Ciche miejsce - recenzja filmu

Od 13 kwietnia możecie na ekranach kin zobaczyć Ciche miejsce, najnowszy horror w reżyserii Johna Krasinskiego, którego w filmie zobaczymy również w głównej roli, wraz z towarzyszącą mu Emily Blunt. My film już widzieliśmy i zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją.

Miałem szczęście co do „Cichego miejsca”. Jakie? Otóż na sali kinowej, na której – uprzedzony co do charakteru filmu – zasiadłem bez zwyczajowej coli i popcornu, nie było żywej duszy. Atmosfera jak makiem zasiał dominowała, gdy na ekranie powoli narastały starannie wypielęgnowane sceny suspensu. Ni jeden dźwięk grzebania we wniesionej na salę torbie z cheetosami nie zbrukał dyrygowanych przez Krasinskiego długich sekwencji nieprzerwanego napięcia. Miałem szczęście, bo „Ciche miejsce” to film, który ciszy (tu i ówdzie wypełnianej z zabójczą skutecznością) używa wyjątkowo efektywnie, traktując ją przy tym na równi z każdym innym bohaterem filmu.

Fabularnie zarys filmu Krasinskiego jest następujący: stworzenia niewiadomego pochodzenia zdziesiątkowały mieszkańców Ziemi. Ci, którym udało się przeżyć, zmuszeni zostali do prowadzenia codzienności zniewolonej szeregiem ścisłych i surowych reguł. Potwory (wyglądające trochę jak brzydsze kuzynostwo giganta z „Cloverfield”) są całkowicie ślepe, ale z morderczą prezycją potrafią wychwytywać najdrobniejsze nawet dźwięki. Rodzina Lee Abbotta – głównego bohatera – jego żona i dwójka dzieci (w roli córki znakomita Millicent Simmonds, w rzeczywistości głuchoniema) usiłują przetrwać kontaktując się z sobą za pośrednictwem języka migowego i szeptów.

Do swego świata „Ciche miejsce” wrzuca dość nieoczekiwanie, z Abbottami zrównujemy się bowiem osiemdziesiąt dziewięć dni po ataku dziwnych stworzeń (i nie jest to jedyny skok czasowy), a narracja nie oferuje najmniejszych odpowiedzi na cisnące się na usta pytania. Skąd wzięły się potwory? Jak ma się reszta ludzkości? Nie wiadomo. Zabieg tego rodzaju zagęszcza jedynie atmosferę zaszczucia, odczuwalną tak dusząco przez równe półtorej godziny czasu trwania filmu. Równie powolny pacing „Cichego miejsca” eksploduje w kilku momentach zaskakującymi sekwencjami akcji (nazwisko Michaela Baya pośród producentów filmu zobowiązuje), będąc w tym względzie trochę jak długo zalegający w płucach krzyk, którego tak bardzo potrzebują bohaterowie. Po horrorowe klisze Krasinski sięga niezwykle rzadko (konkretnie w dwóch momentach; łatwo je dojrzeć i subtelnie wywrócić oczami), a całość stroni od odtwórstwa. Każdy element scenografii starannie wspiera zaproponowaną rzeczywistość, opowiadając historię równie skutecznie co poszczególne segmenty scenariusza (warto zwrócić uwagę na przykład na materiał, z którego Abbottowie wykonali pionki do „Monopoly”). W zgodzie z tezą Johna Krasinskiego „Ciche miejsce”, abstrahując od bycia emocjonującą wycieczką po oryginalnym, postapokaliptycznym piekle, jest przede wszystkim poruszającym filmem o rodzicielstwie, o tym co oznacza i jakie zobowiązania za sobą niesie.

A-Quiet-Place-family-on-bridge.jpg

W kwestii oprawy audiowizualnej „Ciche miejsce” (nakręcone tradycyjną metodą – tj. na taśmie filmowej) prezentuje się znakomicie. Zdjęcia Charlotte Bruus Christensen nastrojowo podkreślają atmosferę wyizolowania, efektywnie bawiąc się oświetleniem i ciemnością. W nastroju filmu skutecznie odnajduje się kompozytor Marco Beltrami, który do swojego stylu zdążył przywyczaić m.in. przy okazji ścieżki dźwiękowej do „Logana”. Partytura do „Cichego miejsca” nie stanowi w żadnej mierze przełomowego osiagnięcia, ale jej rozstrojone brzmienie przyjemnie wtapia się w cichy świat Abbottów. Co do samych potworów – pochwalić należy czarodziejów z Industrial Light & Magic (ze Scottem Farrarr na czele) za zaprojektowanie kolejnego świetnego brzydala do bogatego portfolio wynaturzeń. Swoją drogą, dźwięki, które wydają, co poniektórym z pewnością skojarzą się z Predatorem, a graczom – z ohydnymi stworzeniami z „Last of Us”. 

Trudno uwierzyć, że film, który trafił do kin w ubiegły piątek to debiut Krasinskiego w konwencji kina grozy. Wyjątkowy, znakomicie wyegzekwowany obraz jest nie tylko czymś nowym dla szeroko rozumianego gatunku. „Ciche miejsce” to fantastycznie zagrany majstersztyk ekonomicznie prowadzonego horroru, który sztukę montażu dźwięku wynosi na absolutne wyżyny, pozostawiając widza ze zszarganymi nerwami i niemałym lękiem przed zrezygowaniem z szeptu po opuszczeniu sali kinowej.

Ocena końcowa: 5/6

źródło: zdj. Paramount Pictures