NOSTALGICZNA NIEDZIELA #177: „Więcej niż wszystko” (1987)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś sięgamy po przykurzony nieco relikt lat 80. z Sylwestrem Stallone w roli głównej, znany u nas między innymi jako „Więcej niż wszystko”.

Nie ukrywam, że od lat Sylvester Stallone to mój ulubiony aktor, a niektóre z jego filmów są ze mną właściwie od najmłodszych lat. Jednak prócz tytułów takich jak „Rambo”, „Rocky”, „Tango & Cash”, „Cobra”, czy „Na krawędzi”, znalazło się kilka pozycji, które w młodości mi zwyczajnie umknęły i zetknąłem się z nimi dopiero, gdy po latach zacząłem bliżej przyglądać się filmografii Stallone'a, by sprawdzić, co mnie ominęło. Tym sposobem sięgnąłem w końcu również po „Over The Top" znany u nas pod tytułami „Ponad szczytem” oraz „Więcej niż wszystko” (z tego względu pozostanę w dalszej części artykułu przy oryginalnym tytule).

Film ten powstał w czasach, gdy Stallone był już gwiazdą wielkiego formatu — po sukcesach „Rocky IV” i drugiej części Rambo, nic więc dziwnego, że niemal połowę jego liczącego 25 milionów dolarów budżetu stanowiła gaża aktora (którego w ogóle trudno było namówić na występ w tej produkcji). Wkrótce Stallone miał jednak otrzymywać o wiele bardziej kuszące oferty (np. Carolco oferowało mu 34 miliony dolarów za Rambo IV, niejako w ciemno, nim jeszcze do kin wszedł Rambo III — Sly odmówił). W przypadku „Over The Top” Stallone był jednak nie tylko gwiazdą, ale i współscenarzystą, do niego należała także decyzja, jak wyglądać będzie ostateczna wersja filmu, którą reżyserował Menahem Golan, a produkowała wytwórnia Cannon. Zdjęcia do filmu powstały w przeciągu 9 tygodni latem 1986 roku. Niestety wyczekiwany sukces nie nastąpił, a wyniki kasowe z kin zamknęły się w zaledwie 16 milionach dolarów. Recenzje również nie były przychylne (film ma dziś zaledwie 32% na RT), nie obeszło się też bez (tradycyjnych rzec by można) nominacji do złotych malin, a sam film zyskał sobie uznanie widowni dopiero na kasetach VHS. Zapoczątkował on jednak trudny okres w karierze Stallone'a — wkrótce nastąpić miały kolejne finansowe rozczarowania, również w ramach jego najsłynniejszych serii.

„Over The Top” to historia kierowcy ciężarówki Lincolna Hawka, którego w obliczu poważnej choroby żony, z którą rozstał się jakiś czas temu, ma się poważnie skomplikować. Hawk odbiera ze szkoły o wojskowym charakterze swojego nastoletniego syna, Michaela. Razem mają udać się na spotkanie z matką chłopca. Podróż ta staje się dla bohatera okazją, by nawiązać ojcowską relację z synem, choć nie będzie to łatwe zadanie, bo młodociany gagatek nie tylko ma charakterek, ale i usposobiony jest negatywnie do swego rodzica (czemu w sumie trudno się dziwić). I tutaj bez niespodzianek — mimo wszystkich animozji, nadchodzące dni zbliżą ich do siebie bardziej niż by się obaj mogli spodziewać. Niestety, poważne komplikacje będzie stwarzać dziadek chłopca (w tej roli Robert Loggia), który, delikatnie mówiąc, nie pała sympatią do swego zięcia i stara się jak może, by usunąć Lincolna z życia jego syna.

Jednak prócz wątku rodzinnego mamy tu jeszcze jeden istotny motyw — otóż Lincoln bierze udział w zawodach siłowania się na rękę, co, ma się rozumieć, pozwoli Stallone'owi nieco ponapinać mięśnie w przerwach między radzeniem sobie z trudami ojcostwa i da nam okazję zaznać sportowych emocji zbliżonych do tych, które zwykła serwować flagowa seria Stallone'a - „Rocky”. Na ekranie zobaczymy tu profesjonalnych zawodników w siłowaniu się na rękę, z których jeden, niejaki Rick Zumwalt wciela się w głównego przeciwnika naszego bohatera. To właśnie na potrzeby filmu Zumwalt ogolił się na łyso i spodobało mu się to na tyle, że potem nigdy już nie zapuszczał włosów. Sam turniej sfilmowano podczas finału prawdziwych zawodów w Las Vegas, zorganizowanych równolegle z produkcją filmu w porozumieniu z wytwórnią Cannon. Walki z udziałem Stallone'a nagrano już po zakończeniu zawodów, zapraszając w charakterze statystów widzów, którzy dzień wcześniej oglądali zawody.

Nie brakuje w filmie wzruszeń, humoru i wszelakich emocji, które wzbudza w widzu obcowanie z sympatycznym duetem głównych bohaterów (w końcu Sly to przeważnie chodzący generator sympatii i ten film nie jest w tym względzie wyjątkiem). Usatysfakcjonowani będą nie tylko miłośnicy sportowych emocji, ale i kina drogi, bo sporą część filmu spędzamy tu na amerykańskich szosach.

Gdy mowa o „Over The Top” nie sposób pominąć ścieżki dźwiękowej, która podobnie jak wcześniej soundtracki do filmów takich jak „Rocky IV” czy „Cobra” najeżona jest chwytliwymi piosenkami z lat 80. - szczególnie zapada w pamięć „Winner Takes It All” w wykonaniu Sammy'ego Hagara, który to kawałek usłyszymy w trakcie końcowej sekwencji zawodów. Prócz tego na uwagę zasługują „Meet Me Half Way” Kenny'ego Logginsa czy „In This Country” Robina Zandera, ale nie tylko. Zaplątał się gdzies na soundtracku również brat Sly'a, Frank, znany między innymi z piosenki na napisach końcowych w Rambo 2. Wiadomo — nic tak skutecznie nie przenosi w czasie o 40 lat jak klasyczny „ejtisowy” soundtrack złożony z chwytliwych piosenek. Znacząco podbije on wskaźnik nostalgii budzonej przez film u tych, którzy pamiętają te czasy, choć wśród krytyków wieszających psy na filmie w czasach jego premiery znaleźli się tacy, którzy ganili go za zbytnią „teledyskowość”. Po latach sam Stallone twierdził, że pomysł z okraszeniem filmu taką ilością piosenek, nie był najlepszy. Cóż, kwestia gustu, grunt jednak, że bez nich to po prostu nie byłby ten sam film.

Choć nie miałem do czynienia z „Over The Top” w dzieciństwie czy wczesnej młodości, to jednak jest to film na tyle mocno osadzony w stylistyce lat 80., że szybko stał się dla mnie nieodłączną częścią „ejtisowego” kanonu (podobnie jak choćby „Wykidajło” z Patrickiem Swayze'em), do której niejednokrotnie z przyjemnością wracałem, wypadało zatem w końcu o nim wspomnieć w ramach naszej serii. Na koniec dodam, że film w porównaniu do innych produkcji ze Stallone'em jest dość lekki, jak znalazł do niedzielnego obiadu i choć znajdują się w nim również smutne sceny, to wciąż nadaje się w sam raz, by za jego pośrednictwem zapoznać ze słynnym gwiazdorem również młodszych widzów (potwierdzone doświadczalnie). 

W Polsce film ukazał się na DVD (w wydaniu które mam na półce znajduje się zarówno lektor jak i polskie napisy). Zagraniczne wydania Blu-ray nie posiadają polskiej wersji językowej.

Zdj. Cannon / Warner Bros