Początkiem lipca na sklepowe półki trafiła najnowsza próba adaptacyjna prozy Jane Austen. Jak, na tle wielu znakomitych ekranizacji sentymentalnego dorobku angielskiej pisarki, wypada „Emma.” reżyserki Autumn de Wilde? Zapraszamy do lektury recenzji objętego naszym patronatem wydania Blu-ray oraz samego filmu.
„Emma.” (2020), reż. Autumn de Wilde
(dystrybucja w Polsce: Filmostrada)
Film:
W opracowaniach poświęconych dorobkowi Jane Austen nieraz padają stwierdzenia, że napisana w 1815 roku „Emma” to najbardziej progresywna powieść angielskiej sentymentalistki. Panna Woodhouse, bohaterka książki, nie jest zaś modelową protagonistką Austen – od strony statusu majątkowego nie brakuje jej w zasadzie niczego, a w motywach działania rozmija się ze zubożałymi marzycielkami „Dumy i uprzedzenia” oraz „Rozważnej i romantycznej”. Emma – jak tłumaczy badaczka literatury, Sarah S.G. Frantz – to jedyna protagonistka angielskiej pisarki, która ma wszelkie predyspozycje, by czytelnicy nie darzyli jej najmniejszą sympatią.
W pierwszym akapicie powieści Austen charakteryzuje bohaterkę jako „piękną, mądrą i bogatą”. Ta wkrótce okazuje się snobistyczną swatką-manipulantką o ciasno związanym gorsecie klasowej poprawności. Szeroko rozpisane przeżycia wewnętrzne i wyraźna ścieżka prowadząca poza chłodną obyczajowość wyróżniają „Emmę” zwłaszcza jako bezlitosną satyrę, w której klasyczny romantyzm Austen pełni rolę narracyjnej puenty, a nie gatunkowego tropu. Autumn de Wilde nakręciła ekranizację w duchu podobnej „odmienności”. Jej „Emma.” to adaptacja Jane Austen jak żadna inna. Na dobre i na złe.
Krytyka duszących konwenansów i norm etycznych epoki przybiera w filmie postać dziwności rodem z Wesa Andersona. Ekstrawagancja postaci i osobliwość świata przedstawionego ma w założeniu reprezentować współcześnie pojmowaną dziwaczność epoki – jej archaiczność i surrealizm zarazem. Pomysł ciekawy, prawda? Problem w tym, że by podkreślić owo zracjonalizowane piekiełko, de Wilde wstrzykuje tradycyjnej recepturze na adaptację Austen końską dawkę amfetaminy. W konsekwencji hiperbolizacji poddano bodaj każdy element obecny w kadrze. Jest tu nadekspresyjna gra aktorska. Jest galopujący rytm. Jest cała masa informacji przekazywanych w wylewnych i przeładowanych dialogach. Całość realizacji stoi w istocie w tak wysokim kluczu, że nim źrenice widowni rozszerzą się na tyle, by móc pomieścić wizję reżyserki, mija dobre czterdzieści minut filmu.
Niemal cała pierwsza połowa jest zatem pogonią za tempem de Wilde. Pogonią, w której usiłujemy pochwycić dość niechlujnie prowadzoną fabułę i zaaklimatyzować z nietypową dla adaptacji Austen wszechobecną euforią. Emma (Anna Taylor-Joy) jest owej pierwszej połowy największą ofiarą, bo w trącącej farsą interpretacji georgiańskiej Anglii nie ma zbyt wiele miejsca, by wprowadzić ją jako pełnoprawną postać. Sama prześmiewczość i groteska epoki wypada z kolei raz skutecznie (świetne role Billa Nighy'ego, Tanyi Reynolds i Josha O'Connora), a raz balansując na granicy niestrawności (zwłaszcza w pierwszych scenach z udziałem Mirandy Hart).
A jednak, w obronie „Emmy.” trzeba powiedzieć, że niedługo przed domknięciem pierwszej godziny metrażu narracja wpuszcza do filmu więcej powietrza i... okazuje się, że było to niemal wszystko, czego jej do tej pory brakowało. Sceny i pojedyncze ujęcia stają się dłuższe, sprawniej zmontowane, film robi się wyważony, skupiony na prezentowaniu poczynań postaci (a nie poddawaniu ich natychmiastowej ocenie) i rezygnuje z pewnej „kreskówkowości”. Co więcej, im bliżej końca, tym bardziej de Wilde podkreśla zmysłowość opowieści Austen – krzykliwość ewoluuje w stonowany dysonans, zaś stonowany dysonans w wystylizowane unisono. Od połowy filmu rozpoznajemy czarujące archetypy, dajemy się oczarować, olśnić i zahipnotyzować – innymi słowy to, co de Wilde podaje na początku w skoncentrowanej dawce, najlepiej działa dopiero jak zejdą drgawki. Szczęśliwie, mając w metrażu ponad dwie godziny, „Emma.” ma wystarczająco dużo czasu, by pierwsze wrażenia znakomicie podreperować. Ktoś mógłby powiedzieć, że zabieg był zamierzony. W końcu początkiem powieści Emma to też postać nie do zniesienia i dopiero z czasem wkupuje się w łaski czytelników. Jej pierwowzór staje się w takim ujęciu całkiem lotną przenośnią dla najnowszej ekranizacji.
Warto dodać, że „Emma.” to też z całą pewnością najładniejsza do tej pory adaptacja Jane Austen. Elementy inscenizacji: scenografie, kostiumy i makijaże chłoszczą po oczach bodaj najbardziej wielobarwnym, przestylizowanym portretem przepychu epoki od lat. Obok obecnego w jazdach kamery i diablo symetrycznych kompozycjach ducha Wesa Andersona, trudno oprzeć się zaś wrażeniu, że najwyraźniejszą inspiracją dla przełamywania konwencji i zasad formy były filmy Baza Luhrmanna. Wydźwięk dzieła de Wilde jest podobnie punk-rockowy, choć punk-rockowy tylko w tonie i podejściu do kanonu literatury, bo „Emma.” trzyma się swej epoki, a anachronizmy są rzadkością. Z kolei o ścieżce dźwiękowej Isobel Waller-Bridge i Davida Schweitzera (posłuchajcie jej w tym miejscu) warto rozpisać się w osobnym tekście, bo nie przypominam sobie, kiedy ostatnio produkcja na podstawie prozy autorki „Dumy i uprzedzenia” odznaczała się tak oryginalnie i wyraziście.
Tytułem końca, przetworzenie powieści Jane Austen na nowoczesny grunt nastąpiło (mimo wszelkich obaw mogących rodzić się w pierwszej godzinie) bardzo przyjemnie i bardzo ładnie. Trzeba jednak podkreślić, że de Wilde nie ma tu niczego nowego do powiedzenia w temacie motywów powieści Austen i nie zachęca do odczytów nowej ekranizacji w świetle jakkolwiek aktualizującym pierwowzór. Na pełnokrwistą satyrę zabrakło tu zresztą miejsca, bo wykpiwane postawy bohaterów karykaturalnie przyćmiono. „Emma.” to ostatecznie przepięknie zrealizowana, ale frustrująco niejednolita widokówka. O ile nie podaruje Wam na początku straszliwej migreny (z rodzaju tych naprawdę wstrętnych, które ma panna Fairfax po grze na fortepianie), to powinna Was i solidnie rozbawić, i solidnie wzruszyć. I tyle wystarczy, by ją summa summarum polubić.
Obraz:
O metaforę dla postaci Emmy Woodhouse, ale i zwłaszcza samego filmu reżyserka Autumn de Wilde postarała się w pierwszej połowie adaptacji. W pewnym momencie do posiadłości bohaterki zostaje dostarczony niewielki, średniej jakości portret, który zdecydowano się oprawić w monstrualną, stylizowaną ramę. Bliźniaczo oprawa „Emmy.”, którą de Wilde (profesjonalna fotografka, co widać po każdym ujęciu filmu) zaprojektowała wraz z Christopherem Blauveltem, to dzieło absolutnie wyjątkowe, a zarazem wspomagające narrację obarczoną pewnymi problemami.
Nie będę ukrywał – „Emma.” to jeden z najładniej wyglądających filmów, jakie miałem okazję zobaczyć w kinie przed lockdownem, a zapis, który otrzymaliśmy na krążku, z łatwością przetworzył owe wrażenia na warunki domowe. Uchwycone za pomocą cyfrowej kamery Arri Alexa LF zdjęcia są ekstremalnie precyzyjne i wyraziste. Obok malowniczych krajobrazów, uwagę widowni przykują przede wszystkim widowiskowe detale scenografii: tekstura malowideł ściennych, zdobione wnętrza, draperie sukni, faktury i desenie rekwizytów, wzory, w które układają się selektywnie rozmazane abstrakcyjne kształty tła. Nie inaczej jest w przypadku szczegółów widocznych na obliczach postaci. Film posługuje się formatem 1.78:1, w ramach którego de Wilde stosuje wiele zbliżeń. Bezbłędnie eksponują one i detale cery, i najdrobniejsze szczegóły pracy makijażystów, w tym umyślnie nałożone niedoskonałości. Inna sprawa to niezwykle charakterystyczne i żywiołowe kontrasty na linii kolorów. Na samym początku najlepsze wrażenie robią w tym zakresie zwłaszcza sceny, w których przez ekran przebiegają odziane w jaskrawe czerwone pelerynki bohaterki zdominowanego szarością drugiego planu. W rzadszych ujęciach, sfilmowanych w niższym kluczu, ciemniejsze miejsca kadru zostały poprawnie zaakcentowane, a w odwzorowaniu czerni nie można dopatrzeć się słabostek. Próżno poszukiwać tu zresztą dosłownie jakichkolwiek mankamentów i – w konsekwencji – pozostawić „Emmę.” bez najwyższej możliwej noty. Nawet jeśli myślicie, że film Wam się nie spodoba, to po prostu włączcie soundtrack i popatrzcie. Warto.
Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray
Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także bitrate obrazu filmu „Emma.” dostępnego w polskiej bibliotece serwisu iTunes dla posiadaczy urządzeń Apple TV i Apple TV 4K w rozdzielczości 4K i Full HD. Pamiętajcie, że w przypadku filmu 4K został użyty inny kodek.
Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.
Dźwięk:
W kontekście oryginalnej ścieżki dźwiękowej, na krążku z „Emmą.” znalazł się zapis DTS-HD MA 5.1, który znakomicie kontynuuje walkę o uwagę widowni. Z uwagi na gatunek filmu najważniejsze są tu oczywiście dialogi, względem których trudno mieć jakieś zarzuty – przez cały metraż pozostają poprawnie wmiksowane w teksturę i nie wymagają przewijania bądź nadstawiania ucha. Efekty dźwiękowe, które pełnią czasem rolę montażowych akcentów, wypadają doniośle i naturalnie, wpisując się zarazem w dość widowiskowy i przestrzenny szereg dźwięków środowiskowych. Wisienką na torcie jest tu wspomniana ścieżka dźwiękowa – na tyle precyzyjna i transparentna, by rozróżniać w teksturze poszczególne instrumenty.
Jeśli chodzi o polską wersję językową, to mamy tu, w ramach drobnego ewenementu, do czynienia ze ścieżką DTS 5.1. I nie byłoby nic złego w obcowaniu z filmem w ten sposób – jakość dźwięku pozostaje odpowiednio efektowna w porównaniu z oryginałem – gdyby nie obecność drętwego i nosowego głosu rodzimego lektora. Unikać.
Dodatki:
Krążek Blu-ray z „Emmą.” nie został niestety zaopatrzony w szczególnie wyczerpujący zestaw dodatków specjalnych. Poza kilkoma typowymi i krótkimi dokumentami zza kulis znajdziemy tu niecały kwadrans usuniętych scen z filmu. Największą atrakcją jest z pewnością bardzo ciekawy komentarz reżyserki i członków ekipy.
Warto dodać, że każdy z dodatków (z wyjątkiem ścieżki z komentarzem) został wzbogacony o polskie napisy.
- Komentarz reżyserki Autumn de Wilde, scenarzystki Eleanor Catton i operatora Christophera Blauvelt
- Sceny usunięte w montażu (13 minut) – dziesięć usuniętych scen z filmu.
- Wpadki z planu (10 minut)
- Zabawna kokietka (5 minut) – minidokument poświęcony obsadzie „Emmy.”.
- Autumn Gaze (5 minut) – obsada opowiada o pierwszym spotkaniu z reżyserką filmu i pracach produkcyjnych.
- Crafting a Colorful World (5 minut) – kolejny minidokument, tym razem poświęcony zdjęciom do „Emmy.”. Jest o czym opowiadać, więc trochę szkoda, że jest tak krótki.
Opis i prezentacja wydania:
„Emma.” trafiła na półki opakowana w klasyczne pudełko Elite. Grafika na przedniej okładce pochodzi z plakatu filmu, zaś z tyłu zobaczymy, bez zaskoczeń, kilka przykładowych kadrów. Ogółem wydanie prezentuje się zupełnie poprawnie. Dziwnym wyborem stylistycznym – a prędzej błędem przy projektowaniu okładki – jest natomiast nieobecność tytułu na grzbiecie.
Podstawowe informacje z raportu BDInfo:
Disc Title: EMMA.
Disc Size: 45,983,219,700 bytes
Length: 2:04:45.478 (h:m:s.ms)
Size: 38,380,406,784 bytes
Total Bitrate: 41.02 Mbps
VIDEO:
Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 29661 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1
AUDIO:
Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
DTS-HD Master Audio English 3399 kbps 5.1 / 48 kHz / 3399 kbps / 24-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 24-bit)
DTS Audio Polish 768 kbps 5.1 / 48 kHz / 768 kbps / 24-bit
SUBTITLES:
Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics English 42.046 kbps
Presentation Graphics Polish 36.348 kbps
Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Emma.” – raport BDInfo z płyty 2D (autor: Kirek).
Specyfikacja wydania
Dystrybucja |
Filmostrada |
Data wydania |
02.07.2020 |
Opakowanie |
Elite |
Czas trwania [min.] |
125 |
Liczba nośników |
1 |
Obraz |
Aspect Ratio: 16:9 - 1.78:1 |
Dźwięk oryginalny |
DTS-HD MA 5.1 angielski |
Polska wersja |
DTS 5.1 polski (lektor: Ireneusz Królikiewicz), napisy |
Podsumowanie:
„Emma.”, od debiutującej jako reżyserka filmów pełnometrażowych (!) Autumn de Wilde, to – zaledwie i aż – dobra adaptacja powieści Jane Austen. Choć od strony przenikliwości w wytykaniu moralnej fasady XIX wieku trudno położyć ją na tej samej półce, co ekranizację z 1996 roku, film stanowi popis współczesnych możliwości realizacyjnych i bez najmniejszych wątpliwości zachwyci większość fanów zarówno angielskiej pisarki, jak i filmów kostiumowych w ogóle. Zróbcie sobie tę przyjemność i wypróbujcie ją na Blu-ray, bo jakość jest w tym przypadku fundamentem.
Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Emma.” znajdziecie na Filmoskopie.
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
Gdzie kupić?
- DVDmax.pl 69,89 zł
- MediaMarkt 69,90 zł
- Empik 70,99 zł
- Gandalf 74,67 zł
- BlueDvd 79,99 zł
zdj. Filmostrada / Universal Pictures / zdjęcia własne