Alfabet Sylvestra Stallone'a, czyli mini kompendium wiedzy o legendzie kina

Pod koniec października Wydawnictwo Lira wypuściło na rynek nie lada gratkę dla fanów amerykańskiego kina lat 80. i 90. – książkę „Sylvester Stallone. Nie tylko Rocky i Rambo”, której autorem jest Tomasz Urbański. Szczegółowe informacje przeczytacie TUTAJ. Z okazji premiery tej istnej skarbnicy wiedzy na temat Włoskiego Ogiera proponujemy Wam mini kompendium o Sylvestrze Stallone w postaci alfabetu Sly’a – lecz nie takiego zwykłego, od A do Z, tylko od... S do E. I, adekwatnie do tytułu wspomnianego wydawnictwa, z pominięciem "brygady RR", o której napisano już wszystko i jeszcze więcej.

S jak Sylvester, czyli trudno zacząć od czegoś innego, niż samo imię Stallone’a, gwarantujące mu niegdyś piekło na szkolnych korytarzach, a obecnie podwójną szampańską zabawę na koniec każdego roku. Otrzymał je na cześć dziadka. On sam ponoć go bardzo nie lubi (imienia, nie dziadka) i woli, gdy ludzie zwracają się do niego per Sly (taki też tytuł nosił magazyn wypuszczony przez aktora w 2005 roku), ewentualnie Mistrzu (nie mylić z „misiu”), lub (ty mój) Włoski Ogierze. Potwierdzają to początki jego kariery, kiedy to przez moment używał imienia Michael. Notabene tak samo nazywa się jego filmowy syn w „Ponad szczytem”. Paradoksalnie Sly nigdy żadnego Michaela na dużym ekranie nie zagrał (Sylwestra zresztą też nie). Większość jego bohaterów w taki czy inny sposób związana jest z nieobecną w tym zestawie literką J – John, Joe, Jack, Jake, James, Johnny, Jerry, Judge...

stallone-fun.jpg

Y jakYour Studio and You” – to tytuł komediowej krótkometrażówki z 1995 roku, autorstwa twórców kultowego serialu „South Park”. Sylv... ekhm, Sly zagrał w nim niewielkie cameo jako on sam/Rocky. Było to jego trzecie cameo w karierze, z sześciu ogółem (siedmiu, jeśli uwzględnimy nigdy niewydane dzieło „The Good Life”, w którym pojawił się u boku swojego brata, Franka). Mało, zważywszy na status Stallone’a w popkulturze.

L jak Labofish – to panieńskie nazwisko matki Sly’a, Jacqueline Frances Stallone. Ta urodzona w stolicy USA, a zmarła w 2020 roku niezwykle barwna osoba, będąca przez całe swoje długie, 98-letnie życie prawdziwą ostoją dla synów, wywodziła się od Bretończyków z jednej i ukraińskich Żydów z drugiej strony rodziny. Ale bez obaw – Sly nie jest obrzezany.

stallone-cpv.jfif V jak VHS – era kaset wideo, lub tak zwanych „wideł”, to z pewnością czasy największych sukcesów Sly’a, jak i złoty okres większości  kluczowych nazwisk szeroko pojętego kina akcji. Co by złego o repertuarze Stallone’a nie napisać (a nie wypada), to właśnie w latach 80. i 90. cieszył się swoją największą popularnością, również nad Wisłą. I nośniki VHS, wałkowane w domowym zaciszu nierzadko aż do zdarcia taśmy, wydatnie się do tego przyczyniły. Świadczy o tym plebiscyt magazynu Cinema Press Video – obowiązkowego pisma każdego szanującego się wideomaniaka lat 90. Na rocznicę powstania CPV przeprowadzono w 1998 r. głosowanie wśród czytelników na najpopularniejszych aktorów. Sly zajął w nim 6. miejsce, zdobywając o 0,1% głosów więcej od swojego ówczesnego rywala, Arnolda S. Jednocześnie zabrakło mu aż 3% do słynnego szpagat-mana z Belgii, znanego wszem i wobec, i w skrócie, jako JCVD. Co ciekawe, w opublikowanym numerze specjalnym rzeczonego magazynu pojawiła się także lista 50 najlepszych filmów wg czytelników – i jakimś cudem tam już Sly’a zabrakło.

E jak Enzio – skrót od Gardenzio, czyli drugiego imienia Sly’a, który w niektórych z pierwszych swoich filmów pojawia się jako Sylvester E. Stallone. Reprezentuje ono włoskie korzenie aktora ze strony ojca – Francesca. W słonecznej Italii jest to (a przynajmniej było kiedyś) imię popularne wśród artystów, a wywodzi się od łacińskiego Gaudentius, co oznacza „szczęśliwy”. Z takim imieniem Sly zwyczajnie był więc skazany na sukces.

S jak Superman – czyli rola, której nie było. Nawet najwięksi fani Stalowego Sylwka zapominają czasem, że był on swego czasu szykowany do roli syna Kryptonu. Będąc na fali sukcesu pewnego boksera z Filadelfii, był on poważnym kandydatem do komiksowej adaptacji z 1978 roku. I choć niektóre źródła podają, że Sly rolę odrzucił (ta, jak wiemy, stała się ostatecznie życiówką oraz przekleństwem Christophera Reeve’a), to jednak w rzeczywistości mocno o nią zabiegał. Angaż przekreślił mu jednak sam Marlon Brando – czyli aktorskie guru (nie tylko) Stallone’a, z którym był zresztą swego czasu porównywany. Sly nigdy mu tego nie zapomniał. I słusznie, bo taki angaż rozpala wyobraźnię nawet dzisiaj.

stallone-superman_gbfe.jpg

T jak telewizja – skoro było już VHS, to naturalnie pojawić musiało się tutaj i TV. Co ciekawe, Sly był przez lata jednym z rzadkich przykładów aktorów stricte kinowych, prawdziwych herosów dużego ekranu. Co prawda w początkach kariery bywał widywany również na małym ekranie, w epizodach popularnych seriali (patrz niżej), ale jak tylko jego sława wystrzeliła w kosmos, Sly telewizji raczej unikał, najczęściej pojawiając się w niej gościnnie, jako on sam – tak było już po rocky’owym sukcesie, gdy odwiedził słynne „Muppet Show”, czy też w 1997 roku, gdy poprowadził odcinek popularnego programu „Saturday Night Live”, w którym szesnaście lat później zaliczył też ósme cameo. W 2006 roku był też gospodarzem bokserskiego reality show, znanego u nas pod tytułem „Za wszelką cenę” („The Contender”). To spodobało mu się na tyle, że w następnej dekadzie wyprodukował i pomógł współtworzyć dwa inne tytuły o sportowej tematyce – „Strong” i „Ultimate Beastmaster”. Na dobre jednak Stallone „przeprosił się” z telewizją dopiero niedawno, stając się wpierw królem Tulsy jako mafioso Dwight „Generał” Manfredi (i tym samym zaliczając swoją pierwszą główną rolę w tym medium), a następnie odsłaniając swoje prywatne życie w kolejnym programie typu reality show – „The Family Stallone” (co przypuszczalnie zrobił za namową swoich córek). Czas pokaże, czy Sly na stałe zadomowi się w świecie streamingów.

E jak Edgar Allan Poe – kultowy amerykański poeta, słynący z surrealizmu i głębokiej psychologii postaci. Idol Stallone’a, który od dekad marzy o sfilmowaniu jego biografii na podstawie własnego scenariusza, który ponoć co jakiś czas doszlifowuje do perfekcji. Ta miłość trwa od początku lat 70. ubiegłego stulecia, jednak, jak do tej pory, pozostaje ona wciąż niezrealizowanym marzeniem Sly’a. Może kiedyś...

R jak Rocky – co prawda o bokserskim alter ego Sly’a mieliśmy nie wspominać, no ale... nie wspominamy. Zanim bowiem Stallone włożył rękawice i w 1976 roku stał się Robertem (!) „Rockym” Balboą, odegrał inny rodzaj bohatera twardego jak skała – zaledwie rok wcześniej pojawił się w drugim odcinku trzeciego sezonu popularnego serialu kryminalnego „Police Story” (tytuł: „The Cutting Edge”) jako Elmore „Rocky” Caddo. Trudno orzec, jak bardzo występ ten rzutował na genezę Balboy, ale można pokusić się o stwierdzenie, iż było to zapisane w gwiazdach. Albo kamieniach.

S jak Sage – Sage Moonblood (!) Stallone, czyli pierwszy syn Sly’a. Urodzony w rocku Rocky’ego, pojawił się u boku ojca w piątej odsłonie bokserskiej sagi (a później także w „Tunelu”), jednak po tym debiucie obrał własną drogę, nie chcąc budować sukcesu na nazwisku ojca. Trudno wyrokować czy mu się to udało, bowiem Sage zmarł przedwcześnie z powodu choroby wieńcowej, przeżywszy zaledwie 36 lat. Szczęśliwie Sly dorobił się więcej potomstwa – drugiego syna Seargeoha (lub Setha, który mignął w sequelu „Rocky’ego”; niestety cierpi na autyzm, więc trzyma się z dala od showbiznesu) oraz wspomnianych wcześniej córek: Sophii Rose, Sistine Rose i Scarlet Rose. Warto dodać, że sponsorującą to zestawienie literkę „S” nosi również pierwsza żona SS – Sasha.

Rodzina Stallone

T jak Tyrone Power – popularny w latach 40. i 50. XX wieku aktor amerykański (m.in. „Jesse James”, „Znak Zorro”, „Świadek oskarżenia”), również zmarły przedwcześnie (odszedł w wieku 44 lat na zawał serca). Był to ulubieniec mamy Stallone, Jacqueline, która tak też chciała ochrzcić syna po przyjściu na świat – Tyrone. Szczęśliwie pomysł ten szybko wybił jej z głowy opresyjny patriarchat w osobie Franka Seniora i tym samym nigdy nie doczekaliśmy się na filmowych plakatach Tyrone’a Stallone’a.

A jakAlarum” – to tytuł ostatniego nakręconego w chwili obecnej filmu Sly’a (a dopiero co premierę miało też „Armor”). Z budżetem zamykającym się w zaledwie dwudziestu milionach dolarów i z Eastwoodem Juniorem w obsadzie, produkcja w reżyserii Michaela Polisha zapowiada się mniej więcej tak, jak wcześniejszy jego film z inną legendą kina – „Zabójczy żywioł”, czyli... niezbyt dobrze. Już sam opis fabuły, ze szpiegami, skradzionym dyskiem twardym i potyczką w leśnej głuszy, zwiastuje drugorzędne kino, które drzewiej trafiłoby od razu na kasety wideo z logiem Elgazu albo przynajmniej iTi. Ale może nie będzie tak źle. Fotki z planu sugerują krwawe sceny i przynajmniej jeden, poza osobą reżysera, polski akcent. Premiera już w styczniu przyszłego roku. Czekamy?

L jakThe Lords of Flatbush” – po polsku „Chłopaki...” bądź „Książęta z Flatbush”, czyli komediodramat z 1974 roku, będący pełnoprawnym debiutem Sly’a w kinie hollywoodzkim. Pomijając kilka nieznaczących epizodów oraz pewien niesławny erotyk, o którym wszyscy chcieliby zapomnieć, to właśnie tutaj Stallone mógł się po raz pierwszy wykazać we wiodącej roli. Nie głównej jeszcze, bowiem – jak wskazuje tytuł – mamy do czynienia z całym kwartetem równorzędnych, podobnych do siebie postaci, z których Sly’owi przypadła ta Stanleya Rosiello. To jednocześnie także pierwszy „hit” Stallone’a, bowiem całość kosztowała grosze, a w kasach zostawiła kilka milionów dolców (choć w wielu krajach premiera miała miejsce już po „Rockym”). Poskutkowało to nawet spin-offem w postaci serialu telewizyjnego – o krótkim żywocie, kiepskich recenzjach i już bez Stallone’a, który z całej czwórki (oprócz niego także: Perry King, Henry Winkler i Paul Mace) zrobił zdecydowanie największą karierę. On i... Richard Gere, który ostatecznie z filmu wyleciał.

L jak Leonardo Da Vinci – jeszcze jeden idol Sly’a. Ten legendarny człowiek renesansu (no i Włoch, co na pewno nie pozostaje bez związku) stanowi jedną z wielu inspiracji Stallone’a w temacie malarstwa (wśród innych jest też Modigliani, również Włoch), które aktor sam uprawia, acz trochę pokątnie. Dziś ta informacja nie budzi co prawda zdziwienia – szczególnie że temat ten poruszył zeszłoroczny dokument „Sly” – ale jeszcze dekadę temu mało kto wiedział o tej artystycznej twarzy Włoskiego Ogiera, który tę formę sztuki traktuje bardzo osobiście, wręcz oczyszczająco. Dość napisać, że Sly nie stroni od autoportretów i innych, niekiedy dość mrocznych odzwierciedleń duszy. Zdania co do jakości tych dzieł są co prawda podzielone – prywatnie Sly uważa się za lepszego malarza, niż aktora – ale chętnych na kupno nie brakuje. Jeszcze niedawno poświęcona była temu nawet cała strona StalloneArt.com, a bilety na wszelkie wystawy rozchodzą się jak świeże bułeczki (ostatnio w niemieckim Hagen). Komu natomiast szkoda pieniędzy na bilet, a tym bardziej na chodzące po kilka tysięcy baksów (!) obrazy, może zobaczyć próbkę umiejętności Stallone’a w filmie o jakże trafnym polskim tytule „Motywacja”.

stallone obrazy

O jak Oscar – i to nie jeden, choć Sly nie ma w sumie żadnego (jak to możliwe?). Samych nominacji do słynnej nagrody otrzymał w karierze zaledwie trzy – wszystkie związane z powracającym jak bumerang Rockym (w 1977 r. za scenariusz i rolę główną oraz w 2016 za drugi plan, za który otrzymał też swój jedyny Złoty Glob). Nie udało mu się ich jednak przekuć na statuetki. Warto tu jednak wspomnieć o innym Oscarze, którego Sly poszukiwał jako gangster Angelo „Pstryk” Provolone w... „Oscar, czyli 60 kłopotów na minutę”. Ten remake francuskiego hitu z Louisem de Funèsem jest zdecydowanie najlepszym występem komediowym Stallone’a – na co dzień, delikatnie pisząc, niecieszącego się estymą w tym gatunku. Co prawda „Oscar” podzielił los innych jego – nielicznych dodajmy – komediowych zapędów, czyli przepadł w kinach oraz u krytyków. Lecz jeśli jest jakiś tytuł w dorobku Sly’a, który zasługuje na większe uznanie, to właśnie ten festiwal szalonych gagów i gwiazdorskiej obsady, gdzie Stallone odnalazł się perfekcyjnie, nierzadko punktując samego siebie i swoje (nieliczne) niedoskonałości.

N jak Nowy Jork – czyli miejsce urodzenia Sylvestra Gardenzia Stallone’a. Mały Sly’ik przyszedł na świat w okrytej złą sławą, niebezpiecznej dzielnicy Hell's Kitchen, a miało to miejsce dwa dni po narodowym święcie niepodległości pierwszego roku po II wojnie światowej (czyt: 6 lipca 1946). Niestety nie były to spokojne, udane narodziny, bowiem na skutek komplikacji i błędów lekarzy, Stallone doznał paraliżu lewej strony twarzy. Stąd specyficzny sposób wysławiania się aktora, który przez lata walczył z wadą wymowy, oraz charakterystyczny grymas, będący często obiektem drwin ze strony krytyków Sly’a. I tak, przeczytałem o tym w książce.

E jakThe Executioner” – na koniec kolejny film, tym razem... nieistniejący. Ten wybornie zapowiadający się klasyk kina akcji w reżyserii Williama Friedkina, na kanwie powieści Dona Pendletona oraz ze Sly’em i Cynthią Rothrock w obsadzie nigdy nie wyszedł poza typowe hollywoodzkie salonowe obiecanki-cacanki. Stallone miał się w nim wcielić w głównego bohatera książek Pendletona, Macka Bolana – połączenie Bonda, Bourne’a i Rambo z polskimi korzeniami. Z tym ostatnim ma on także wspólne doświadczenia wietnamskie, które miały mu pomóc w walce z mafią. Historia niepowstania tego filmu jest długa i namiętna – zaczyna się już w 1985 roku, a kończy... w zasadzie nigdy, bowiem liczącej sobie kilkaset pozycji (!!!) przygód Bolana Fabryka Snów nigdy ostatecznie nie zekranizowała (ostatnie informacje na ten temat mają już dobrą dekadę). Sam bohater stanowił jednak inspirację dla znanego również z dużego ekranu, komiksowego Punishera.

A na koniec alfabet tradycyjny w wykonaniu samego zainteresowanego:

zdj. Stallone-Instagram