„Amityville Horror” – recenzja książki

Od dzisiaj na półkach księgarń znajdziecie powieść „Amityville Horror” amerykańskiego pisarza Jaya Ansona. Jak wypada pierwsze polskie wydanie popularnej historii grozy, które na rynek wprowadziło wydawnictwo Vesper? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Wydawnictwo Vesper odpowiedzialne jest za jedne z najbardziej atrakcyjnych książkowych pozycji dostępnych na półkach polskich księgarń. W skład nieoczywistej oferty wydawniczej wchodzi między innymi fenomenalny przekład przeważającej części dorobku H.P. Lovecrafta oprawiony wnikliwym komentarzem tłumacza Macieja Płazy, obszerny zbiór prozy Edgara Allana Poego, słynny „Dracula” Brama Stokera, „Frankenstein” Mary Shelley czy „Golem” Gustava Meyrinka. Kolekcja – ochrzczona mianem „Klasyków Literatury Grozy” – urzeka nie tylko doborem, a również formą, w jaką każdy z owych skarbów jest przyobleczony. Obok przepięknej strony graficznej okładek wszystkich wydawnictw, niemal każda z książek pochwalić się może wystylizowanym wnętrzem, ilustracjami przygotowanymi specjalnie na potrzeby reedycji (bądź zaczerpniętymi z oryginalnych wersji powieści) oraz zakładkami każdorazowo utrzymanymi w stylu lektury, którą uzupełniają. Tym razem Vesper oferuje miłośnikom horroru klasyk paperbackowej powieści grozy z lat siedemdziesiątych. „Amityville Horror” amerykańskiego pisarza Jaya Ansona, dotychczas niedostępny w polskim przekładzie, pojawi się na półkach w twardej oprawie, wzbogacony hipnotyzującymi ilustracjami Macieja Kamudy i posłowiem Bartosza Czartoryskiego już 18 września.

0dcfb9c6-923c-4f0a-8c9d-a014d626fb53.jpg e8024bf0-be61-4d5b-8876-63b2ba8a5d9d.jpg

Od czasu swojej premiery w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku „Amityville Horror” Jaya Ansona stał się pewnego rodzaju podręcznikiem dla autorów grozy tworzących w ramach każdego dostępnego medium. Paranormalne doświadczenia rodziny Lutzów zaś wrosły w kanon opowieści z dreszczykiem niczym wyjątkowo demoniczny pasożyt – od dekad eksploatowany w toku nieskończonych ekranizacji, podróbek i mniej lub bardziej udanych parafraz. By odnaleźć najlepszy i nieszczególnie odległy przykład, wystarczy przypomnieć o „Paranormal Activity” czy sięgnąć do królującego w box offisie uniwersum „Obecności”. W dwóch oryginalnych częściach przygód Eda i Lorraine Warrenów oraz serii jednolicie nieudanych spin-offów kronikujących przypadki demonicznych opętań scenarzyści opierają formułę i szereg rozwiązań właśnie na pomysłach Ansona. I podczas gdy zapożyczenia i kalki odtwarzane we współczesnym głównonurtowym horrorze coraz rzadziej produkują trwałe emocje, a najczęściej – diabelskie znudzenie, warto cofnąć się do źródła owej, z zimną krwią szlachtowanej inspiracji. Podobnie jak w przypadku „Obecności”, wydarzenia „Amityville Horror” Jay Anson przedstawia jako zaczerpnięte z rzeczywistości. Idąc o krok dalej, autor przekonuje, że przerażające zjawiska opisane na kartach powieści stanowią wolny od fikcji, rzetelny zapis wszystkiego, co spotkało rodzinę Lutzów – oparty na szeregach wywiadów udzielonych mu przez George'a i Kathy Lutzów oraz mieszkańców miasteczka Amityville na nowojorskim Long Island. Koszmar rozpoczął się rzekomo w listopadzie 1974 roku, gdy pewnej nocy niejaki Ronald DeFeo zamordował całą swoją rodzinę w domu przy Ocean Avenue 112. Rzekomo do popełnienia zbrodni nakłoniły dwudziestopięcioletniego wówczas DeFeo tajemnicze głosy. Rok później, do okrytego niesławą domu wprowadzili się nowi lokatorzy. Nim w popłochu opuścili posiadłość początkiem 1976 roku, George i Kathy Lutz wytrzymali przy Ocean Avenue 112 niemal miesiąc. Obok odkrycia ukrytych, makabrycznie urządzonych pomieszczeń w samym domu, rodzina doświadczyła rzekomo wielu niewytłumaczalnych wizji. Ich relacja, po raz pierwszy tak szczegółowo opisująca okoliczności interwencji nieczystych sił, w chwili pojawienia się powieści na amerykańskim rynku głęboko ówczesnymi czytelnikami wstrząsnęła. Czy obecnie lektura pozostawia wrażenia podobnie intensywne?

a013f121-111a-461d-a5e6-7cdb0af5e13e.jpg 85bea305-0564-4831-b3f4-bbee1f94a336.jpg

Skłamałbym, gdybym powiedział, że mimo pewnego formalnego przedatowania, o którym opowiemy poniżej, nie wzdrygnąłem się podczas lektury przynajmniej kilkukrotnie – głównie jednak przez usilne zapewnianie autora o prawdziwości prezentowanych wydarzeń. Swoją quasi-reportażową niemal formę „Amityville” podtrzymuje w istocie dość wdzięcznie. Oznaczenie kolejnych rozdziałów stanowi data każdego z dwudziestu ośmiu dni, które rodzina Lutzów spędziła w nawiedzonym domu, wewnątrz znajdziemy też szczegółowe schematy domu przy Ocean Avenue 112 (co ciekawe – wciąż stojącego, wciąż odnajdującego nowych nabywców). Język – sformalizowany i dość suchy – z rzadka wnika w psychikę bohaterów, a gdy to czyni, dzieje się to bardziej z umotywowanego fabułą przymusu, aniżeli rzeczywistej chęci budowania trójwymiarowych bohaterów. Największą słabostką „Amityville Horror” okazują się właśnie wewnętrzne monologi przełamujące formę samozwańczego dokumentu oraz kiepskie, ukierunkowane na ekspozycję dialogi. Trudno pozbyć się też wrażenia, że udział Lutzów w powieści ogranicza się wyłącznie do wypełniania koniecznych luk pomiędzy kolejnymi paranormalnymi epizodami. W nich samych natomiast dominuje groteska i niepokój. Intensywniejsze uczucia często powstrzymuje, co ciekawe, interpunkcja zastosowana przez Ansona – stająca się tu nietypową barierą dla gęsiej skórki. Ponieważ odstępstwa od strefy bezpiecznej, empirycznej logiki autor każdorazowo akcentuje wykrzyknikami, niemal każdy obraz grozy w kluczowym momencie podważa nadmierna egzaltacja. „Amityville” brzwi wtedy mniej niczym szokujące świadectwo istnienia sił nadprzyrodzonych, a bardziej jak bujdy snute przez nachalnego kuglarza na objazdowym festynie grozy. A jednak, przy wszystkich problemach, trudno odmówić lekturze powieści darowania odbiorcy niemałej satysfakcji. Jako czytelnicy, z odbiorczym sadyzmem obserwujemy nieszczęścia dotykające lokatorów domu przy Ocean Avenue 112, z niepowstrzymanym apetytem połykamy kolejne strony, głodni poznania losów George'a i Kathy Lutzów i ich trójki dzieci, głodni kolejnych dowodów na istnienienie Tajemnicy i jej przerażających Odpowiedzi. A tych odnajdziemy w angażującym paradokumencie Jaya Ansona aż nadto i nieraz spróbują zbić nas z nóg.

a42e52d4-a985-4a24-9a90-2cb2beff5535.jpg ca246d69-487b-4656-991a-7392e60d5b2c.jpg

„Amityville Horror”, choć nadszarpnięte zębem czasu, który ujawnił pewne słabostki stylu Jaya Ansona, oraz ciężarem swego własnego dziedzictwa, pozostaje lekturą relatywnie efektywną i satysfakcjonującą, nieodległą wcale pod kątem wrażeń pozostałych po odbiorze od wielu współczesnych, popularnych horrorów filmowych. Pozycję warto polecić przede wszystkim kolekcjonerom „Klasyków Literatury Grozy” oraz badaczom-amatorom zafascynowanym historią horroru w literaturze – tych bowiem Vesper raz jeszcze urzeknie niezwykle zaprojektowanym podarunkiem.

Pisząc ostatni akapit owej recenzji, na zewnątrz rozlega się głośne szczekanie psa – przecina ciszę jak nóż rzeźnicki. Mimowolnie podskakuję i natychmiastowo ląduję na krześle, lekko zażenowany. Zdaję sobie sprawę, że muszę wobec tego zrewidować nieco wnioski pozostałe po lekturze. Wygląda na to, że niezależnie od upływu czasu i wszelkich słabostek, historia Lutzów i jej straszliwe implikacje, niczym awaria prądu w nawiedzonym domu godzące w naszą wrodzoną skłonność do racjonalizowania wszystkich elementów rzeczywistości, pozostały i pozostaną skuteczne. Nawet jeśli owa skuteczność nie rezonuje równie wyraźnie podczas samej lektury. To powiedziawszy, przestanę teraz myśleć o tej książce. Tak. Tak chyba będzie najlepiej.

Ocena: 4/6

Gdzie kupić?

Pełny przegląd ofert

Książkę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vesper.

źródło: zdj. Wydawnictwo Vesper