NOSTALGICZNA NIEDZIELA #11: Karmazynowy pirat

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu cofniemy się w nieco dalszą przeszłość, by przyjrzeć się bliżej pierwowzorowi jednej z najbardziej kasowych serii XXI wieku. Oto przed Wami „Karmazynowy pirat”.

W 2003 roku kapitan Jack Sparrow wkroczył triumfalnie na wielkie ekrany, choć od kilku lat wydawało się, że kino pirackie to już relikt przeszłości i gatunek wymarły. Od tamtej pory „Piraci z Karaibów” doczekali się piątej części i trudno powiedzieć, czy to już koniec. Jednak za każdym razem, gdy wracam do „Klątwy Czarnej Perły”, cały szereg scen (a jedna w szczególności), jak również i sam komediowy charakter filmu przywołuje wspomnienia o innym obrazie z odległej przeszłości. Jest nim wyreżyserowany przez Roberta Siodmaka „Karmazynowy pirat” z 1952 roku z Burtem Lancasterem w roli głównej. Film ten obejrzałem po raz pierwszy pewnego sobotniego popołudnia, gdzieś na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Dla 7-8 latka, który skakał po meblach każdej niedzieli podczas czołówki magazynu „Morze” (kto pamięta, będzie wiedział, o co chodzi, kto nie pamięta, znajdzie na youtube), film ten okazał się nie lada atrakcją (zdecydowanie większą niż wyemitowani w ten sam weekend „Piraci” Polańskiego) i choć minęło parę ładnych lat, nim udało się go obejrzeć ponownie, zostawił po sobie niezatarte wrażenie.

Fabuła w skrócie przedstawia się tak – na jednej z karaibskich wysp trwa rebelia, której przewodzi niejaki El Libre (Frederick Leister). W tym czasie kapitan Vallo (wiecznie szczerzący zęby w szerokim uśmiechu Lancaster) przejmuje królewski okręt, na pokładzie którego podróżuje baron Gruda (Leslie Bradley) zamierzający stłumić rebelię. Proponuje on kapitanowi układ i nagrodę za pomoc w schwytaniu przywódcy buntowników. Vallo przystaje na tę ofertę. Sytuacja skomplikuje się jednak znacząco za sprawą, a jakże, kobiety, a konkretnie córki El Libre (Eva Bartok). Nasz bohater będzie musiał pogodzić sercowe rozterki z zobowiązaniami wobec swej pirackiej załogi.

Nie brakuje w filmie akcji, w tym także popisów akrobatycznych samego Lancastera (cyrkowe doświadczenie aktora okazało się nader pomocne) i jego wieloletniego współpracownika Nicka Cravata w roli pirata-niemowy imieniem Ojo. Będziemy świadkami pościgów, bitew na lądzie i morzu, a nasi bohaterowie niejednokrotnie uciekać się będą do forteli czy maskarad. Wszystko to utrzymane w lekkim, przygodowo-komediowym klimacie. Brzmi znajomo, prawda? Nic dziwnego, bowiem „Karmazynowy pirat” to w istocie „Piraci z Karaibów” pół wieku wcześniej, a jedyną znaczącą różnicą między tymi filmami jest brak elementów fantasy w tym pierwszym (co oczywiście nie znaczy, że wszystko, co zobaczymy na ekranie, będzie w 100% realistyczne – co to, to nie). Podobnie jak w przypadku przygód Jacka Sparrowa, tak i tutaj możemy nacieszyć oczy pięknymi widokami, choć tym razem w rolę Karaibów wciela się włoska wyspa Ischia w pobliżu Capri. Nie sposób nie wspomnieć także o zapadającej w pamięć muzyce skomponowanej przez Williama Alwyna, która z powodzeniem może konkurować z tym, co pięćdziesiąt lat później stworzył Hans Zimmer i jego współpracownicy. Zresztą, posłuchajcie sami:

Warto dodać, że sam Lancaster nie ograniczył się tylko do odgrywania głównej roli, miał bowiem nieco więcej do powiedzenia. Gdy film był już niemal ukończony, aktor zażądał dokrętek i przeróbek w kilku scenach, sam zaś zajmował się choreografią scen akcji i miał decydujący wpływ na ich końcowy kształt. Prowadziło to czasami do konfliktu z reżyserem, z którym, jak się potem okazało, przy okazji „Karmazynowego pirata” współpracował po raz ostatni. W latach 70-tych aktor podjął też starania w kierunku realizacji sequela, ostatecznie nic z tego jednak nie wyszło.

Słowem podsumowania – każdy miłośnik „Piratów z Karaibów” czy kina pirackiego w ogóle, o ile jeszcze nie widział, powinien to czym prędzej nadrobić. „Karmazynowy pirat” to kawał przedniej rozrywki, który nawet po sześćdziesięciu pięciu latach, jakie minęły od premiery, wciąż doskonale się trzyma.

Niestety po dziś dzień film nie doczekał się wydania Blu-ray, a żadna z dostępnych na świecie edycji DVD nie została zaopatrzona w jakiekolwiek sensowne dodatki. Jako, że za bardzo się one między sobą nie różnią (choć istnieje edycja w snapperze, co niektórych kolekcjonerów może zainteresować), wystarczy zajrzeć na eBay, gdzie za grosze można dostać wydanie koreańskie, w które sam się kilka lat temu zaopatrzyłem. Oczywiście o wydaniu z polską wersją językową można zapomnieć.

 źródło: Warner Bros.