„DCeased – Nieumarli w świecie DC” – recenzja komiksu

Pod koniec 2020 roku nakładem wydawnictwa Egmont zadebiutował komiks „DCeased – Nieumarli w świecie DC” opowiadający o epidemii technoorganicznego wirusa w uniwersum DC Comics. Czy warto się nim zainteresować? Sprawdźcie naszą recenzję.

Horrorowa popkultura stoi budowanymi przez dziesięciolecia kliszami i motywami odświeżanymi z dzieła na dzieło przez scenopisarskich wizjonerów. W efekcie ciężko o czytelnika czy widza, który nie wiedziałby, kim są wampiry czy zombie. Komiks superbohaterski to dziś taka strukturalna nakładka pozwalająca przełożyć na konstrukt bohatera obdarzonego nadzwyczajnymi cechami dowolną inną konwencję i gatunek – od melodramatu poprzez akcję i thriller do komedii. Nic więc dziwnego, że spotkanie obu światów wcześniej czy później musiało nastąpić (abstrahując od faktu, że komiksowy pulpowy horror istniał już przed pojawieniem się Supermana czy Batmana). Dziś z perspektywy czasu kamieniem milowym okazał się Robert Kirkman, dziś kojarzony głównie z „Walking Dead” wraz z historią „Marvel Zombies”, która, w ramach alternatywnej rzeczywistości, pokazała świat opanowany nieumarłą zarazą w realiach herosów w trykotach. W ramach uniwersum DC fani dość szybko ochrzcili nazwą „DC Zombies” – wydaną w Polsce w ramach DC Deluxe – historię „Najczarniejsza noc”. Jak by nie było, wypełniały ją Czarne Latarnie, będące miejscowymi nieumarłymi, jednakże pomimo niesamowitego rozmachu wydarzenie miało miejsce w głównej linii ciągłości fabularnej, co narzucało spore ograniczenia. Na tak przygotowaną scenę wkracza Tom Taylor, scenarzysta, który zabłysnął fabularnym tłem dla gry „Injustice: Gods Among Us”, a następnie w kilku seriach udowodnił, że nie tylko nie szkoda mu czasu na solidne rozeznanie świata, w którym tworzy fabuły, ale również chętnie kreatywnie wykorzysta zdobytą wiedzę, dopieszczając tworzone historie szlifami autorskich pomysłów. To dobry rzemieślnik, ale przede wszystkim błyskotliwy komiksowy wieszcz. Już po zapowiedziach byłem przekonany, że to właściwa osoba na właściwym miejscu i nie zawiodłem się.

Darkseid został pokonany przez Ligę Sprawiedliwości. Znowu. Tym razem wycofuje się zaskakująco szybko, rzucając na „do wiedzenia”, że w sumie zdobył to, po co przybył. Tym czymś jest sprowadzony na Apokolips Cyborg, który skrępowany oczekuje przybycia Mrocznego Boga. Jak się okazuje – cel całej operacji jest banalny – otóż wewnątrz Cyborga znajduje się część równania antyżycia (odwiecznego celu poszukiwań Darkseida). Plan zakłada wezwanie Nowego Boga – Śmierci (Black Racer to ten dziwak, którego możecie kojarzyć chociażby z „Ostatniego Kryzysu”, taki czarny Flash na nartach), przy użyciu którego równanie ma zostać wydobyte. Coś jednak idzie bardzo nie tak. Przez połączenie fragmentu ciała Śmierci i cybernetycznego ciała Victora Stone'a przekształconego z pudełka-matki równanie ulega zepsuciu – dosłownie i w przenośni – tworząc technoorganicznego wirusa. Zainfekowany Darkseid w szale zaczyna rozdrapywać do kości własną twarz, a obecny przy wszystkim Desaad odsyła Cyborga na Ziemię na kilka chwil przed eksplozją mocy Mrocznego Boga i zagładą Apokolips. Tu okazuje się najgorsze – wirus z Vica poprzez pierwsze dostępne wi-fi zaczyna rozprzestrzeniać się do każdego podłączonego do sieci urządzenia oraz za pośrednictwem mediów społecznościowych infekuje odbiorców (kolejny punkt zaskakująco zbieżny z „Ostatnim Kryzysem”). Zarażeni reagują podobnie jak Darkseid – rozdrapując sobie twarze, a następnie starając się dokonać anihilacji całego pozostałego życia, przenosząc wirusa również poprzez bezpośredni kontakt. Infekcja znacznej części populacji Ziemi zajmuje parę chwil, wliczając w to herosów, którzy przypadkiem postanowili sprawdzić e-mail lub profil na facebooku. Superman w porę odgadując, co jest przyczyną nagłej ogólnoświatowej epidemii, przełącza się trwale na rentgenowski wzrok, a następnie udaje mu się ocalić przed sięgnięciem po telefon Lois i Jonathana. Mniej szczęścia ma Batman, który wprawdzie na czas odcina Bat-komputer od sieci, jednakże nie udaje mu się zapobiec zarażeniu obecnych w posiadłości Nightwinga i Red Robina. Osobista relacja do przyjaciół spowalnia reakcje Bruce'a w walce, przez co nie jest on w stanie uniknąć zranienia i zakażenia... Tyle więc w kwestii Batmana rozwiązującego cały problem w ostatniej minucie... Świat staje przed zagrożeniem, przed którym nie sposób się schronić ani rozwiązać przez uderzenie superbohaterskiej pięści. Jaki plan może uratować pozostałych przy życiu herosów i resztę przerażonej populacji?

dceased-plansza.jpg

Na tom składają się seria tytułowa „DCeased” (zeszyty 1-6) oraz zeszyt „DCeased: A Good Day to Die” ze scenariuszami Toma Taylora i rysunkami przede wszystkim Trevora Hairsine'a i Stefano Gaudiano. Ten ostatni zeszyt to bardzo ciekawa rzecz – opowiada bowiem nie o bohaterach naszej głównej historii, ale o tych, których w niej nie spotkaliśmy – Mr Miracle, Big Bardzie czy Johnie Constantinie, którzy borykają się z wybuchem zarazy w zupełnie innych okolicznościach. Dodatkowo zeszyt umieszczony jest bardzo świadomie pomiędzy zeszytami serii głównej po mocnym cliffhangerze, a więc służy jako swoisty przerywnik w miejscu całkowicie uzasadnionym fabularnie (lubimy takie detale).

Nie trzymając nikogo w niepewności – historia jest świetna – przemyślana, poprowadzona poprzez kilkunastu bohaterów, z których każdy dostaje swoje pięć minut i nie ma potrzeby naginania jego charakteru do założeń scenarzysty. To są te wersje postaci, które powszechnie znacie i nie musicie posiłkować się niczym więcej. No może z wyjątkiem Damiana Wayne'a, który został nieco postarzony w stosunku do głównej linii fabularnej (znajduje to jednakże jasne i przejrzyste uzasadnienie w historii). Co dla mnie najistotniejsze – równanie antyżycia, odkąd powstało, to taki wytrych fabularny, przez dziesięciolecia ewoluujący w umysłach kolejnych scenarzystów i zawsze coś mi w nim nie grało. Tu wszystko wpada na miejsce niczym ostatni puzzel układanki. To sensowne, że skoro to równanie antyżycia to bliżej mu do tworzenia żywych trupów niż zwyczajnego wyłączenia wolnej woli (sorki Grant, jak lubię szalone koncepty, to ten fragment w „Ostatnim Kryzysie” mnie nie kupił). Mając na uwadze jego pochodzenie, to również sensowne, że przenosi się jak to tradycyjnie się dzieje w przypadku nieumarłych, ale i przez urządzenia elektroniczne. To również tworzywo dla klasycznego horroru, w którym bohaterowie borykając się z kolejnymi przeciwnościami, podejmując kolejne desperackie próby wyjścia z tarapatów, wpadają w coraz to bardziej przerażające okoliczności, w wyniku czego nadzieja powoli umiera, a kolejne plany zwyczajnie zawodzą.

Oprawa graficzna głównej serii to prace Trevora Hairsine'a i Stefano Gaudiano i nie zdziwi Was pewnie, że drugi z panów maczał palce m.in. w serii „The Walking Dead”. Bardzo stosownie. W konsekwencji rysunki są niezmiernie brudne i poszarpane, pełne odznaczającej się brunatnej, gęstej, połyskującej krwi. Znajdą się pewnie osoby, dla których rysunki Hairsine'a będą zbyt odstające od gładkiego, wymuskanego standardu komiksu superbohaterskiego, ale nie można im nie zarzucić, że nie korespondują z treścią scenariusza. W zeszycie „DCeased: A Good Day to Die” jest trochę bardziej tradycyjnie pod względem kreski – trafimy tu m.in. na prace Darricka Robertsona („Transmetropolitan”, „The Boys”). Na koniec słówko o ostatnim wizualnym szlifie, który według mnie idealnie spina całość – kolory Raina Beredo są nakładane strefami, bez płynnych przejść między poszczególnymi barwami, przez co całość nabiera nieco niedbałego charakteru, który stosowany świadomie i w korespondencji z kreską Hairsine'a prezentuje się w punkt. Jasne, znajdą się kadry, co do których można mieć pewne uwagi natury anatomicznej czy proporcji twarzy, ale nie są one w stanie wpłynąć na odbiór lektury czy zwyczajnie nas z niej wybić (co zdarza się niektórym pozycjom).

dceased-plansza-01.jpg

Wydanie polskie to standard twardej oprawy z lakierowanymi detalami, do którego przyzwyczaił nas już Egmont, analogiczny do serii „Batman Metal”. Trochę szkoda, że nie zrobiono z tego DC Deluxe, bo nie ukrywam, że chętnie przyjąłbym tę pozycję w powiększonym formacie. W zakresie dodatków – dzieje się – mamy tu serie okładek alternatywnych z zombie-wersjami znanych bohaterów, ale i wersje... przerobione na modłę uniwersum DC na bazie plakatów popularnych filmowych horrorów. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Joker dający balonika małemu Robinowi niczym Pennywise z Kingowego „It” to prawdziwa petarda (choć peleryna Batmana powiewająca na tle domostwa z „Obecności” też mocno daje radę). Ale... to nadal nie wszystko... Czeka na nas bowiem jeszcze zarys scenariusza serii autorstwa Toma Taylora z szeregiem tych fabularnych złotych myśli, w których rozważane jest użycie i przydatność dla opowieści kolejnych postaci i wątków. Świetna sprawa.

Podsumowanie

Oto przed Wami najbystrzejsza interpretacja równania antyżycia i zombie horror w superbohaterskim uniwersum DC, jaką możecie znaleźć. O ile dotychczas „Green Lantern: Najczarniejsza noc” uchodził za kanoniczny odpowiednik „Marvel Zombies”, Tom Taylor udowadnia, że świetnie potrafi wykorzystać wiedzę o istniejących postaciach, relacjach i świecie do usnucia kompetentnej i przerażającej historii, w której niczego nie można być pewnym, nawet z trykociarzami na podorędziu. Do tego oprawa graficzna jest idealnym uzupełnieniem całości, oblewając całość brudnym, krwistobrunatnym sosem i sprawiając, że całość na długo pozostanie w Waszej pamięci. Jeżeli jesteś fanem konwencji nieumarłych, a do tego nie dostajesz konwulsji na widok wielu postaci w pelerynach – będziesz bawił się świetnie. Jeżeli do tego posiadasz elementarną wiedzę o historiach stojących za każdą z postaci – będziesz się bawił spektakularnie. Brawo, Panie Taylor. „Injustice” zamiatało. Seria „All New Wolverine” pokazała, że wokół drugoligowej postaci można sprawnie zbudować interesujące uniwersum. „DCeased” to Wasz zombie horror, który wizualnie i fabularnie zrywa czapki z głów.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
6
Przystępność*
5
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Tom Taylor

Rysunki

Trevor Hairsine, Stefano Gaudiano

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

232

Tłumaczenie

Tomasz Sidorkiewicz

Data premiery

Listopad 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / DC