„Furioza” – recenzja serialu. Juliusz Cezar z maczetami

Tworzenie miniseriali na podstawie filmów było przez lata domeną Patryka Vegi. „Bad Boy”, „Small World”, a lata temu „Służby specjalne” i najlepszy z tego zestawienia – „Pitbull”. Ten stary, z Dorocińskim, Gajosem czy Grabowskim. Tym razem podobny zabieg został zastosowany w recenzowanej tu „Furiozie”. Film debiutował w październiku zeszłego roku, a jego serialową odsłonę możemy oglądać od 4 lutego na Canal+ Online. I co z tego wyszło?

Furioza – czyli Juliusz Cezar spotyka Tony'ego Montanę na polskim wybrzeżu

Zaznaczę od razu – nie oglądałem kinowej wersji, więc z zainteresowaniem podszedłem do rozszerzonej opowieści o kibolach z tytułowej „Furiozy”. Zwłaszcza że mamy tu około godziny materiału więcej niż w samym filmie. Ale po kolei – „Furioza” nie udaje, że jest czymś więcej niż to, o czym opowiada. Mamy grupę kiboli, która żyje ze stania na bramkach klubów, w ciągu dnia trenuje sztuki walki, a okazjonalnie organizuje ustawki z lokalnymi grupami podobnych sobie „sympatyków” innych drużyn piłkarskich. W tym wszystkim mamy ex członkinię grupy, Dziką (Weronika Książkiewicz), która już jako funkcjonariuszka policji chce doprowadzić do rozbicia grupy oraz ukrócić przemyt narkotyków, w który zamieszani są członkowie „Furiozy”. W tym celu werbuje Dawida (Mateusz Banasiuk), również byłego kibola, który próbuje znaleźć odkupienie, ratując ludzkie życie jako lekarz. Jednak – jak to w takich historiach bywa – przeszłość zawsze wraca do bohaterów. Tak jest i tutaj, gdy Dawid otrzymuje szansę uratowania od więzienia swojego brata, Kaszuba (Wojciech Zieliński), szefa „Furiozy”, jeśli tylko zinfiltruje środowisko i doprowadzi do aresztowania Mrówy (Szymon Bobrowski), kontrolującego przemyt narkotyków, w czym pomaga Golden (Mateusz Damięcki) z tytułowej grupy „sympatyków” fikcyjnego klubu położonego gdzieś w Trójmieście.

I tyle słowem wstępu do opowieści. Jest ona pełna klisz i nawiązań, które ukazują znajomość gatunku przez twórcę produkcji, Cypriana T. Olenckiego. Bo czego tu nie ma? Są cytaty z Szekspira i przywoływanie Juliusza Cezara, tyle że w tej w historii zamiast noży, mamy maczety. Postaci bohaterów to także figury. Figura ojca, zarówno grupy, jak i własnej rodziny, w postaci Kaszuba. Figura ambitnego, gniewnego, który chce więcej w postaci Goldena. Podobnie z Dziką, która walczy ze swoją przeszłością, a partneruje jej zblazowany Bauer (Łukasz Simlat), dla którego liczy się wynik śledztwa. I można tak wymieniać i wymieniać. Czy to, że mamy do czynienia z figurami, a nie pełnokrwistymi bohaterami jest wadą? To już kwestia oczekiwań.

FURIOZA (10).jpg

Bo jako kawał sensacyjnej produkcji „Furioza” wypada naprawdę dobrze. Olencki sprawdza się jako narrator, potrafi zainscenizować ustawkę rodem z „Gangów Nowego Jorku” czy zbudować napięcie w scenie śledzenia grupy przez policjantów. Orientuje się także w klimatach polskiej piłki, bo są wspomniane wyżej maczety, są odwiedziny autokaru ukochanej drużyny, która notuje słabsze wyniki, a także kulturalna rozmowa z prezesem na temat tego, że oni będą zawsze, a prezes oraz zawodnicy są na rok albo i krócej. To miłe nawiązanie dla fanów polskiej piłki, ale dla samej historii nie mają one większego znaczenia.

Właśnie, te wątki. A raczej ich nadmiar. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że twórcy starali się chwycić zbyt wiele srok za ogon w tej około trzygodzinnej opowieści. Z jednej strony wątek policyjny o infiltracji „Furiozy”, a z drugiej samo funkcjonowanie grupy kiboli i jej rywalizacja z grupą Mrówy. Do tego retrospekcje, proste przemiany bohaterów i wątek polityczny, który jest absolutnie najgorszy. Twórcy chcieli nim pokazać korupcję na szczycie i zależność władzy od grup przestępczych, a wyszły z tego cztery sceny na krzyż, które miały być chyba uderzeniem w obecną władzę w Polsce, a wypadły karykaturalnie. Szkoda, bo w samym zamyśle był zdecydowanie potencjał.

Jeszcze słówko o aktorach – klasycznie, Simlat jest rewelacyjny i nawet ze sceny w toalecie może zrobić małe dzieło sztuki. Cieszy ostatnie „odrodzenie” Weroniki Książkiewicz, która świetnie wypadła w „Powrocie do tamtych lat”, a tu zagrała całkowicie odmienną postać – policjantki po przejściach, w której wypada bardzo wiarygodnie. Niemniej jednak – największe wrażenie już na materiałach promocyjnych robił Mateusz Damięcki i jego przemiana. Tatuaże, zgolone włosy, muskulatura – widać to poświęcenie i widać, że Damięcki w roli Goldena szarżuje aż miło, ale przy tym nie przekracza pewnej linii, która przekształciłaby jego bohatera w karykaturę. O Zielińskim, Bobrowskim, czy Januszu Chabiorze (nie wspomniałem o nim, tak, ale jest postacią, która pojawia się na kilka chwil, żeby historia ruszyła do przodu) trudno coś więcej powiedzieć, bo równie dobrze można stwierdzić, że kontynuują swoje role z „Odwróconych”. Tych oryginalnych, z 2007 roku. Dają radę. Rozczarowaniem jest jednak główny bohater, czyli Dawid, grany przez Mateusza Banasiuka. Jego postać ma do przejścia trudną i poważną drogę i tak naprawdę najlepiej wypada jako bojący się starcia lekarz, a nie kibol krzyczący „chędożyć policję”. Gaśnie w oczach, gdy musi dzielić scenę z Damięckim, Zielińskim czy Bobrowskim. Nie wspominając o Simlacie...

FURIOZA (1).jpg

„Furioza” jest też kolejnym wątkiem do ostatniej dyskusji w polskich mediach. Mianowicie – romantyzowania przestępców w naszej kulturze czy wyżej wspomnianych środkach masowego przekazu. Produkcja Canal+ nie jest w tej kwestii żadnym dziełem przełomowym. Nie romantyzuje przesadnie środowisk kibolskich, przedstawia ich działania bez przeginania w żadną ze stron, ale jednocześnie powiela słowa o zasadach, wierności, honorze, który jest reprezentowany głównie przez starych graczy na tej arenie. Czy tak jest w rzeczywistości? Prawda pewnie leży, jak zwykle, pośrodku, ale na pewno jest jej bliżej w „Furiozie” niż przeszarżowanym „Bad Boyu” od Patryka Vegi, którego nie mogło zabraknąć w tym tekście. Czy tego się chce, czy nie, to większość kina sensacyjnego w Polsce jest dziś porównywana do dzieł twórcy „Ciacha”. I na tym tle produkcja Olenckiego radzi sobie naprawdę dobrze i stanowi przyjemną rozrywkę z historią, którą wszyscy dobrze znamy, ale ubraną w kibolskie porachunki w Trójmieście. Przyziemna, czerpiąca od najlepszych, porządnie zrealizowana. Taka jest „Furioza”. Był tu potencjał na coś lepszego, głębszego, ale niektórych wątków nie dociągnięto, niektórym bohaterom poświęcono za mało uwagi, ale może nie było to też do końca intencją twórców. W końcu niezła sensacja to dobrze spędzony czas i tak było w tym przypadku.

Ocena serialu „Furioza”: 3+/6

zdj.