W październiku na półki trafił trzeci, a zarazem finałowy tom kultowego runu „Hellblazera” autorstwa Gartha Ennisa. Ponieważ otrzymujemy tu już ostatnich kilkanaście zeszytów (#72 do #83 i #129 do #133) przygód Johna Constantine’a w interpretacji autora „Kaznodziei” i „The Boys”, nadszedł czas na serię melancholijnych pożegnań. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.
W ramach najnowszej serii wydawniczej „Hellblazera” w Polsce, ciąg dalszy, post-Ennisowy, opowieści o Constantinie już otrzymaliśmy. By sięgnąć naprzód w chronologii losów maga klasy robotniczej, wystarczy zaopatrzyć się w recenzowany przez nas w zeszłym roku zbiór scenariuszów Briana Azzarello. Wiemy więc, gdzie główny antybohater zmierza i gdzie, nieuchronnnie, musi się pod koniec przygody z Ennisem emocjonalnie znaleźć. Nim do tego dojdzie, autor „Kaznodziei” ma dla Constantine’a kilka niespodzianek. Dla Constantine'a, bo my, jako czytelnicy, zaskoczeni najpewniej nie będziemy – na etapie ostatniego zbioru dobrze wiemy, czego się po Ennisie, antyestablishmentowcu, rzeczniku klasy robotniczej i wieszczu-wysokociśnieniowcu, spodziewać. Lektura zwieńczenia jego, trwającej blisko dekadę, historii nie przynosi ani odmiennego rodzaju wrażeń, ani fabularno-formalnych przewrotów. Zwyczajowa brzydota świata Ennisa robi się wręcz w ostatnich zeszytach mocno tendencyjna, paskudne twarze Dillona raz jeszcze przelewają się jedna w drugą, zaś bluźnierstwa wędrują o jeden most za daleko. Co nie znaczy oczywiście, że obcowanie z trzecim tomem „Hellblazera” to doświadczenie jakkolwiek negatywne. Jedynie dość... wtórne.
W tomie trzecim John, który dopiero co wyczołgał się z głęboko niemetaforycznego rynsztoka po zerwaniu z Kit Ryan, trafia do Ameryki. W „nowym wspaniałym świecie”, parafrazując Huxleya, cyniczny mag w prochowcu wpada na Papę Midnite'a, kapłana voodoo zaczerpniętego z runu Jamiego Delano. Ponieważ ostatnie spotkanie obu panów nie zakończyło się w najlepszych warunkach, Midnite wtrąca Constantine'a do alternatywnej rzeczywistości, będącej odzwierciedleniem „prawdziwej” Ameryki, w której zamiast śniegu z nieba sypie się kokaina, a po narkotycznych równinach przetaczają się indiańskie duchy. W wędrówce towarzyszy bohaterowi John F. Kennedy, przeciekający ze śmiertelnej rany postrzałowej żywy trup, usiłujący objąć prezydenturę tego dziwnego, post-traumatycznego limbo, będącego topornym w podtekstach omówieniem historii Ameryki. Opisany w ten sposób „Płomień potępienia” to jeden z trzech głównych rozdziałów zebranych w tomie i choć trudno odmówić mu paru celnych spostrzeżeń, trudno też pozbyć się wrażenia, że przez całą ciągłość historii Ennis traktuje Constantine'a wyłącznie pretekstowo. Oczami bohatera, autor mierzy czytelników z paraboliczną rzeczywistością, którą ten i ciekawiej, i wyraziściej opisał w „Kaznodziei”. Poza metakomentarzem niewiele tu miejsca dla samego Johna, zepchniętego przez Ennisa na margines i ograniczonego do roli świadka cudzego, wnerwionego manifestu.
Z podobnie ambiwalentnymi wrażeniami pozostawia niestety „Łajdak u piekła bram”, sześcioczęściowy „punkt programu” komiksu, w którym Constantine powtórnie mierzy się z Pierwszym z Upadłych. Rozdział jest pełnoprawnym sequelem przełomowych „Niebezpiecznych nawyków”, otwierających run Ennisa w 1991. Jako kontynuacja owej pierwszej opowieści, „Łajdak” cierpi od nadmiernej wielowątkowości – po łebkach poprowadzone wątki czyta się niewygodnie, zaś ewidentnie przeszarżowane motywy ani się nie splatają, ani nie pogłębiają przedstawionej historii. Zamiast tego, droga przez upadek i odkupienie (o ile w przypadku komiksu o kimś takim jak Constantine można w ogóle mówić o odkupieniu) jest najczęściej chaotyczna i pogmatwana.
Na duży plus w trzecim tomie wyróżniają się przede wszystkim krótkie momenty i mniej doniosłe fabuły. W „Łajdaku u piekła bram” najciekawiej wypada przewrotna historia-geneza wszechświata (z klasycznie Ennisowym twistem) i nasycona aluzjami dyskusja między Pierwszym z Upadłych a Johnem. W „Synu człowieczym” kapitalnie narysowanym przez Johna Higginsa (kolorystę „Watchmen” i „Batmana: Zabójczego żartu”) Ennis proponuje komicznie ponurą makabreskę z gatunku hardboiled wymieszaną z motywami rodem z „Frankensteina” i „Omenu”. W „Akcie jedności” czule opowiada o pierwszym spotkaniu z Kit, w nostalgicznych „Wyznaniach irlandzkiego buntownika” (mogących z powodzeniem służyć jako podtytuł dla całego runu) na ostatnią kolejkę przyzywa do życia Brendana Finna, a w „A tłum szaleje” z pomocą znakomicie operującego światłocieniem Petera Snejbjerga podejmuje nierówny „bromans” Constantine'a i Chasa. W tym jednozeszytowym rozdziale Ennis najwyraźniej daje czytelnikom do zrozumienia, że czarna magia i okultyzmy pełnią w jego „Hellblazerze” funkcję zaledwie ozdobnikową. Przez niemal całe „A tłum szaleje” scenarzysta świadomie unika eksponowania elementów z pogranicza horroru i fantastyki, a centralną tajemnicę spycha do roli sztafażu. Na pierwszym planie są dwaj kumple, którzy może (a może nie) pójdą po tym wszystkim na piwo.
Nieprzypadkowo też najlepsze scenariusze w tomie opierają się na retrospekcjach i półprzytomnych, nakrapianych opowieściach przy barze. Dawne przygody Constantine'a i spotkania ze straconymi kumplami dają Ennisowi okazję do namysłu, zwolnienia (albo w „Synu człowieczym” – przyspieszenia) akcji i pokazania głębszych momentów między postaciami. „Hellblazer” Gartha Ennisa to wszak głównie refleksja o drugich szansach, błędach przeszłości i bagażu doświadczeń, który z biegiem lat robi się coraz cięższy. I choć trudno oczekiwać, że autor będzie opowiadał całą historię w retrospektywach, to nie da się ukryć, że od strony popychania „Hellblazera” w przyszłość Ennis powiedział chyba wszystko, co mógł. Innymi słowy, najlepsze mamy już za sobą i w trakcie lektury trzeciego tomu wiemy o tym i my, i Constantine.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Garth Ennis |
Rysunki |
Steve Dillon, John Higgins, William Simpson, Peter Snejbjerg, Glyn Dillon |
Oprawa |
twarda |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
548 |
Tłumaczenie |
Marek Starosta |
Data premiery |
3 czerwca 2020 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / DC Comics