„Diuna” (2021) – recenzja filmu. Kompromis zabija duszę

22 października na ekrany polskich kin zawita „Diuna”, nowy film Denisa Villeneuve'a będący adaptacją legendarnej powieści Franka Herberta. Jak wypada produkcja, której gwiazdami są Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Oscar Isaac i Zendaya, i czy to udana adaptacja? Sprawdźcie naszą recenzję.

Wyboista droga filmowych adaptacji „Diuny”

„Diuna” to owiana legendą i kultem powieść napisana w latach 60. ubiegłego wieku przez amerykańskiego pisarza Franka Herberta, która zapoczątkowała sześcioczęściową sagę nazywaną „Kronikami Diuny” kontynuowaną po śmierci pisarza przez jego syna Briana Herberta oraz Kevina J. Andersona. Największe poruszenie wśród czytelników wywołuje pierwszy tom serii, za który Frank Herbert odebrał wiele prestiżowych wyróżnień, w tym nagrodę Nebula i Hugo, i który na zawsze wpisał się w annały literatury science fiction. Pokrótce „Diunę” można opisać jako epicką kosmiczną operę osadzoną w fantastycznym świecie przyszłości, w którym galaktyką przypominającą nieco średniowieczne królestwo z klasowym podziałem społeczeństwa rządzi Imperator Szaddam IV. Powieść rozpoczyna się od przenosin rodu Atrydów z rozkazu najwyższego władcy na pustynną planetę Arrakis zwaną też tytułową Diuną, gdzie znajdują się złoża najcenniejszej substancji we wszechświecie – melanżu nazywanego również „przyprawą”. To unikalna substancja, przedłużająca życie, wpływająca na rozszerzenie świadomości oraz umożliwiająca krótkie jasnowidzenie niezbędne do podróży kosmicznych. Wszystko to czyni Arrakis najbardziej pożądaną planetą i niezwykle niebezpiecznym lennem, które może doprowadzić do globalnej wojny pomiędzy Imperatorem i największymi rodami. Aby zapobiec utracie władzy, Imperator wspólnie z Harkonnenami – potężnym rodem pozostającym od lat w konflikcie z Atrydami – zamierza pozbyć się Księcia Leto zyskującego coraz większe uznanie na politycznej scenie. Podczas ataku na pałac Atrydów uciec udaje się jedynie młodemu dziedzicowi tronu, Paulowi, i jego matce, którzy rozpoczynają tułaczkę po bezkresnej pustyni, gdzie spotkają koczowniczy lud Fremenów dostrzegający w młodym księciu wybrańca z legend mającego prowadzić ich do panowania w całym wszechświecie.

Herbert wykorzystuje swój drobiazgowo rozpisany świat przyszłości do opowiedzenia historii o próbie walki z własnym przeznaczeniem i niesieniem brzemienia swoich przodków oraz pokazania, czym może skutkować mieszanie polityki z religią i kultem mesjasza – zbawiciela stworzonego dzięki zasianiu odpowiednich mitów na podatnym gruncie. W „Diunie” nie brakuje także krytyki dla kolonializmu oraz wątków ekologicznych – na wyjałowionej Arrakis woda jest najcenniejszym surowcem, który jej mieszkańcy odzyskują nawet z własnego ciała. Cały wszechświat ma jednak za nic los tubylców i dba jedynie o wydobywanie drogocennej przyprawy, czym Herbert zahacza też o dehumanizację człowieka, pokazując, że tak naprawdę większość postaci z „Diuny” dba przede wszystkim o swoje interesy.

diuna 2021 Timothée Chalamet i Oscar Isaac

„Diuna” już od momentu publikacji w 1965 roku postrzegana była jako powieść, która powinna doczekać się epickiej adaptacji, aczkolwiek pierwszą taką próbę podjęto dopiero w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy prawa do ekranizacji wykupił Arthur P. Jacobs (producent serialu „Planeta małp”). Jacobs zmarł rok później (1973 rok), a prawa do filmu przejął Michel Seydoux, który powierzył zrealizowanie filmowej wersji powieści Alejandrowi Jodorowsky’emu. Finalnie projekt nie doczekał się realizacji, ponieważ okazał się dla producentów zbyt drogi i za długi. Ostatecznie pierwszej adaptacji „Diuny” podjął się dopiero w 1984 roku David Lynch. Późniejszy twórca kultowego „Twin Peaks” szybko przekonał się jednak, że powieść Herberta to niewdzięczny materiał na filmową produkcję – jego film okazał się finansową klapą i został fatalnie przyjęty przez widownię oraz krytyków. Sam Lynch do dzisiaj nie przyznaje się natomiast do jego finalnej wersji, twierdząc, że był poddawany presji ze strony producentów, co miało ograniczać jego swobodę artystyczną. Niektórzy mogą, co prawda, darzyć pierwszą filmową „Diunę” sentymentem, ale pod płaszczykiem nostalgii kryje się fatalna produkcja, w której trudno znaleźć jakiekolwiek plusy – tyczy się to zarówno wersji kinowej, jak i rozszerzonej, którą zmontowano już bez żadnego udziału Lyncha. Mimo dosyć wiernego podejścia do literackiego pierwowzoru filmowa „Diuna” zawiodła pod względem realizacyjnym oraz aktorskim i jak mało który z tak głośnych projektów wyjątkowo boleśnie nie przetrwała próby czasu.

Nic więc dziwnego, że po ogłoszeniu kolejnego filmowego podejścia do powieści Herberta wielu fanów z miejsca przekreśliło projekt, będąc przekonanymi, że „Diuny” po prostu nie da się dobrze zekranizować. Optymizm w niektórych miłośników książki wlało, co prawda, nazwisko reżysera, który poradził sobie z udźwignięciem presji związanej z tworzeniem kontynuacji kultowego „Łowcy androidów”, ale w tym kontekście pojawiły się z kolei obawy o finansowy wynik filmu, który na kolejne lata mógłby zniechęcić włodarzy wytwórni do rozwijania uniwersum „Diuny”, bowiem Denis Villeneuve, mimo że reżyserem jest pierwszorzędnym, to bez wątpienia nie można nazwać go królem box offisu.Tymczasem los okazał się wyjątkowo przewrotny, bo tego, że „Diuna” doczeka się kontynuacji, możemy być już niemal pewni – film zebrał z 43 rynków ponad 130 mln dolarów, a w ten weekend zadebiutuje w Chinach i Stanach Zjednoczonych, które powinny zapewnić Denisowi możliwość dokończenia swojej adaptacji pierwszego tomu. Nie mniej jednak po seansie pierwszej odsłony trudno ekscytować się tym, że reżyser „Sicario” jeszcze raz zawita do świata Herberta.

Recenzja filmu „Diuna” w reżyserii Denisa Villeneuve'a

Film Villeneuve’a to bez wątpienia wielkie, wręcz monumentalne i spektakularne widowisko będące wyjątkowym doświadczeniem, o które trudno w dzisiejszym kinie, chociaż jego zalety sprowadzają się niemal wyłącznie do warstwy realizacyjnej – choć i na tym polu nie obyło się bez kilku potknięć. Zacznijmy mimo wszystko od tego, co się udało. Filmowa „Diuna” olśniewa swoją potęgą, zdjęcia Greiga Frasera („Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie”) świetnie oddają ogrom wykreowanego świata, który zachwyca zarówno pod względem projektów gigantycznych i zarazem minimalistycznych statków kosmicznych, jak i poszczególnych budowli na planetach, które dane jest nam odwiedzić. Efekty specjalne również pozostają w przeważającej większości na najwyższym poziomie, jednak podczas bitwy o Arrakin nie da się nie zauważyć, że ogromne wybuchy ognia cierpią w niektórych momentach na wyraźnie słabsze CGI. Realizacyjnie Villeneuve zawiódł natomiast na całej linii w przypadku scen walki. Najwięcej z nich otrzymuje Duncan Idaho i mimo że może szczycić się mianem jednego z najlepszych wojowników w galaktyce, to jego popisy wypadają zdecydowanie poniżej oczekiwań – zawodzi choreografia i montaż, który nie ustrzegł się ujęć pokazujących bezmyślnie machających mieczem kaskaderów, którzy biernie przyglądają się pojedynkowi, zamiast brać w nim udział.

diuna rebecca feguson

Widać, że Villeneuve jest fanem tego świata i próbuje oddać mu należyty szacunek, poświęcając mnóstwo uwagi na podkreślenie wagi niemal każdej możliwej sceny, w czym pomagają mu zarówno aktorzy, spisujący się tutaj w większości poprawnie – najlepiej wypada Rebecca Ferguson, jako zrozpaczona i zagubiona matka miotająca się pomiędzy przynależnością do zakonu Bene Gesserit a rodziną – jak i Hans Zimmer odpowiadający za równie enigmatyczną, co naturalistyczną ścieżkę dźwiękową. Mimo wszystko reżyser pada ostatecznie ofiarą ograniczeń niesionych przez filmowy blockbuster z budżetem przekraczającym 160 mln dolarów. Pomimo zawarcia kompromisu z wytwórnią i podzielenia filmu na dwie części zabrakło mu czasu na odpowiednie podbudowanie historii bohaterów i rozwinięcie wątków, bez których filmowa „Diuna” wiele traci. Wystarczy wspomnieć, że w filmie nie dowiemy się zbyt wiele o motywach zdrajcy rodu Atrydów, nie dane będzie nam zagłębić się w związek Jessiki i Księcia Leto – poznać łączące ich uczucie i zobaczyć, jak domyka się do bólu poruszającą sceną na pustyni. Reżyser pozbawia nas przy tym wielu politycznych zawiłości fabularnych (Glossu Rabban i Piter De Vries sprowadzeni zostali do epizodycznych występów) podkreślających, w jak beznadziejnej sytuacji znalazł się ród Atrydów po zesłaniu na Arrakis, a zamiast tego zupełnie niepotrzebnie zmienia chronologię i okoliczności istotnych wydarzeń z książki oraz próbuje wpleść w fabułę mniej lub bardziej udane składniki filmu czysto rozrywkowego (scena ucieczki Idaho oraz jego przeciągnięta walka z Sardaukarami). Nie znalazło się natomiast miejsce na pokazanie prawdziwego oblicza pustyni i niesionych przez nią zagrożeń – podróż Paula i Jessiki przez piaski Diuny, jak wszystkie istotne elementy, zostaje mocno skondensowana, przez co traci na dramatyzmie i znaczeniu oraz nie daje szansy na pokazanie zmian zachodzących w bohaterach. Ograniczony metraż sprawia, że fabuła mknie jak szalona od pierwszej do ostatniej sceny, a Villeneuve spowalnia ją w miejscach mających nadawać historii mistycyzmu, chociaż w wielu przypadkach z trudem udaje mu się wywołać porządany efekt nawet w przypadku osób znających oryginał i wiedzących doskonale, co kryje się za zamiarami reżysera.

Jeśli zatem film miałby być dla Was pierwszym kontaktem ze światem „Diuny”, to zamiast do kina wybierzcie się do księgarni lub biblioteki i sięgnijcie po książkowy pierwowzór Herberta, który pomimo ponad pięciu dekad na karku nie zestarzał się nawet o rok i nadal sprawdza się jako epicka, wciągająca i wzruszająca historia osadzona w odległej galaktyce poruszająca tematy, które z biegiem kolejnych lat tylko nabrały na znaczeniu i aktualności. Adaptacja okazuje się bowiem czymś pomiędzy zwiastunem drugiej części historii a streszczeniem, w którym reżyser pozmieniał kilka wątków na swoją modłę, choć trudno w ich przypadku znaleźć sensowne usprawiedliwienie na wprowadzanie tego typu zmian względem pierwowzoru. Niewykluczone, że filmowa „Diuna” przypadnie do gustu osobom, które trafią na salę kinową (koniecznie do IMAXa) przed sięgnięciem po książkowy oryginał, bo Villeneuve nie schodzi w swojej najnowszej produkcji poniżej poziomu, do którego przyzwyczaił nas poprzednimi produkcjami takimi jak „Blade Runner 2049” czy „Nowy początek”.

Ocena filmu „Diuna”: 3/6

zdj. Warner Bros.