Druga część hitu z 2019 roku w reżyserii Todda Philipsa od premiery mierzy się z ogromną krytyką i niezadowoleniem fanów, którzy nie przestają atakować twórców. Czy naprawdę jest tak źle?
„Joker: Folie à Deux” — recenzja filmu Todda Phillipsa
Na wstępie chcę zaznaczyć, że bardzo lubię pierwszą część, pomimo świadomości jej mankamentów. Ucieszyłem się na wieść o sequelu, kiedy jednak usłyszałem, że będzie to musical — moja reakcja była jak u większości. Czułem zawód, przestałem czekać. Mówiąc łagodnie, nie jestem fanem tego gatunku. Po opiniach i recenzjach zacząłem się zastanawiać czy jest sens to oglądać. Pomimo to, w ostatni weekend stwierdziłem, że pójdę i dam mu szansę. Od początku starałem podejść się do filmu z „otwartą głową”, nie traktowałem go jako opowieści o Jokerze z komiksów DC — przecież już w pierwszej części widać było, że jest to całkowicie inna historia. Jak się okazało w trakcie seansu, była to świetna decyzja. Od dłuższego czasu, kino mnie tak miło nie zaskoczyło.
Uważam że, Joker: Folie à Deux to bardzo dobra produkcja! Świadomie również używam tego słowa, bo sam nie wiem, czy można ją określić mianem filmu. Jest to w dużej mierze po prostu manifest Todda Philipsa i komentarz do pierwszej części, który ponownie próbuje w sposób łopatologiczny wytłumaczyć fanom, o co mu chodziło. Zamiast dać widzom komiksowego Jokera, pokazuje opowieść o człowieku — Arthurze Flecku. Nie potrafię tego też nazwać musicalem, gdyż sekwencje śpiewane, prawie nie odnoszą się tu do fabuły. Jest to pewnego rodzaju miks dramatu sądowego, thrillera psychologicznego, musicalu, a nawet romansu (o tym później). Uważam, że trzeba szanować takie produkcje, bo sam reżyser poszedł pod prąd i po prostu stworzył to co czuł, nie dał fanom tego czego chcą, do czego mam wrażenie, odniesienie było na końcu filmu. Poniekąd zawiódł też wytwórnie, bo wszyscy wiemy, jak bardzo poniżej oczekiwań wyglądają zarobki tego filmu. Stworzył coś innego, a przecież chyba o to w kinie chodzi, o wolność twórczą, której zdecydowanie tu nie brakuje.
W pewnym sensie rozumiem odbiór tego filmu, ludzie chcieli zobaczyć Jokera, kontynuację historii i liczyli na rozlew krwi. Koniec końców dostali ładnie opakowany dodatek do pierwszej części i opowieść o pogubionym człowieku, który z powodu specyficznego make-upu staje się ikoną wśród wykolejeńców. Arthura Flecka Jokerem okrzyknęli ludzie, nie on sam, w drugiej części w pewnym momencie idzie za tłumem, ale to z pewnością nie syci fanów. Z drugiej strony mamy krytyków, którzy liczyli na musical i ciężko też powiedzieć, żeby go dostali. Nie możemy, tak określić tej produkcji, w końcu w filmach tego gatunku piosenki, i wstawki muzyczne są ich głównym motywem. Tutaj nie wnoszą praktycznie nic do fabuły. Przede wszystkim, żeby cieszyć się z seansu „Jokera: Folie à Deux” musimy odrzucić nasze wyobrażenie tej postaci z komiksów, wcześniejszych filmów czy bajek. To nie ta postać! Sam reżyser ciągle to podkreśla, ale jak widać po seansie drugiej części, ciągle jest wiele osób, które tego nie potrafią zrozumieć i martwią się brakiem „Batmana”, bądź mówią o tym, że Joker jest simpem.
Przecież w komiksach to Joker manipuluje Harley Quinn i nie ma do niej szacunku, a tutaj jest całkowicie odwrotnie. W jej rolę oczywiście wciela się Lady Gaga. Przedstawiona w tym filmie Harley „Lee” Quinzeel również należy do obsesyjnych fanów „Jokera” i od początku manipuluje Arthurem Fleckiem, a przecież do dokładnie odwrotnej sytuacji przyzwyczajono widzów w komiksach. Postać grana przez Joaquina Phoenixa pod wpływem miłości stara się spełniać jej pragnienia i być tym, kogo pragnie. Od początku widać jak bardzo jest rozdarty — chce i nie chce być gwiazdą. Przede wszystkim chce być zrozumiany i kochany, dostaje te uczucia, ale czy on? Czy może Joker? Świetnie jego rozdarcie pokazuje scena na sali sądowej z dobrze znanym z poprzedniej części bohaterem. Swoją drogą, naprawdę chwyta za serce.
Czy ten sequel był potrzebny? Raczej nie. Czy dobrze się bawiłem? Bez wątpienia, a i końcówka nawet chwyciła mnie za serce. Uważam, że trzeba po prostu iść, zobaczyć ten film, nie nastawiać się na Jokera, a po prostu coś nowego i ciekawego. Coś, czego w świecie produkcji komiksowych jeszcze nie mieliśmy. Todd Philips stworzył swoją interpretację popularnej postaci, a my powinniśmy być otwarci na coś nowego, co nie znaczy, że musi się to nam spodobać. Czy do tego szaleństwa nie pasuje trochę piosenek? W pewnym sensie mam wrażenie, że ten film stara się też pokazać, że każdy ma w sobie trochę „Jokera”, ale nie każdy potrafi z nim wygrać. Bardziej odnosi się do społeczeństwa i psychologii, niż do samej postaci z komiksów.
Ocena filmu „Joker: Folie à Deux”: 5-/6
zdj. Warner Bros.