„Amazing Spider-Man. Epic Collection: Ostatnie łowy Kravena” – recenzja komiksu

Pod koniec marca na sklepowych półkach pojawił się pierwszy (a według oryginalnej numeracji siedemnasty) tom „Amazing Spider-Man. Epic Collection”. Zapraszamy do recenzji.

W 2019 roku nakładem wydawnictwa Egmont ukazał się album zawierający wszystkie zeszyty serii „Spider-Man” autorstwa Todda McFarlane'a. Stanowił on z pewnością łakomy kąsek dla fanów Pajączka, w szczególności zaś tych wychowanych na komiksach wydawanych w latach 90. przez TM-Semic. Jako jeden z nich nie mogłem przejść obok tej pozycji obojętnie i choć McFarlane-scenarzysta to jednak zdecydowanie nie ten poziom, co McFarlane-rysownik, była to przyjemna, sentymentalna podróż do wczesno-nastoletnich czasów. I co tu dużo mówić – narobiła apetytu na więcej, rozbudzając nadzieję na to, że być może zachęcony wynikami sprzedaży wydawca zdecyduje się zaoferować nam więcej klasycznego Spider-Mana. Trzeba się było jednak uzbroić w cierpliwość. W międzyczasie wystartował test komiksowej kolekcji o Spider-Manie i dopiero gdy, kolokwialnie rzecz ujmując, „sprawa się rypła”, doczekaliśmy się zapowiedzi kolejnych przygód Spider-Mana, tym razem zebranych pod szyldem „Epic Collection”. Seria ta (wydawana w Stanach Zjednoczonych w sposób niechronologiczny) zbiera kolejne zeszyty z kilku równoległych wydawnictw („The Amazing Spider-Man”, „Web of Spider-Man”, „Peter Parker, Spectacular Spider-Man” oraz „Amazing Spider-Man Annual”), tu i ówdzie uzupełniając swą zawartość o inne poświęcone naszemu pajęczakowi pozycje. I tak się jakoś złożyło, że pierwsze tomy, które zapowiedziano na rok 2021, w dużej mierze pokrywają się zawartością z tym, co trzy dekady temu zaproponował polskim czytelnikom TM-Semic. Zanosiło się zatem na kolejną nostalgiczną podróż w czasie i już od momentu ogłoszenia tych planów z niecierpliwością zacierałem w ręce.

Pierwszy z albumów nosi tytuł najsłynniejszej spośród znajdujących się w nim historii (swoją drogą, warto pamiętać, że słynny „Torment” McFarlane'a stanowi jej sequel), będącej tu niewątpliwym gwoździem programu – dojdziemy do niej w swoim czasie. Całość zawiera piętnaście oryginalnych zeszytów (w tym niektóre o zwiększonej objętości) i zamyka się w blisko 450 stronach, nie licząc wstępu i dodatków. Przyjrzymy się im pokrótce. Na dobry początek „Człowiek roku”, historia, w której pierwsze skrzypce gra pochodzący z przyszłości następca Iron Mana, pozbawiony uroku swego poprzednika, antypatyczny Arno Stark. Ma on dość poważny problem, którego jedyne rozwiązanie widzi w podróży w czasie, a jako genialny wynalazca, jest sobie ją w stanie bez problemu zorganizować. O ile tego typu fabularne manewry często skutkują scenariuszowymi wpadkami, tak przedstawiona tu historyjka jest całkiem zgrabna (nawet jeśli nieszczególnie oryginalna – ale miejmy tu na uwadze, że ma już swoje lata) i fabularnie jak najbardziej udana. Rysunki, za które odpowiada Mark Beachum, prezentują się poprawnie, choć sam Pajączek miejscami wygląda tu nieco pokracznie.

Kolejna pozycja w menu to „Spider-Man versus Wolverine” – tym razem otrzymujemy opowieść o wyraźnie „bondowskim” charakterze z aferą szpiegowską z udziałem KGB na pierwszym planie. Czuć tutaj bardzo wyraźnie ducha epoki, z której ta historia pochodzi, zarówno w samej podejmowanej tematyce, jak i szeregu elementów się na nią składających. Peter Parker wychodzi z kina, w którym oglądał film „Python” z Silvestrem Rambone w roli głównej (oczywiste nawiązanie do „Cobry”) i narzeka na filmy o facetach walących do ludzi z karabinu maszynowego. To znowu przeskakuje mur berliński (bo właśnie w stolicy Niemiec osadzona jest spora część akcji), no i oczywiście konfrontuje się z najsłynniejszym spośród marvelowskich mutantów. Także i tym razem historia jest zgrabna i wciągająca, autorzy serwują nam dość zaskakujący finał, a jedynym poważniejszym mankamentem pozostają co najwyżej średnie rysunki Marka Brighta.

W kolejnych łączących się w jeden ciąg narracyjny zeszytach śledzimy dalsze losy Pajączka uwikłanego w aferę z Hobgoblinem i człowiekiem, który zajął jego miejsce. Sprawa wiąże się także z osobą Kingpina i jego zbuntowanego syna. Fabuła opiera się na elementach wcześniejszej historii, a zatem ponownie pojawia się Logan. Problematyczny jest nieco fakt, że wydarzenia rozgrywały się na łamach dwóch osobnych serii, co miejscami powoduje pewne zamieszanie z chronologią (niektóre z wydarzeń będą nam zaserwowane dwukrotnie), nie obejdzie się też bez ustawicznego przypominania o wydarzeniach, z którymi ledwo co się zapoznaliśmy (ale taki już urok wydań zbiorczych). Czekają nas rozbudowane retrospekcje, przedstawiające przeszłość niektórych postaci (w tym i takich, które zdążyły się już pożegnać z życiem), a wszystko to chwilami zaczyna się robić nieco chaotyczne. W dodatku cała ta historia w pewnym momencie się zwyczajnie urywa, podczas gdy środek ciężkości przesuwa się zdecydowanie w kierunku bardziej obyczajowym. Począwszy od dwusetnej strony na pierwszy plan wychodzą sercowe rozterki Parkera. Ta „telenowelowa” część albumu zmierza wyraźnie ku jednemu z przełomowych wydarzeń w życiu Spider-Mana, to jest oczywiście jego ślubu z MJ. W tle przewija się goniący za naszym bohaterem Alistair Smythe i jego roboty-mordercy, podczas gdy Mary Jane zostaje uwikłana w rodzinny dramat. Zdarzają się tu dość niezgrabne fabularnie zagrania – weźmy choćby kwestię oświadczyn. Peter wyskakuje ni z gruszki, ni z pietruszki z pytaniem „Wyjdziesz za mnie?”, a MJ robi wielkie oczy i odpowiada: „Sądziłam, że jesteśmy tylko przyjaciółmi”. No stary, serio chciałeś przeskoczyć z etapu „nawet nie wiadomo, czy jesteśmy w związku” prosto do małżeństwa? Jak się jednak okazuje, mimo wstępnego niepowodzenia sytuacja i tak ułoży się ostatecznie po myśli Petera...

Omawiane wyżej historie są dość zróżnicowane pod względem graficznym, choć przeważają tu ilustracje co najwyżej poprawne (czasami o mocno klasycznej kresce kojarzającej się z jeszcze starszymi historiami), którymi raczej trudno mi się zachwycać. Podobnie ma się zresztą sprawa z ich scenariuszami, które szczególnie w części obyczajowej zazwyczaj nie wychodzą ponad przeciętny poziom.

Temu ostatniemu poświęcono „Special Wedding Issue” o podwójnej objętości (dobrze znany tym, którzy zapoznali się ze Spider-Manem wydawanym przez TM-Semic już na początku 1991 roku). W tym właśnie miejscu następuje wyraźna zwyżka formy. Tyczy się to zarówno staranniejszych niż poprzednio rysunków (za które tym razem odpowiada Paul Ryan), jak i scenariusza pióra Davida Micheliniego. Niby nie mamy tu jakiejś szczególnie oryginalnej fabuły, głównie przedślubne rozterki naszej pary, ale cała ta opowieść wypada zdecydowanie zgrabniej od poprzedzających ją zeszytów. Swoją drogą, ten właśnie element historii Pajączka od zawsze pozostawał jednym z moich ulubionych. Żonaty Parker to zdecydowanie to, czego mi brakuje w ekranizacjach jego przygód. Tymczasem wydawnictwo od początku nie było do tego pomysłu przekonane i z czasem starało się rzecz „odkręcić” (co zreszą ostatecznie uczyniło, ale to już inna historia i przy okazji „notmySpider-Man”).

No i w końcu danie główne – tytułowe „Ostatnie łowy Kravena” – zdecydowanie najmocniejszy i najbardziej się wyróżniający punkt programu. Sposób prowadzenia narracji jest tu wyraźnie odmienny niż poprzednio, sama historia zdaje się „dojrzalsza”, a przy tym mocniej zagłębia się w psychikę nie tylko bohatera, ale i antagonistów. Wydarzenia śledzimy zarówno z perspektywy Petera, jak i (a może przede wszystkim?) głównego sprawcy jego kłopotów – Kravena Łowcy, który umyślił sobie udowodnić całemu światu, że jest lepszy od Spider-Mana, ba, że może być nawet lepszym Spider-Manem. Miejscami będziemy też mieli okazję wejść w środek spaczonego umysłu morderczego Vermina, spełniającego rolę jednej z głównych figur w prowadzonej przez Kravena śmiertelnej rozgrywce. Ta klasyczna historia jest jednym z najlepszych dowodów (choć tych jest oczywiście wiele) na to, że już w latach 80. komiksy superbohaterskie miewały przebłyski, których w żadnym wypadku nie wypada wrzucać do szuflady opatrzonej etykietą „trzaskane od linijki kiczowate historyjki o facetach w rajtuzach”. Cieszy także fakt, że również pod względem wizualnym stanowi ona bodaj najmocniejszy punkt programu omawianego albumu. Duet Michael Zeck (rysunki) i J.M. DeMatteis (scenariusz) spisał się tu na medal.


Porównanie tłumaczeń – po lewej TM-Semic, po prawej Egmont.

Pierwszy wydany w Polsce album z serii „Epic Collection” prezentuje może nieco nierówny poziom (tak scenariuszowo, jak i graficznie), ale ze sporą jego częścią zdecydowanie warto się zapoznać, podczas gdy reszta zasadniczo nie schodzi poniżej poziomu „do przyjęcia” (może tylko ten nieszczęsny Smythe...), a lektura tylko sporadycznie odbija się czkawką (szczególnie w poplątanym segmencie z Hobgoblinem i parę razy w części obyczajowej). Oczywiście spore znaczenie ma tu odpowiednie nastawienie do komiksowych reliktów dawno minionej epoki, jakie znalazły się w tym albumie. Polecam miłośnikom pajęczej klasyki i tym, którzy nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z tytułowymi „Ostatnimi łowami”. Mnie czytało się lepiej niż wspomnianego we wstępie Spider-Mana autorstwa Todda McFarlane'a. W przeciwieństwie do tamtego albumu, który od (bardzo dobrego) początku aż po ostatnie strony coraz bardziej zaniżał loty, tutaj to, co najlepsze, dostajemy na koniec, co siłą rzeczy skutkuje lepszym odbiorem całości. Na chwilę obecną nie mogę się doczekać kolejnych tomów, które zawierać będą zeszyty rysowane przez McFarlane'a (a w rysowaniu Spider-Mana nie miał sobie równych), ale nie przez niego pisane.

Samo wydanie prezentuje się okazale, estetycznie i ładnie komponuje się na półce z McFarlane'owskim Spideyem sprzed dwóch lat. Zabrakło niestety materiałów tekstowych dotyczących ślubu Spideya, obecnych w wydaniu oryginalnym. Rolę dodatków spełnia wstęp Kamila Śmiałkowskiego i komiksowe paski (po części czarno-białe, po części w kolorze) również dotyczące ślubu. Tłumaczenie Marka Starosty nie budzi zastrzeżeń, a w porównaniu do starego tłumaczenia z lat 90. często jest wyraźnie pełniejsze.

Pierwszy tom „Amazing Spider Man – Epic Collection: Ostatnie łowy Kravena” zbiera zeszyty z lat 1986–1987: „The Amazing Spider-Man” #289–294 i „Annual” #20–21, „Spider-Man Versus Wolverine”, „Web of Spider-Man” #29–32 i „Peter Parker: The Spectacular Spider-Man” #131–132.

Zachęconych recenzją odsyłamy do wpisu „Amazing Spider-Man. Epic Collection: Ostatnie łowy Kravena”, w którym znajdziecie obszerną galerię zdjęć oraz prezentację wideo.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Ken McDonald, James C.Owsley, Peter David, David Michelinie, J.M.DeMatteis

Rysunki

Mark Beachum, Mark Bright, Alan Kupperberg, Tom Morgan, Alex Saviuk, Michael Zeck, Steve Geiger, Paul Ryan

Przekład

Marek Starosta

Oprawa

twarda

Liczba stron

468

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

Marvel Comics

Data premiery

03.2021

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źrodło: zdj. Egmont / Marvel