„Watchmen” – recenzja odcinków 1-2. Silniejszy i kochający świat, w którym przyjdzie umrzeć

W październiku stacja HBO rozpoczęła emisję serialu „Watchmen”, w którym Damon Lindelof, znany świetnie fanom serialu Zagubieni”, podjął się próby kontynuowania historii z kultowego komiksu Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa. Jak produkcja wypada po dwóch pierwszych odcinkach? Sprawdźcie naszą bezspoilerową recenzję.

Uwaga! Federalna Komisja Łączności uznała ten materiał za emocjonalnie szkodliwy. Młodzi widzowie nie powinni oglądać go pod żadnym pozorem, nawet pod nadzorem rodziców lub opiekunów. Wyrażone w nim opinie i poglądy nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska rządu Stanów Zjednoczonych. Program zawiera nagość, przemoc, mizoginię, rasizm, antysemityzm, zbrodnie nienawiści i przemoc o charakterze seksualnym.

Tymi słowami rozpoczyna się „American Hero Story”, serial wewnątrz serialu. Struktura, którą fani komiksu Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa rozpoznają natychmiastowo. Przed ekranami zasiadają bohaterowie najnowszej interpretacji „Watchmen”. Tym, co następuje, jest absurdalna scena przemocy inscenizująca w bryzgach juchy bohatera znanego jako Zakapturzona Sprawiedliwość, który z namaszczeniem widzów rozprawia się z bandą oldschoolowych rabusiów. Sekwencja komentuje stan telewizyjnej rozrywki mierzony eskalującymi potrzebami spragnionej krwi widowni. Mówi jednak coś jeszcze. Przy komicznym natężeniu efektu slow-motion i przestylizowaniu brutalności trudno nie odczytać podtekstu jako wymierzonego bezpośrednio w ekranizację komiksu Moore'a i Gibbonsa z 2009 roku. Uwielbiane przez wielu „Watchmen” Zacka Snydera replikowało kultową powieść graficzną niemal kadr w kadr, ale wewnątrz barokowo-snyderowego spektaklu całkowicie pominęło zarówno sens, jak i zasadnicze motywy powieści graficznej. Film idolizował tam, gdzie powinien był zachować powściągliwość, a moralną zagadkowość zasnuwał atrakcyjnymi emblematami i pięknym mordobiciem. Być może to właśnie dzięki sprowadzeniu „Watchmen” do pewnego rodzaju „bijatyki z przesłaniem”, nowa interpretacja HBO budzi tyle kontrowersji. Jej ton jest zarazem znacznie bliższy temu znanemu z powieści graficznej.

Damon Lindelof, który stoi za serialem, podjął ryzykowną decyzję o przeniesieniu fabuły serialu niemal trzy dekady w przyszłość względem pierwowzoru. Nowi „Strażnicy” to więc nie adaptacja komiksu, a jego kontynuacja, a do tego kontynuacja na tyle odległa, że dysponująca w zasadzie całkowicie nową scenografią. Jak Lindelof sam tłumaczył, znajomość komiksu nie jest potrzebna, by jego „Watchmen” docenić. Wbrew temu warto jednak dodać, że nieznajomość wydarzeń, które ukształtowały świat przedstawiony w serialu (i to wydarzeń stricte komiksowych, bo ze wspomnianym filmem „Watchmen” od HBO nie ma nic wspólnego) uszczupla doświadczenie i nie pozwala na pełne odczytanie treści kontynuacji. Konsekwentnie, niezaznajomionym z powieścią graficzną Alana Moore'a albo tym, którzy Rorschacha i Doktora Manhattana znają zaledwie z ekranizacji Snydera, zaleca się niezwłoczne sięgnięcie po materiał źródłowy.

W pierwszych dwóch odcinkach Lindelof maluje nam owy „silniejszy i kochający świat, w którym przyjdzie umrzeć”, o którym ironicznie wspominał ostatni kadr epilogu „Watchmen”. Alternatywna Ameryka, która wygrała wojnę w Wietnamie, a pod wodzą Nixona poprowadziła świat na skraj konfliktu nuklearnego, podniosła się po wieńczącej komiks apokalipsie, wybrała Roberta Redforda na prezydenta i zbudowała nową liberalną utopię. Utopię o tyle idealną, co krótkotrwałą, bo w 2019 roku Ameryka to znów państwo autorytarne. Policjanci noszą maski z obawy o własne bezpieczeństwo, a granice między zalegalizowanym wymiarem sprawiedliwości i samozwańczymi obrońcami nie istnieją. Tymczasem z nieba regularnie sypią się mackowate pomioty będące przypomnieniem o fundamentach nowego porządku, a do głosu coraz chętniej dochodzą nacjonaliści wieszczący przelew liberalnej krwi – tytułują się następcami Rorschacha, choć w istocie skrzętnie przepisują jego dziennik i wywracają tezy swego idola do góry nogami.   

O mniejszych i większych konsekwencjach toczących wątpliwą fantazję Ozymandiasza serial opowiada najchętniej, a wykorzystując pomniejsze wizualne odniesienia i bardziej jaskrawe parafrazy, Damon Lindelof kreśli podobieństwa między oryginalną opowieścią a jej nieuchronnym, uwspółcześnionym dziedzictwem. Serial uaktualnia socjopolityczne wirusy i przenosi środek ciężkości z lęku przed konfliktem nuklearnym na zagrożenie ze strony białych supremacjonistów i problem radykalnego nacjonalizmu. Co więcej, choć narracja zmierza podług jasnego kompasu moralnego, to nie szafuje wyrokami, a operuje znajomym z komiksu chłodnym obiektywizmem. Konsekwentnie, w metodach każdej z nowych postaci trudno nie doszukać się nadużyć i etycznej ambiwalencji. Klasyczne postacie również funkcjonują w fabule – na etapie drugiego odcinka ich udział jest jednak bardzo zagadkowy, choć losy Doktora Manhattana i Ozymandiasza dla czujniejszego widza wydadzą się intrygująco powiązane. Warto zaznaczyć, że bezpośrednimi odwołaniami do komiksu i produkowaniem nostalgii Lindelof zajmuje się bardzo rzadko – następuje to bowiem tylko wtedy, gdy jego „Watchmen” podkreśla cykliczność przemocy i tendencję historii do układania się w odwieczne i niepokojące rymy. Nim pierwszy odcinek dobiegnie końca, ludzki sok z fasoli raz jeszcze ląduje na odznace, tym razem policyjnej. Zegar atomowy, choć zmieniony, jak tykał, tak tyka. Nic się nigdy nie kończy – cytując klasyka.

Podsumowanie

Ku zaskoczeniu scepytków, w tym autora niniejszej recenzji, ekscytująca wizja Lindelofa wsparta starannie zaprojektowaną estetyką i podbita wybuchową ścieżką dźwiękową Trenta Reznora i Atticusa Rossa wykracza daleko poza komentarz do powieści graficznej. Po dwóch pierwszych godzinach nowe „Watchmen” pozostawia widza z mnóstwem pytań i wątpliwości, ale przede wszystkim z mocnym przekonaniem, że oto pierwszy raz od czasu premiery ostatniego zeszytu komiksu otrzymaliśmy produkt ze świata „Strażników”, do którego Alan Moore mógłby się bez oporów przyznać.    

Ocena dwóch pierwszych odcinków: 5/6

Zrzut ekranu 2019-10-29 o 01.04.32.png

źródło: zdj. HBO