NOSTALGICZNA NIEDZIELA #65: Street Fighter II - The Animated Movie

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Tydzień temu, przy okazji omawiania aktorskiej adaptacji Street Fightera II wspomniałem też o wersji animowanej, która miała swą premierę w tym samym roku. A skoro już ją wspomniano, to może warto byłoby się przy niej na chwilę zatrzymać.

O samym filmie dowiedziałem się z wydawanego w latach 90. czasopisma poświęconego grom komputerowym. Zwała się ta gazetka Secret Service i w pewnym momencie pojawił się w niej dział poświęcony japońskim animacjom. Co prawda nigdy nie zostałem ich fanem, a wszelkie próby zawarcia z nimi bliższej znajomości przekonały mnie, że to zdecydowanie nie moja bajka, ale trafił się jeden jedyny wyjątek – film, który z miejsca przykuł moją uwagę. Jak nietrudno się domyślić, przyczyną tego stanu rzeczy był znajomo brzmiący tytuł, obok którego żaden miłośnik klasycznych bijatyk z początku dekady nie mógł przejść obojętnie.

Premiera animowanej wersji Street Fightera II miała miejsce w Japonii na kilka miesięcy przed premierą filmu aktorskiego, była to zatem pierwsza adaptacja tej kultowej gry. Reżyser (i scenarzysta) filmu, niejaki Gisaburo Sugii, pracował wcześniej nad mnóstwem animacji, których tytuły nic mi niestety nie mówią. Czego należy się spodziewać po samym filmie? Najłatwiej scharakteryzować tę produkcję, zestawiając ją z omawianą poprzednio wersją aktorską, posłużę się zatem w dalszej części tekstu pewnymi odniesieniami do artykułu z ubiegłego tygodnia. Zacznijmy od tego, że mamy tu do czynienia z produkcją japońską, co ma swoje odbicie nie tylko w formie wizualnej, ale i sposobie prowadzenia fabuły oraz rozłożeniu akcentów. Co prawda w rolach głównych oglądamy zasadniczo te same postacie, co w amerykańskiej wersji aktorskiej, ale na pierwszy plan wysuwa się tutaj Japończyk – Ryu. To jemu poświęca się najwięcej czasu, to jego najczęściej widzimy w akcji, to on jest faktycznym głównym bohaterem i kluczową dla całej fabuły postacią. Nie jest to łasy na kasę cwaniaczek, jak w wersji aktorskiej, ale uosobienie ideału wojownika, który przemierza świat, tocząc kolejne pojedynki, a w międzyczasie pomagając potrzebującym. Samodoskonalenie, droga wojownika, te sprawy. W roli głównego antagonisty tradycyjnie generał M. Bison – szef tajemniczej organizacji Shadowlaw, który to  poluje na najlepszych wojowników na świecie, by z nich uczynić podległe sobie marionetki. Jak się nietrudno domyślić, jego głównym celem staje się Ryu, ale że niełatwo go znaleźć, zainteresowanie Bisona kieruje się ku jego najlepszemu przyjacielowi, który szkolił się w tym samym dojo. Amerykański wojak, Guile (główny bohater wersji aktorskiej) też swoją rolę ma, ale widać wyraźnie, że nie gra tu pierwszych skrzypiec – zwłaszcza gdy w starciu z Bisonem zbiera solidne cięgi. Podobnie i drugi Amerykanin, Ken, pozostaje w cieniu swego starego druha, Ryu, choć on przynajmniej dostaje okazję, by nieco bardziej zabłysnąć. Jest też Chun-Li, agentka polująca na Bisona, która do pewnego momentu odgrywa w fabule pewną rolę, ale koniec końców zostaje odsunięta na boczny tor. Przedtem zdąży jednak zaliczyć efektowny pojedynek i słynną scenę prysznicową.

Wróćmy na chwilę do Bisona. Nasz złowrogi generał nie przypomina interpretacji tej samej postaci w wydaniu Raula Julii. Nie jest zbyt zabawny, sprawia za to wrażenie groźnego przeciwnika, któremu niespecjalnie potrzebne są zastępy sługusów, sam bowiem potrafi rozprawić się z każdym przeciwnikiem. Jako że nawet on nie może być w kilku miejscach jednocześnie, ma na swoich usługach kilku elitarnych pomagierów – są to znani z gry sub-bossowie: Vega, Balrog i Sagat. Wszyscy sprawiają wrażenie prawdziwych twardzieli, ale scenariusz (albo czas trwania filmu, a może jedno i drugie) nie pozwoli rozwinąć im skrzydeł. Jest to jeden z podstawowych problemów tej produkcji i warto się przy nim na chwilę zatrzymać. Owszem, twórcom udało się zmieścić w filmie wszystkich szesnastu zawodników znanych z Super Street Fightera II, ale prócz kilku wyżej wymienionych większość zostaje sprowadzona do roli statystów. Niektórzy mieli tyle szczęścia, by zostać wpleceni w fabułę i zaliczyć porządną scenę walki (Sagat, Vega, Fei Long), inni zostali potraktowani jako ozdobnik (Blanka, Zangief) i nawet jeśli coś tam powalczą, to krótko i nie ma to żadnego znaczenia dla fabuły. Jeszcze inni dostają pojedyncze sceny, czemuś tam niby służące i na tym ich rola się kończy (Cammy), a niektórzy (Dee Jay, Dhalsim) nie wiadomo po co właściwie są w tym filmie (to znaczy wiadomo, ale gdyby ich wyciąć nic byśmy nie stracili). Zdarza się nawet sytuacja, w której postać zdaje się mieć jakiś cel i widać, że chce go zrealizować, ale nim ma okazję to zrobić, zostaje odprawiona z kwitkiem, by więcej się w filmie nie pojawić. Cóż, tak to jest, gdy się ma za dużo bohaterów do pokazania i za mało czasu.

Dość jednak o problemach, skupmy się przez chwilę na stronach pozytywnych. Po pierwsze – animacja jest na wysokim poziomie, pojedynki są dynamiczne i efektowne, szczególnie zapadają w pamięci dwie walki – osadzony w mrocznej scenerii pojedynek Ryu z Sagatem z początku filmu oraz starcie Vegi i Chun-Li. Kilka innych walk (w tym finałowa konfrontacja) również robi wrażenie, a fani mogą także liczyć na pojawienie się znanych z gry ataków specjalnych. Ciekawie wypada też podkład muzyczny, choć należy tu pamiętać o tym, że oryginalna, japońska wersja językowa dostała zupełnie inną muzykę niż angielski dubbing, a to właśnie temu ostatniemu towarzyszą znane kapele z lat 90. Takie jak Alice in Chains, Silverchair czy Korn. Osobiście preferuję tę wersję, bowiem muzyka ilustrująca film w japońskiej wersji językowej miejscami niemal gryzie się z tym, co widzimy na ekranie (wspomniane starcie Vegi z Chun Li jest tego dobrym przykładem). Skoro już jesteśmy przy wersjach językowych — jeśli zdecydujemy się oglądać w oryginale, pamiętać należy o „przetasowaniu” imion. W wersji japońskiej (zarówno w filmie, jak i w grach) Bison to Vega, Vega to Balrog, a Balrog to Bison. Na zmianę zdecydowano się ze względu na zbytnie podobieństwo nazwiska M.Bisona do Mike’a Tysona (na którym wzorowano postać boksera z gry) i związane z tym obawy tyczące się kwestii prawnych. Dodatkowo imię Vega zostało uznane za zbyt mało „groźne” w brzmieniu, by nadać je głównemu przeciwnikowi.

Film animowany wygrywa z aktorskim jeszcze na jednym polu – tutaj Street Fighter to faktycznie „Uliczny wojownik”. Pojedynków nie brakuje, choć czasami są wstawione do filmu w sposób nieszczególnie zgrabny. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – to adaptacja bijatyki – sednem sprawy są tutaj walki, co jakby nieco umknęło twórcom wersji aktorskiej. Istotną różnicą między obiema adaptacjami jest także ogólny wydźwięk i atmosfera – film z Van Damme’em, jak już wspomniałem tydzień temu, jest kiczowaty i komediowy zarazem, z kolei wersja animowana traktuje się zupełnie poważnie. Może to być poczytywane zarówno jako wada, jak i zaleta, w zależności od oczekiwań i podejścia widza. Należy także pamiętać o tym, że film animowany (a już szczególnie japoński film animowany) nie jest równoznaczny z filmem dla dzieci – tutaj zdarzają się widowiskowe zgony, a gdy Vega używa swoich stalowych szponów, można być pewnym, że bez rozlewu krwi się nie obejdzie. I czy wspominałem już o scenie prysznicowej? Jasne, że wspominałem.

Otrzymaliśmy zatem dwie zupełnie różne adaptacje tego samego materiału źródłowego w przeciągu jednego roku. Żadna z nich nie ustrzegła się problemów, każdej jednak dolegało co innego. Wersji japońskiej z pewnością bliżej do oddania ducha oryginału, czy jednak automatycznie czyni ją to lepszym filmem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, tym bardziej, gdy wziąć pod uwagę jak bardzo różni się podejście i styl obu adaptacji. Sam nie jestem w stanie wskazać zwycięzcy, lubię jeden i drugi film, do obu z przyjemnością wracam, a wersja animowana to do dziś jedyne pełnoprawne anime na mojej półce.

Jeśli chodzi o wydania Blu-ray, to należałoby polecić amerykańskie Collector’s Edition od Discotek Media. Zawiera ono zarówno ocenzurowaną, jak i pełną wersję filmu, zaopatrzone w japońską i angielską wersję językową, jak również dodatki. Europejskie wydania zawierają co prawda pełną wersję filmu, ale angielska ścieżka dźwiękowa została ocenzurowana.

źródło: zdj. Toei Company