Moon Knight tom 1: Z martwych - recenzja komiksu

W styczniu w ramach Marvel Now ukazał się pierwszy tom uznanej serii o Moon Knightcie autorstwa Warrena Ellisa i Declana Shalveya. Czy komiks spełnił pokładane w nim oczekiwania?

Niewiele jest komiksów, na które zagorzali polscy fani czekali bardziej od Moon Knighta. Właściwie od początku wydawania przez Egmont tytułów z linii Marvel Now, na różnego rodzaju Q&A z redaktorem Tomaszem Kołodziejczakiem niemal zawsze padało pytanie o tę serię, pomimo faktu, że za oceanem wcale nie była ona wydawana w pierwszej fali komiksów z tej inicjatywy wydawniczej, a dopiero nieco później. Świetna reputacja komiksu robiła jednak swoje, a ekipa twórców za niego odpowiedzialnych również zapowiadała rzecz na najwyższym poziomie. Warren Ellis, Declan Shalvey i Jordie Bellaire, którzy wspólnie stworzyli później znakomitą serię Injection, mają na swoim koncie komiksy genialne. Teraz w końcu niecierpliwy polski czytelnik może w ojczystym języku (dzięki tłumaczeniu Kamila Śmiałkowskiego) przekonać się czy było warto tyle czekać. I okazuje się, że chyba było, choć warto dostosować swoje oczekiwania wobec tego tytułu.

Ellis i Shalvey nie koncentrują się zbyt mocno na motywie choroby psychicznej Marca Spectora, zamiast tego idą natomiast w stronę opowieści w klimacie noir o ekscentrycznym, bogatym mścicielu, z elementami mistycyzmu wynikającymi z barwnej genezy bohatera. Wszelkie skojarzenia z Człowiekiem Nietoperzem są jak najbardziej uzasadnione, bo Moon Knight Ellisa i Shalveya jest jednym z najbardziej idących w stronę „marvelowskiego Batmana” runów serii. Fabuła rozpoczyna się krótko po tym, jak Moon Knight wznowił swoją działalność w Nowym Jorku, szybko stając się postrachem przestępców, tajemniczym, odzianym w biały strój superbohaterem, którego absurdalny image jest jednym z elementów budujących poczucie zagrożenia wśród złoczyńców z nowojorskiego półświatka. Istotna różnica między Moon Knightem a Batmanem dotyczy ich genezy: traumatyczną śmierć rodziców zastępuje tutaj śmierć i wskrzeszenie bohatera przez egipskiego boga Khonshu, cała historia ma więc potencjał na podążenie w dużo dziwniejszym kierunku niż opowieści o bohaterze DC.

moon_knight_plansza_00-min.jpg

Rozszczepienie osobowości, na które cierpi główny bohater co prawda nie zajmuje zbyt dużo miejsca w fabule opowieści, wpływa jednak na jej ogólną strukturę i poczucie fragmentaryczności poszczególnych jej rozdziałów. Podobnie jak Hawkeye Fractiona, inny prestiżowy tytuł Marvela wydawany teraz przez Egmont, Moon Knight mocno zaznacza odrębność każdego zeszytu. O ile w Hawkeye’u prowadzona jest jeszcze jakaś główna linia fabularna serii, spajająca wszystkie odrębne przygody bohatera, o tyle Moon Knight już niemal w pełni skłania się ku konwencji osobnej opowieści w każdym zeszycie. Podkreśla to z jednej strony poszatkowaną osobowość głównej postaci, co dodatkowo zostaje wzmocnione na przykład przez nagłe, nie do końca zamykające historię kończenie poszczególnych zeszytów, z drugiej jednak strony ma też praktyczne zastosowanie zważywszy na to, że Warren Ellis bardzo rzadko pozostaje scenarzystą marvelowskich serii przez więcej niż 12 zeszytów (w tym przypadku jest to tylko 6 – za następny tom odpowiadał Brian Wood).

Na pewno jednym z najważniejszych powodów, dla których warto sięgnąć po tom Z martwych jest jego znakomita warstwa wizualna. Warren Ellis jako scenarzysta miał szczęście pracować z kilkoma genialnymi rysownikami i nie inaczej jest w przypadku Shalveya, ale trzeba też oddać Ellisowi fakt, że dzięki temu jak swoimi scenariuszami konstruuje poszczególne sceny, utalentowani artyści mogą popisać się niecodziennym layoutem paneli, czy po prostu dynamicznymi, „filmowymi” w swym charakterze scenami akcji. Na brawa zasługuje zwłaszcza jeden z zeszytów, w którym początkowa ośmiopanelowa siatka przedstawiająca kilka znajdujących się w różnych miejscach i wykonujących różne czynności postaci, zaczyna coraz bardziej zanikać, ponieważ wraz ze śmiercią każdej postaci znika ze strony jej panel. W końcu zostajemy z jednym panelem na stronie. Pod względem nastroju rysunków Shalvey i Bellaire pozostają raczej w rejonie realizmu ze szczyptą noirowej stylizacji.

moon_knight_plansza_01-min.jpg

Podsumowując, pierwszy tom Moon Knighta to bardzo przyzwoicie napisany, ciekawy formalnie i atrakcyjny wizualnie komiks. Nie jestem jednak przekonany czy jest to genialna seria, bez której nie można się obejść. Sam Moon Knight należy chyba do najbardziej przereklamowanych postaci Marvela i osobiście rozczarowywałem się już wiele razy sięgając po komiksy uporczywie  stosujące te same zabiegi fabularne i mielące te same wątki, jednocześnie nie do końca uzasadniając dlaczego właściwie Moon Knight jest ciekawy i wart poświęconego mu czasu. To, że wygląda fajnie, nie jest jeszcze wystarczającym wyjaśnieniem jego fenomenu. Jakkolwiek dobrze nie czytało się Z martwych, ta wątpliwość dotycząca sensu tworzenia kolejnych serii z tą postacią pozostaje.

+4
Scenariusz
6
Rysunki
3
Tłumaczenie
4
Wydanie
+5
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność - stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Z martwych.300-min.jpg

Historia została pierwotnie opublikowana w zeszytach Moon Knight Vol. 7 #1-6 (maj - październik 2014 roku).

Zachęconych recenzją odsyłamy do wpisu Moon Knight tom 1: Z martwych - prezentacja komiksu, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo.

Specyfikacja

Scenariusz

Warren Ellis

Rysunki

Declan Shalvey

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

kolor

Liczba stron

132

Tłumaczenie

Kamil Śmiałkowski

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: Egmont / Marvel