„Eastern” – przedpremierowa recenzja filmu. Oko za oko, ząb za ząb

Już jutro do polskich kin trafi „Eastern”, jedno z największych objawień zeszłorocznego Filmowego Festiwalu w Gdyni. Produkcję debiutującego w pełnym metrażu Piotra Adamskiego ocenialiśmy już  w zeszłym roku przy okazji przedpremiery na wspomnianej imprezie, ale teraz, na chwilę przed kinowym debiutem, zdecydowanie warto poświęcić jej jeszcze odrobinę uwagi i zachęcić niezdecydowanych do wybrania się na seans.

Wyobraźcie sobie, że wybudzacie się po kilku- bądź też kilkunastoletniej śpiączce. Wychodzicie ze szpitala, rozglądacie się dookoła i wszystko wygląda znajomo – samochody, ulice, budynki, całe osiedla. Jednak Waszą czujną uwagę przykuwa jeden niepokojący obrazek, który natychmiast daje Wam do zrozumienia, że coś – w świecie, który, wydawałoby się, znacie – uległo zmianie. Środkiem drogi na hulajnodze pędzi uśmiechnięta, pewna siebie młoda dziewczyna, której dodatkowym elementem kreacji, prócz założonych na uszy słuchawek, jest noszony na plecach karabin. Od tej chwili wiecie, że znajdujecie się w nowej Polsce. Polsce, w której lepiej zapomnieć z domu portfela niż broni, a wymierzaniem sprawiedliwości zajmuje się Kodeks Krwi, wyznający zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. Wykreowany przez Waszą wyobraźnię, na moją prośbę, świat jest równocześnie miejscem, w którym swoją historię osadził debiutujący w kinie pełnometrażowym reżyser Piotr Adamski. I choć duża ilość dzieł filmowych czy też literackich nasuwa się do głowy, w kontekście porównywania elementów wykreowanego, w tej produkcji, świata do ogólnopojętej popkultury, to „Eastern” ma w sobie coś wyjątkowego. Coś, co pozwala odłożyć na bok podobieństwo do „Igrzysk śmierci” czy „Romea i Julii” i z ręką na sercu powiedzieć, że jest to film unikatowy i niezwykły. Im więcej czasu mija od seansu, tym bardziej tęsknię za zatopieniem się w tym świecie. Twórcy stworzyli tak ciekawą krainę, że tylko jeden film osadzony w jej realiach będzie dla dzisiejszej ery sequeli, prequeli i remake'ów niewykorzystanym potencjałem. Jednak – jak już wyżej wspomniałem – „Eastern” to dzieło jedyne w swoim rodzaju.

EASTERN 1.jpg

Gdy tworzy się opowieść o dwóch zwaśnionych rodach, osadzoną w naszych ojczystych realiach, nieodzownym elementem procesu twórczego jest oczywiście geneza całego konfliktu, ale jest też jedna bardziej przyziemna sprawa, bez której nie ma możliwości ruszyć dalej. Prawdziwa rodzina musi mieć miano rodowe, a czy są bardziej polskie nazwiska niż Nowak i Kowalski? Raczej nie. „Eastern” zaczyna się w momencie, gdy córka tych drugich zabija syna tych pierwszych, w ramach zemsty za śmierć ojca. Powoli odkrywamy, że rewanż nie jest tylko podyktowany okrutnym ludzkim odruchem, a prawem, którego przepisy dokładnie określają, że w takich przypadkach obowiązuje brutalny Kodeks Krwi. Samo powolne przedstawianie nam zasad świata, z którym obcujemy, zostało przez twórców świetnie zrealizowane. Spokój, który towarzyszy często surowym kadrom, sprawia, że nietrudno nam uwierzyć w możliwość wystąpienia takich zdarzeń. Dodatkowo polskie akcenty i to, że, wydawałoby się, staroświeckie tradycje odbywają się we współczesnym, znanym nam świecie, który na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od tego, który znamy, pozwala zaangażować się jeszcze bardziej emocjonalnie w opowiadaną historię. Oglądając prowadzącą nas przez fabułę parę dwóch głównych bohaterek, ma się wrażenie, jakby w obowiązującym prawie nakazane było tłumienie w sobie wszystkich emocji. Obie dziewczyny wiedzą doskonale, co je czeka, i to, jak próbują wszystkie pożerające je od wewnątrz uczucia ukryć, sprawia, że zaglądamy w głąb ich duszy i najpiękniejsze dla nas staje się to, czego nie widać. Bohaterki mówią mało, ale tworzony przez nie klimat mówi wszystko. Maja Pankiewicz i Paulina Krzyżańska miały okazję stworzyć kreacje aktorskie, które rzadko spotyka się w polskim kinie. Poza tym, że debiutując w tak dużych rolach (!), spisały się znakomicie, a trzeba sobie jasno powiedzieć, że niewiele kobiet w naszych ojczystych filmach ma przyjemność pobiegać z bronią w ręku.

Piotr Adamski celebruje każdą scenę, w której może pokazać trochę artystycznej wizji i swojego kunsztu. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych zawarł w swojej produkcji wiele momentów, w których nasze oczy zaproszone są na audiowizualną ucztę, jednak dwie wryły mi się w pamięć najbardziej. Pierwsza odnosi się do fenomenalnej, powodującej ciarki na całym ciele sceny, podczas której Marcin Czarnik – wcielający się w rolę ojca zamordowanego chłopaka – a cappella wyśpiewuje piękną, a zarazem przygnębiającą, pogrzebową, ludową pieśń – „Żegnam Cię”. Druga, również wzbogacona muzycznie, ma miejsce, gdy młoda dziewczyna śmiga na hulajnodze przez miasto, a z jej słuchawek wybrzmiewa piosenka warszawskiej grupy hip-hopowej, PRO8L3M. I choć ma już ona zupełnie inny klimat, powoduje podobną epickość. Co ciekawe, obie te sceny zawarte są w zwiastunie filmu, który moim zdaniem jest jedną z lepszych zapowiedzi, jaką widziałem od dawna. Nie da się ukryć, że polscy twórcy, którzy wybierają ambitniejszą drogę reżyserskiej kariery muszą liczyć się z tym, że budżet, jakim będą dysponować, nie będzie powalający. Jak się jednak okazuje, absolutnie nie musi być to przeszkodą, gdy poziom kreatywności wybiega ponad normę, a umiejętności artystyczne wyróżniają się z tłumu. To wszystko powoduje, że „Eastern” Piotra Adamskiego, mimo braku ogromnych pieniężnych środków, a co za tym idzie – wielkiej promocji i gwiazd w obsadzie, jest filmem wynoszącym polskie kino na zupełnie nowy, niespotykany od dawna poziom. „Topka roku” gwarantowana.

Ocena: 5+/6

zdj. Studio Munka