NOSTALGICZNA NIEDZIELA #2: Amerykański Wilkołak w Londynie

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu serwujemy ociekający czarnym humorem klasyk horroru lat 80-tych - Amerykański Wilkołak w Londynie Johna Landisa.

Lata 80-te były wyjątkowo płodnym czasem dla mistrzów kina grozy. Dekadzie zawdzięczamy najwspanialsze fantasmagorie Carpentera, Cronenberga, Cravena i Raimiego. Jednak obok takich gigantów, jak The Thing, Mucha, Koszmar z Ulicy Wiązów czy Martwe Zło, mnóstwo innych produkcji ery VHS odcisnęło niemniej znaczące piętno na popkulturze. Współczesne kino czerpie z tychże filmów próbując, zwłaszcza w ostatnich latach, zreplikować niepowtarzalną estetykę, jaką wykreowały klasyki sprzed ponad 30 lat (ze Stranger Things i Strażnikami Galaktyki na czele). Mając jednak na względzie, że wpływowi, jaki ta niesamowita epoka wywarła na obecne czasy, należałoby poświęcić osobną serię artykułów, skupmy się na jednym z czołowych Wielkich Pomijanych.

american-werewolf-in-london-banner.jpg

Podróżując przez prowincjonalną Anglię, dwóch amerykańskich studentów – David i Jack (David Naughton, Griffin Dunne) – zostaje, w trakcie pełni księżyca, zaatakowanych przez ogromną wilko-podobną istotę. Dla jednego z głównych bohaterów konfrontacja kończy się ugryzieniem. Wkrótce zarówno na jawie, jak i we śnie zaczynają nawiedzać go koszmary i makabryczne wizje, tymczasem zegar do kolejnej pełni zaczyna tykać. Tak zaczyna się Amerykański Wilkołak w Londynie. Dzieło Johna Landisa z 1981 r. jest filmem o bardzo tradycyjnej i nieskomplikowanej strukturze fabularnej, realizacja i samoświadomy, groteskowy ton wynoszą go jednak do statusu najlepszej filmowej opowieści o wyjącym do księżyca monstrum.

Landis, który występuje tu w podwójnej roli reżysera i scenarzysty, napisał Wilkołaka wiele lat wcześniej, bo już w okolicach roku 1970. Zielone światło na produkcję dostał jednak dopiero po tym jak jego inne filmy – Menażeria i słynne Blues Brothers z Danem Aykroydem i Johnem Belushi – osiągnęły znaczny, kasowy sukces. Wcześniej scenariusz Wilkołaka spotykał się z przeważająco negatywnymi reakcjami, tekst był podobno „zbyt śmieszny by straszyć” albo „zbyt straszny by śmieszyć”. Po tym, jak komedia o braciach Blues zarobiła dla studia mnóstwo dolarów, niewielu mogło Landisowi odmówić realizacji kolejnego projektu – Amerykański Wilkołak ujrzał więc światło dzienne na początku lat 80-tych. Końcowy produkt jest, wbrew temu co wieścili sceptycy, idealnie wyważonym mariażem komedii i horroru. Paradoksalnie - właśnie to połączenie sprawia, że przez ponad 30 lat fani nie mogą o Wilkołaku zapomnieć. Wszechobecny humor jest również powodem, dla którego film Landisa straszy tak skutecznie - napięcie spowodowane nieustannym dysonansem i niejednoznaczną tonalnie narracją trzyma w ciągłym stanie unikalnej niepewności. W jednej z pierwszych sekwencji filmu, w której protagoniści konfrontują się z potworem, Amerykański Wilkołak w Londynie decyduje się nie pokazywać źródła przerażenia, operuje na sugestiach i efektach dźwiękowych, a wygląd tytułowego stworzenia pozostawia całkowicie wyobraźni widza. Jest to zabieg bardzo skuteczny, który funkcjonuje doskonale w połączeniu z konsekwentnym ujawnieniem wizerunku potwora w III akcie filmu.

3A2DD71100000578-3917016-image-m-20_1478618606872 2.jpg

Na osobny akapit zasługują efekty specjalne w filmie Landisa. Rick Baker – król złotej ery efektów praktycznych, odpowiedzialny m.in. za teledysk do Thriller Michaela Jacksona, wygląd mutylacyjnych koszmarów pierwszego Egzorcysty, Wideodromu Cronenberga, czy Wilka z Jackiem Nicholsonem – popełnił swoje magnum opus właśnie podczas realizacji Amerykańskiego Wilkołaka w Londynie. Niespodziewana transformacja w tytułowego likantropa do dziś pozostaje najbardziej kontrowersyjną sceną filmu, a ilustracje wydłużających się kończyn zapewnione techniką całkowicie wyzwoloną jeszcze od wpływu CGI, opartą jedynie na charakteryzacji i protetyce, akompaniowane koncertem wrzasków i efektów dźwiękowych do dziś szokują i przerażają kolejnych widzów. Jest to bezsprzecznie, mimo wielu prób w kolejnych latach, najlepsza scena przemiany w historii kina. Ponadto film obfituje w mnóstwo krwiście groteskowych obrazków, których namacalny i obrzydliwy realizm jest trudny do wymazania z pamięci.  

Moim ulubionym elementem Wilkołaka jest jednak zakończenie, a dokładniej to, w jaki sposób twórcy zdecydowali się zakończyć film. Brutalne cięcie do czerni następuje w najbardziej niespodziewanym momencie, a Landis bawiąc się z formułą filmu kontrapunktuje pozorną powagę ostatniej sceny najlepszą możliwą wersją piosenki „Blue Moon” jaką słyszeliście. Tym własnie jest Amerykański Wilkołak w Londynie - zabawą z formułą kina grozy i nieprzewidywalną wariacją na temat gotyckiej legendy, która paradoksalnie stała się niedoścignionym prekursorem trzech dekad przedstawicieli gatunku. 

Na sam koniec warto wspomnieć jeszcze o wydaniach Blu-ray z filmem. Doczekał się on między innymi edycji w Stanach Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii. Dystrybucją Amerykańskiego Wilkołaka w Londynie zajął się Universal, który oprócz standardowych plastikowych wydań przygotował również steelbooki. Aktualnie nakład brytyjskiego steelbooka, który ukazał się w ramach serii Universal 100th Anniversary, został już praktycznie wyprzedany, a używane egzemplarze można nabyć w kwocie około £50. Z ciekawszych wydań nie można zapomnieć jeszcze o niemieckim wydaniu w mediabooku, które trafiło do sprzedaży w czerwcu bieżącego roku.

81o0qr19vwL._SL1500_.jpg

Brytyjski steelbook z serii Universal 100th Anniversary

91YKy0kegwL._SL1500_.jpg

Niemiecki mediabook

A Wy jak wspominacie Amerykańskiego Wilkołaka w Londynie? Czy też należy do Waszych ulubionych horrorów z lat 80? Dajcie znać w komentarzu.

źródło: Universal Studios