„Głęboka woda” – recenzja filmu. Fatalne zamroczenie

W najbliższy piątek, 18 marca w ofercie platformy Amazon Prime Video pojawi się erotyczny thriller „Głęboka woda” z głównymi rolami Bena Afflecka i Any de Armas. Jak wypada nowy film Adriana Lyne’a, czyli twórcy takich klasyków jak „Niemoralna propozycja”, czy „Fatalne zauroczenie”? Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Pierwsze skrzypce opowieści o dysfunkcyjnym małżeństwie to dla Bena Afflecka nie pierwszyzna. W 2016 roku w celebrowanym thrillerze Davida Finchera, „Zaginiona dziewczyna” powierzono mu podobną kreację i wówczas poradził sobie bardzo dobrze (jakkolwiek przyćmiła go wtedy jego ekranowa partnerka, Rosamund Pike). Teraz, osiem lat później, postarzony o szereg omówionych w innym filmie doświadczeń życiowych Affleck raz jeszcze pojawia się w roli męża podejrzanego o zbrodnię. Mocno odróżniona jest tym razem jednak i konwencja i – niestety – jakość realizacji. Tam gdzie „Zaginioną dziewczynę” odczytywano na gruncie wyrazistego psycho-dreszczowca z rozbawieniem wytykającego różne społeczne patologie, „Głęboka woda” to zaskakująco osuszony thriller erotyczny, który nieustannie obiecuje – grą aktorską, scenariuszem, renomą Adriana Lyne'a – znacznie silniejsze emocje niż jest w stanie widowni faktycznie zagwarantować.

Wysokie oczekiwania buduje z resztą nie tylko osoba reżysera, który nakręcił ten film po dwudziestu latach emerytury, a nazwisko pisarki odpowiedzialnej za pierwowzór „Głębokiej wody”. Scenariusz napisano bowiem na podstawie powieści Patricii Highsmith, znanej z takich powieści jak „Carol”, czy „Utalentowany Pan Ripley” – obu historii znakomicie przeniesionych na ekran. Do „Głębokiej wody” wypada przyłożyć zwłaszcza „Ripleya”, bo ten dzieli z nią szereg podobnych elementów: motywy seksualnej obsesji, zazdrości i kryzysu tożsamości oraz wzór rozwoju wątku kryminalnego. W zestawieniu z tamtym celebrowanym właśnie od strony reżyserskiej filmem, technika Adriana Lyne’a wydaje się w „Głębokiej wodzie” chybiona i osobliwie jak na tego twórcę bezbarwna. Idzie ona z resztą w parze z przeciętnym scenariuszem, który pomija albo nie akcentuje wielu ciekawszych elementów powieści Highsmith.

gleboka-woda-film-ana-de-armas-ben-affleck-min.jpg

Na dramaturgicznej mieliźnie pozostawiono zwłaszcza pierwszą połowę filmu, w której narracja objaśnia relację głównych bohaterów. Vic (Affleck) to powoli starzejący się mężczyzna, który w obawie przed rozbiciem rodziny podtrzymuje swoje mdłe i wyzute z emocji małżeństwo z Melindą (Ana de Armas), zezwalając żonie na liczne romanse. Jak szybko się okazuje, główny bohater nie jest jednak zadowolony z otwartego układu. Z pozorowaną beztroską usprawiedliwia żonę w obecności sąsiadów i znajomych, a – gdy jeden z jej kochanków ginie w tajemniczych okolicznościach – odstrasza następców, „żartobliwie” biorąc na siebie odpowiedzialność za zbrodnię. Lyne sugeruje, że pod pierwszym wrażeniem o tej mocno toksycznej relacji pojawi się dodatkowa kompleksowość i ukryty puls. Tak się niestety nie staje. Większa część filmu upływa bowiem pod znakiem przetwarzania mozolnych pod względem narracyjnym scen, które nie wnoszą do małżeństwa Van Allenów niczego, czego nie dowiedzielibyśmy się już po pierwszych minutach filmu. Trzon fabuły, pełna podstępów i perwersji gra obu małżonków, ma w założeniu iskrzyć nieskonsumowaną seksualną energią, ale w praktyce przekłada się na szereg powtarzalnych i „wymęczonych” scen, w których między smutnym Affleckiem i spłaszczoną postacią Any de Armas nie czuć ani iskier, ani napięcia. W tekście, ktory otrzymali aktorzy zbyt wiele jest chłodu, fabularnych skrótów i nietrafionej symboliki. W wielu momentach filmu można wręcz odnieść wrażenie, że sceny, które mogłyby posłużyć wzmocnieniu dramaturgii dzieła, zostały albo poważnie skrócone, albo wręcz z „Głębokiej wody” wycięte. Nie zabrakło za to paru pokłóconych z tonem filmu elementów humorystycznych. Zwłaszcza jeden, poważny z punktu widzenia konsekwencji dla fabuły moment rozpisano w scenariuszu tak, jakby „Głęboka woda” nagle stała się filmem kampowym. Tym gorzej, że dochodzi do niego w kulminacji tej części akcji, która w „Głębokiej wodzie” mogłaby autentycznie część widowni zainteresować.  

To powiedziawszy, „Głęboką wodę” i tak ogląda się nieco lepiej w drugiej połowie, czyli wtedy, gdy obraz porzuca w większości rozgrywanie nieudanych napięć seksualnych i poddaje się konwencji luźnego thrillera kryminalnego. Obok wyraźniejszej reżyserii, lepiej w ostatnim akcie odnajduje się również Ben Affleck. Aktor, który z udanym efektem podejmuje w swoich ostatnich filmach postacie mocno „styranych” przez życie mężczyzn, przechodzi na ekranie kilka całkiem angażujących transformacji. Najciekawiej wypada ta z podłamanego stoika i obiektu kolejnych psychicznych kastracji w wykrzywionego grymasem brutala. W ograniczonym rysie jego postaci i tak trudno doszukiwać się ciekawszej psychologii, ale dynamika takich aktorskich przemian rekompensuje rozczarowania pozostałych elementów obrazu. Warto dodać też, że scenarzystom starczyło kreatywności, by pomysłowo zmienić zakończenie, które w oryginalnej powieści czytelnikom zaproponowała Patricia Highsmith. Raz jeszcze, choć i w tym przypadku nie na korzyść „Głębokiej wody”, przypomni ono o znacznie lepszym filmie Finchera. 

Ocena końcowa filmu „Głęboka woda”: 3/6

zdj. Prime Video