„Avenue 5” – recenzja pierwszego odcinka serialu

Na platformie HBO GO zadebiutował dziś pierwszy odcinek nowej komedii science fiction „Avenue 5” w reżyserii Armanda Iannucciego z Hugh Lauriem, Joshem Gadem i Rebeccą Front w rolach głównych. Zapraszamy do lektury naszej recenzji pierwszego odcinka.

„Avenue 5” jest atrapą. Serial zaczyna się niczym lekka futurystyczna sielanka operująca na startrekowej „ostatecznej granicy”. Oto w pierwszym ujęciu lśniący okręt kosmiczny wyłania się z martwej przestrzeni niczym mistyczny dowód na wewnętrzną potęgę ludzkiej rasy. Nieprzypadkowo nawet wystylizowana karta tytułowa kojarzy się zresztą z tą, która sygnowała wojaże USS Enterprise. Hugh Laurie, w roli bajecznego Kapitana Clarka, z dumą oprowadza pasażerów po błyszczącym mostku dowodzenia. Luksusowy liniowiec Avenue 5 niedawno wyruszył w ośmiotygodniową podróż w kierunku Saturna. W okolicach roku 2060 kosmiczna turystyka jest ostatnim, neobizantyjskim krzykiem mody, toteż na statku znaleźli się wszyscy możliwi reprezentanci wyższych klas społecznych. A jednak, szybko okazuje się, że dzielna podróż tam, gdzie – parafrazując „Star Treka” – nikt wcześniej nie dotarł, jest u Armanda Iannucciego wydmuszką. Właściciel Avenue 5 to cyniczny biznesmen, stery statku są niefunkcjonalną makietą, a prawdziwy kapitan to socjopata, który operuje okrętem w bezpiecznym schronieniu przed towarzystwem pasażerów. Stanowiska techniczne ulokowane są zresztą w mniej olśniewającej części okrętu – przestrzeni o tyle odmiennej, że wyglądającej jak część zupełnie innej narracji. Za pomocą wyrazistego wizualnego kontrastu „Avenue 5” w mgnieniu oka przeistacza się z fantazyjnego copycata w dystopijną wizję przyszłości, choć wizję wciąż utrzymaną w konwencji lekkiej komedii. W trakcie pierwszego odcinka dochodzi do cichej katastrofy, w której faktyczny sternik okrętu traci życie, pozostawiając bezradną załogę na trasie prowadzącej przez pola grawitacyjne. Wkrótce, przez nieprzewidzianą zmianę kursu, czas rejsu ulega radykalnemu wydłużeniu – zamiast planowanych ośmiu tygodni, pasażerowie i załoga zostają skazani na własne towarzystwo na okres ponad trzech lat.

Kilka lat temu serialowej komedii w konwencji science fiction podjął się Seth MacFarlane. Ze swojego „Orville” komik i autor „Family Guya” zrobił bezpośredni hołd dla „Star Treka”, niemalże kropka w kropkę kopiując estetykę i formułę odcinków. Armando Iannucci „Treki” wykorzystuje jako kontrapunkt do swojej narracji. Obsada „Avenue 5” ewidentnie nienawidzi swojego wzajemnego towarzystwa, spod dialogów wyzierają mniej i bardziej zawoalowane i przezabawne złośliwości, a parotygodniowy rejs przedłużony w trzyletnią męczarnię najpewniej stanie się okazją do eksploracji społecznych neuroz, wewnątrzklasowych utarczek i ogólnej skłonności ludzkiej rasy do odrzucania fasadowości, gdy potrzeba podtrzymania etykiety wygasa. I podczas gdy debiutanckie pół godziny serialu niewiele nam jeszcze mówi o tym, w jakim kierunku zmierzają pasażerowie pięknego liniowca, to można założyć, że Iannucci spróbuje wykorzystać każdego asa w rękawie. Na pierwszy rzut oka ma ich zresztą wiele, bo przed kamerą zgromadził aktorów wyprawionych w obrazowaniu postaci o ciekawej i komicznej psychologicznej ambiwalencji – wystarczy w tym kontekście wspomnieć chociażby właśnie Lauriego („Dr House”) czy Zacha Woodsa („Dolina Krzemowa”).

To powiedziawszy, pierwszy odcinek działa najlepiej właśnie jako obietnica dalszych losów Avenue 5, a znacznie gorzej radzi sobie w roli zamkniętej całości. Operując wewnątrz ciasnego trzydziestominutowego metrażu, pilot serialu ma niezwykle dużo do powiedzenia w kontekście zarysowania sceny – narracja wprowadza szereg barwnych postaci, nieustannie skacze między jedną lokalizacją a drugą, a większość błyskotliwych wymian dialogowych nie ma żadnych szans na trwalszy rezonans, bo ginie porozrzucana w szybkim montażu.

Mimo tego, debiut „Avenue 5” należy ocenić na plus. Otrzymujemy tu zabawną, choć dość ponurą w podtekście satyrę – tyleż obiecującą, co zmierzającą w oryginalnym, jak na zastosowaną konwencję, kierunku. Zgodnie ze słowami Iannucciego, serial jest jego kosmiczną wariacją na temat „Władcy much” Williama Goldinga i jeżeli jest w tym porównaniu choć trochę prawdy, to jako widzowie mamy przed sobą fascynującą podróż, z której nawet Xenomorphy mogłyby się chcieć wypisać.

Ocena pierwszego odcinka: 4/6

Pierwszy odcinek „Avenue 5” zadebiutuje dzisiaj o 21:10 na kanale HBO. W każdej chwili możecie zobaczyć go także na platformie HBO GO.

źródło: zdj. HBO