Już ponad tydzień temu odbyła się polska premiera filmu „Czas krwawego księżyca” reżyserii Martina Scorsese. Geniusz amerykańskiego kina, twórca filmów takich jak „Wściekły byk” lub „Infiltracja” ponownie zawitał na salonach produkcji aktywnie uczestniczących w trwającym obecnie sezonie nagród branżowych. Czy jego nowe dzieło zasługuje na wyróżnienie? Czy też może znajduje swoje miejsce wyłącznie z powodu renomy nazwiska? Wszystkich tych, którzy są jeszcze przed seansem lub po nim – zapraszam do zapoznania się z naszą recenzją najnowszego dzieła autora „Chłopców z ferajny”.
W historii amerykańskiego kina nie brakuje nazwisk wielkich reżyserów, którzy odcisnęli swe piętno na sztuce i kulturze, jednakże siła ich artystycznego głosu zaczęła słabnąć. Wizjonerstwo zaklęte w tych filmografiach było fundamentem kolejnych etapów ewolucji X muzy nie tylko jako nośnika niesamowitych historii, ale również technik warsztatowych. Niestety, jak się okazuje woda w studni kreatywności potrafi wyschnąć, a wejście w wiek emerytalny może obnażyć gwałtowny spadek twórczej kondycji. Polityczne zapędy Olivera Stone’a, stanowiące niegdyś intrygujące punkty fabularne i żyzny grunt dla dyskusji, obecnie są wyłącznie źródłem kontrowersyjnego bełkotu, natomiast na kolejne filmy Barry’ego Levinsona czeka już niewielu widzów. Rozmiłowany w nowych technologiach wizualnego storytellingu Robert Zemeckis, wymienił silne, zdrowe serce swoich dawnych produkcji na pompę z odzysku, czego dowodem mogą być zatopione w estetyce cyfrowego plastiku nowe ekranizacje „Wiedźm” lub „Pinokia”. Z kolei wciąż niezwykle zapracowany, zarówno w roli producenta, jak i reżysera, Ridley Scott potrafi mile zaskoczyć udanymi lub ambitnymi projektami, ale obecnie trudno przewidzieć, czy stać go jeszcze na zaprezentowanie unikalnego kinowego doświadczenia, które uczyniło z niego giganta Hollywood.
Przebłysk geniuszu nie jest stanem permanentnym, zatem zmieniający się poziom formy nawet uznanych artystów nie powinien nikogo dziwić. Zasada ta nie dotyczy jednak Martina Scorsese. Osiemdziesięcioletni nowojorczyk od ponad pół wieku zdumiewa publiczność filmami, które wyreżyserował, napisał lub wyprodukował, zachwycając integralnością stylu narracyjnego z emocjonalnością przedstawianych opowieści. Gdy w 2019 roku na ekranach wybranych kin, a także na platformie streamingowej Netflix pojawił się „Irlandczyk”, jawił się on niczym podsumowanie kariery artysty; swoiste magnum opus. Trzyipółgodzinna, rozgrywająca się na przestrzeni kilkudziesięciu lat gangsterska epopeja była na tyle pojemną historią, że wystarczyło w niej przestrzeni na pytania natury egzystencjalnej oraz refleksję nad wątpliwościami dokonanych wyborów z perspektywy bohaterów u schyłku życia. „Czas krwawego księżyca” w wielu aspektach przypomina poprzednie dzieło Martina Scorsese. Jest to również wycinek amerykańskiej historii ujęty w monstrualnym metrażu, odznaczający się niespiesznym tempem opowiadania, a także wnikliwym wglądem w duszę postaci. Tym razem jednak zasięg tematyczny oraz wymiar rozliczeniowy – nie tylko pod względem narodowym, ale przede wszystkim humanitarnym – ma jeszcze większą skalę.
Znalezienie klucza narracyjnego i perspektywy dla umiejętnego przedstawienia historii serii morderstw na Indianach z plemienia Osagów jest bodaj największym osiągnięciem filmu. Powolny, aczkolwiek diabolicznie precyzyjny rytm pozwala na pełne doświadczenie niuansów opowieści, a każda minuta seansu przynosi nowe informacje na temat konfliktu lub intencji bohaterów. Osagowie, którzy zbili majątek dzięki bogatym złożom ropy naftowej na swoich ziemiach, nie mogli liczyć na równość lub uznanie ze strony wszystkich zainteresowanych, usiłujących przekierować przepływ gotówki do własnej kieszeni. Krwawy spisek tuszowany przez wspólne interesy, a także bierność lokalnych władz przyniósł tej sprawie ogólnokrajową rangę i wymusił interwencję ze strony świeżo założonego FBI. Scorsese prezentuje na ekranie historię chłodu i kalkulacji wartości życia, która napędzana jest przez chciwość oraz rasizm ukrywany pod płaszczem umownego wsparcia, a także fałszywej empatii. Na terenie Oklahomy lat 20. poprzedniego wieku, płynące pod ziemią „czarne złoto” zmywa człowieczeństwo z bohaterów szukających bogactwa, pozwalających sobie na różne – często brutalne – prowadzące do celu taktyki. W tym rozbudowanym krajobrazie kolejnego wstydliwego etapu z dziejów wspaniałego narodu, wstrzemięźliwość w dynamizowaniu narracji wydaje się doskonałym rozwiązaniem dla odpowiedniego wybrzmienia powagi „Czasu krwawego księżyca”.
W nowym dziele reżysera „Taksówkarza” możemy po raz pierwszy zobaczyć u niego na dużym ekranie duet aktorski jego stałych kolaborantów – Roberta De Niro i Leonardo DiCaprio. Starszy współpracownik Scorsesego zalicza jedną ze swoich najlepszych kreacji od wielu lat, doskonale eksploatując dwulicową naturę swojej postaci. W jego interpretacji William Hale jest pozornym obrońcą uciśnionych, który eksponując swoje prawdziwe intencje wciąż nie zdejmuje maski przyjaciela Osagów, wprowadzając cichy terror podyktowany mieszaniną braku skrupułów i żądzy pieniądza. Wpływy i bezkompromisowość Hale’a mają bezpośredni wpływ na losy Ernesta Burkharta – jego słabość do obierania ścieżek na skróty w celu szybkiego bogacenia się jest doskonałym narzędziem dla jego wyrachowanego wuja. Bohater niejednokrotnie obnaża oblicze osoby szukającej spokoju, potrzeby ustatkowania się, a także deklaruje swoje niesłabnące uczucie do wybranki jego serca, Mollie. Brak autorefleksji oraz bezmyślne uczestnictwo w planie przejęcia majątku, sprowadza go jednak jednocześnie do roli ofiary i oprawcy. Uboga intelektualnie postać jest ogrywana przez DiCaprio w szalenie ekspresyjnym stylu, a aktor wylewa na ekranie potok sprzecznych uczuć w każdej scenie ofiarowanej przez scenariusz Erica Rotha we współpracy z reżyserem. Jego gra na miny lub sceniczna gimnastyka stoją jednak w opozycji do aktorskiej taktyki Lily Gladstone, która jest prawdziwym diamentem tej produkcji, przedstawiając bez wysiłku cały wachlarz emocji. Jej oszczędna rola z okazjonalnymi pokazami reakcji doświadczanych traum jest esencją „Czasu krwawego księżyca”, a także właściwym katalizatorem perspektywy moralnie błądzącego „protagonisty”.
Wspaniałe kompozycje Robbiego Robertsona dbają o roztoczenie odpowiedniej atmosfery snującej się historii, która obnaża echa kolonializmu na długo po przejęciu terytoriów Ameryki Północnej przez europejskich najeźdźców. Ścieżka dźwiękowa nieodżałowanego kompozytora zawiera plemienne motywy wzbogacone o subtelne partie gitary elektrycznej, cechując część utworów estetyką muzyki country, a nawet… rocka progresywnego?! Robertson nie próbuje wyjść na pierwszy plan; nie szuka powodów, by muzyka dyktowała emocjonalność płynącą z ekranu, ale jak wielu rozważnych artystów znajduje wspólną płaszczyznę dla opowieści i języka jego instrumentarium. Zdjęcia Rodrigo Prieto, czyli kolejnego stałego współpracownika nowojorskiego reżysera, również odznaczają się powściągliwością, ale nie można mu odmówić niezwykłej dokładności w projektowaniu kadrów. Publiczność może odnosić wrażenie, że każdy aspekt pracy nad stworzeniem spójnej historii powstrzymuje działających przy filmie artystów przed zbędnym estetyzowaniem, a zatem nie ścigają się oni w popisowej żonglerce warsztatowej – zadbali o to, by służyć historii; jej dramaturgii i skali.
Oparty na bestsellerowej książce Davida Granna „Czas krwawego księżyca” jest jedną z najważniejszych premier kinowych tego roku – nie tylko ze względu na olśniewającą obsadę oraz wybitnego reżysera. Podjęty przez Martina Scorsese temat przykuwa uwagę widzów z różnych zakątków świata, a jego narracyjna forma jest w stanie przybliżyć historię beznamiętnych mordów na Indianach, zarówno w celach rozliczeniowych, jak i obnażając zakorzenioną w człowieku małostkowość i bezrefleksyjność. Widzów, którzy spodziewają się dynamicznej opowieści z przebojowym montażem w stylu „Chłopców z ferajny”, „Kasyna” lub „Wilka z Wall Street” muszę niestety rozczarować… To inna natura opowieści, charakteryzująca się innym rytmem, ale jednocześnie – podobnym gorzkim wydźwiękiem po spojrzeniu w głąb ludzkiej duszy. Pojawienie się na ekranie samego reżysera w zaskakującym stylistycznie epilogu nadaje tej produkcji wyjątkowo osobisty wymiar, podkreślając fundamentalną potrzebę serca, kryjącą się za tym wysokobudżetowym spektaklem. Czas projekcji lub ambiwalentny główny bohater mogą budzić sprzeciw części publiczności, ale to ostatecznie dojrzałe, zaprojektowane z precyzją i wyczuciem kino… Kino mistrzów minionej epoki.
Ocena filmu „Czas krwawego księżyca”: 4+/6
zdj. Apple TV+ / Paramount Pictures