NOSTALGICZNA NIEDZIELA #76: Intruz

W dorobku artystycznym Orsona Wellesa znajdują się jedne z najcenniejszych i znaczących dla rozwoju kina obrazów. A jednak, jakkolwiek podziwiane z punktu widzenia obecnych entuzjastów filmu, w czasach sobie współczesnych takie dzieła jak „Obywatel Kane” i „Dotyk zła” spotykały się z raczej chłodnym przyjęciem ze strony widowni („Kane” na przykład, mimo dziewięciu nominacji do Oscara, został podczas ceremonii wygwizdany). Co więcej, ani w jednym, ani w drugim przypadku filmy nie przyniosły wytwórni RKO Pictures zysku, tonąc w box offisie i z ledwością zwracając koszty produkcji. W dzisiejszej Nostalgicznej Niedzieli pochylimy się nad jednym z niesłusznie pomijanych obecnie obrazów Wellesa. Tym, który w opozycji do wspomnianych klasyków osiągnął finansowy sukces, choć sam twórca wspominał go po latach jako swoje najsłabsze przedsięwzięcie reżyserskie. Mowa tu o „Intruzie” z 1946 roku.

W filmie Welles wciela się w rolę profesora Charlesa Rankina, nauczyciela historii w małym miasteczku Harper w Connecticut, szanowanego członka lokalnej społeczności, narzeczonego córki sędziego Sądu Najwyższego i – w końcu – zbiegłego z III Rzeszy nazistę. W ślad za przyczajonym zbrodniarzem udaje się detektyw Wilson (świetny Edward G. Robinson). Wniknąwszy w spokojny świat Harper, rozpoczyna on powolną dekonstrukcję fasady starannie zbudowanej przez postać Rankina, powoli wynosząc na światło dnia prawdziwą twarz nazisty.

„Intruz” jest moim najgorszym filmem (...) Nie ma w nim absolutnie nic ze mnie – tak brzmiał komentarz Orsona Wellesa, wygłoszony przez artystę kilka lat po premierze swojego – jak zaraz opowiemy – absolutnie niezwykłego thrillera. Choć jednoznaczne przyczyny tak chłodnego stosunku do „Intruza” pozostają zagadką, źródła ogólnej niechęci Wellesa do swej ówczesnej współpracy z amerykańską fabryką marzeń są nietrudne do wyśledzenia i zarysowania. W 1946 roku, artysta miał na koncie zrealizowany w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat debiut w postaci „Obywatela Kane'a” oraz epicki dramat „Wspaniałość Ambersonów”. Oba filmy, choć z wszech miar przełomowe na gruncie wizualnego, stylistycznego i gramatycznego rozwoju formy, zostały przez statyczne środowisko klasycznego Hollywoodu zrównane z ziemią. Do reżysera, współcześnie postrzeganego jako jeden z największych magików celuloidu, przylgnęła łatka eksperymentatora – reżysera nieprzewidywalnego i niegodnego zaufania. Co więcej, drugi z powołanych tytułów na blisko cztery lata wykluczył Orsona Wellesa z grona artystów „pracujących”. By odzyskać rzemieślniczą renomę, reżyser zaangażował się w realizację „Intruza” – projektu zleconego przez wytwórnię i – w opozycji do dotychczasowych przedsięwzięć – posiadającego scenariusz przygotowany przez innych niż Welles autorów. Chciałem pokazać, że nie świecę w ciemności. Że potrafię powiedzieć „akcja” i „cięcie” tak jak wszyscy inni – wspominał artysta w kolejnym wywiadzie.

the-stranger-1200-1200-675-675-crop-000000.jpg

Jak miało się okazać, kosztem powrotu do łask Hollywoodu miała stać się ścisła ingerencja studia w proces produkcyjny i montażowy filmu. Ta jednak, co ujawnia każdorazowy seans „Intruza”, nie przeszkodziła filmowi Orsona Wellesa w staniu się kolejnym znakomitym przykładem wizytówkowego stylu reżysera – pełnym widowiskowej jazdy kamery, operującym niezwykłymi zabiegami oświetleniowymi spektaklem kinowej magii. Czysty styl Wellesa czuć zwłaszcza w pierwszej sekwencji filmu, w której nazista usiłuje umknąć z powojennych Niemiec do Ameryki. Paranoiczne ujęcia uchwycone tu w obiektywie delikatnie „przegiętej” kamery obfitują w ekspresyjność charakterystyczną dla wcześniejszych dzieł reżysera. W innej mistrzowskiej scenie, jedna z postaci usiłuje pogrzebać dowody zbrodni we frenetycznie zmontowanym, morderczym amoku. Chociaż nie sposób ustalić, w jakim konkretnie stopniu Wellesa wykluczono z procesu postprodukcyjnego, można bez najmniejszych wątpliwości wskazać momenty, na których odbija się montażowe piętno artysty (wystarczy wskazać organiczne przetransformowanie sekwencji „spaceru” z psem w przebudzenie detektywa Wilsona). W pozostałym zakresie, mimo kilku zagadkowych i niespójnych wizualnie decyzji dotyczących przejść między scenami (winy należy dopatrywać się ze strony zewnętrznych montażystów), „Intruz” stanowi formę niezwykle płynną i sprawną, nie pozwalającą sobie na moment zwolnienia i uśpienia uwagi.

Warto też zauważyć, że jakkolwiek znakomicie Orson Welles sprawdza się za kamerą, w „Intruzie” jest nie mniej imponujący pojawiając się również przed nią. Upiorny, przewrotny i do ostatniej chwili nieprzejednany portret Charlesa Rankina vel Franza Kindlera, choć nie stanowi oczywiście studium równie kompleksowego, co rola Charlesa Fostera Kane'a, bierze na barki powodzenie całej narracji. Abstrahując od odtwórczej ekspresji w scenach skupionych wyłącznie na postaci nazisty, warto zwrócić szczególną uwagę na sceny dzielone z Edwardem Robinsonem. Wpisująca się w owo kryterium sekwencja obiadowej dyskusji o przyszłości Niemiec i konieczności całkowitej anihilacji stanowi wyśmienity przykład podświadomego aktorskiego zrozumienia i wirtuozerskiego stopniowania napięcia. Warto też przy tej okazji wspomnieć, że opierając się na rzeczonej scenie, niektórzy krytycy porównują „Intruza” do innego filmu o ukrytym mordercy – młodszy bowiem o trzy lata „Cień wątpliwości” Alfreda Hitchcocka eksploruje podobne motywy (choć zaprezentowane w zupełnie innych okolicznościach). Można pokusić się jednak o stwierdzenie, że z punktu widzenia formalnego, to film Wellesa, a nie wspomniany obraz jednego z niekwestionowanych wszakże mistrzów klasycznego kina, egzekwuje suspens w sposób bezstratny i porywający aktualnie. Narracja „Intruza” nie tylko przetrwała próbę czasu – składa się na apoteotyczne niemal świadectwo zdolności Wellesa do konstruowania magicznego filmowego doświadczenia – nawet w zderzeniu z ograniczeniami ze strony wytwórni i obcym, relatywnie nieskomplikowanym przecież scenariuszem.

Na polskim rynku próżno szukać fizycznego wydania z „Intruzem”. Z pomocą przychodzą jednak Amerykanie i Brytyjczycy, którzy na swoich rynkach cały czas oferują jeszcze wydania Blu-ray z filmem Orsona Wellesa. Trzeba jednak mieć na uwadze, że w żadnej z zagranicznych edycji nie znajdziemy niestety polskiej wersji językowej. „Intruz” z polskimi napisami dostępny jest jednak bez problemu w aktualnej ofercie serwisu streamingowego Netflix, gdzie możecie obejrzeć go w jakości Full HD.

81KDM5AixuL._SL1500_.jpg

źródło: zdj. RKO Radio Pictures / International Pictures