„Goście” – recenzja filmu. Horror rutyny

Zbliżający się powoli do końca rok 2022 jest całkiem udanym okresem dla filmów z gatunku kina grozy. Może nie głównie w kwestii spektakularnych sukcesów kasowych, choć tych również nie brakuje („Czarny telefon”, „Uśmiechnij się”), ale przede wszystkim – różnorodności wykorzystania formuły horroru do nieoczywistych celów. Tytuły takie jak „Fresh”, „Men”, „Nie!” bądź „Bodies Bodies Bodies” podzieliły publiczność, jednakże prowokowały także do ciekawych dyskusji po seansie. Myślę, że podobne reakcje wywoływać może film „Goście” w reżyserii Christiana Tafdrupa, który wchodzi na ekrany polskich kin już jutro. W oczekiwaniu na premierę – zachęcam czytelników portalu Filmożercy.com do zapoznania się z poniższą recenzją.

Dobre maniery, kultura osobista i szeroko pojęta towarzyskość są cechami konotowanymi zazwyczaj pozytywnie. Czy można zatem wykorzystać je jako paliwo dla narastającego niepokoju oraz poczucia dyskomfortu? Okazuje się, że jak najbardziej! Komunikacja międzyludzka, a także związana z nią trudność w poruszaniu niezręcznych tematów jest dość nietypowym obszarem dla kina grozy. Dla duńskiego reżysera, Christiana Tafdrupa, zżerający od środka schemat powinności stał się wyjątkowo żyznym gruntem dla opowiedzenia niejednoznacznej historii o osobliwej znajomości; gruntem, z którego kiełkują nietypowe metody straszenia publiczności. Warto zaznaczyć to na wstępie, gdyż film pod tytułem „Goście” jest horrorem, który sygnalizując podprogowo wrogość otoczenia wymyka się klasycznym ramom rozumienia gatunku.

Ów „metody straszenia” sprowadzają się do serii drobnych, acz niecodziennych interakcji między bohaterami, składających się na łańcuch mikroagresji i krępujących nadużyć. Powoli eskalująca spirala niestosowności zaczyna się niewinnie – od ukrytego pod płaszczem dobrych manier apodyktycznego poczęstunku – jednakże im większą tolerancją wykazują się zaproszeni, tym bardziej zostaje przesunięta granica upiornej „gościnności” gospodarzy. Czujność uśpiona przez emocjonalną manipulację i wywołanie poczucia winny, otwiera drogę dla stalkingu oraz spontanicznych aktów przemocy domowej. Strategia do obnażenia prawdziwej natury antagonistów nie sprowadza się do próby wywołania terapii wstrząsowej, efektu szoku lub zniesmaczenia – Tafdrup metodycznie, niespiesznie buduje napięcie, sygnalizując narastające ideologiczne tarcie poprzez niewygodę dysonansu poznawczego.

Speak_No_Evil_02.jpg

Louise (Sidsel Siem Koch) i Bjørn (Morten Burian) to młode, duńskie małżeństwo, które znalazło się w pułapce uprzejmości. Przebywając na urlopie we Włoszech poznają ekstrawertyczną parę – Karin (Karina Smulders) oraz Patricka (Fedja van Huêt) – do których poczuli natychmiastową sympatię. Entuzjazm wakacyjnej znajomości jednak stygnie, gdy decydują się przyjąć zaproszenie do ich rodzinnego domu w Holandii. Wyuczona grzeczność w połączeniu z niechęcią do konfrontacji dają olbrzymie pole manewru dla inwazyjnych działań gospodarzy, wykorzystując spolegliwość zakłopotanego małżeństwa. Wspomniana wcześniej „pułapka uprzejmości” to sidła, które para głównych bohaterów nieświadomie zastawia na siebie, a scenarzystów, czyli reżysera i jego brata, Madsa Tafdrupa, interesuje przede wszystkim to, co się na nią składa i kiedy zaczęła być budowana.

Fascynacja holenderską parą, a w szczególności charyzmatycznym Patrickiem, jest efektem przeżywanego horroru rutyny. W szerokim uśmiechu Mortena Buriana kryje się desperacka próba kamuflowania swoich prawdziwych, tłumionych emocji, spełniając funkcję tarczy przeciw frustracjom wieku średniego. Bjørn sprawia wrażenie rozczarowanego reprezentanta swojej warstwy społecznej – cierpiącego na brak wyrazistych doznań, funkcjonującego w mało interesującym, repetytywnym cyklu codzienności szarego obywatela. Wszystkie te czynniki podsycane niespełnieniem seksualnym stanowią podwaliny do refleksji na temat znaczenia męskości rodem z „TurystyRubena Östlunda, a także przerażającego (na swój sposób) przekroju klasy średniej.

Bracia Tafdrup konsekwentnie rozpisują w swoim scenariuszu emocjonalną dynamikę z trudem akceptowanych przez protagonistów osobliwości, czyniąc dyskomfort psychiczny głównym orężem filmu „Goście”. Duński reżyser dokonał niebywałego – stworzył złożoną, pełną niuansów historię opartą na prostym koncepcie wystawienia bohaterów na działanie nieoczywistego zła. Tragiczna przypowieść o niemocy podyktowanej reżimem etykiety jest dziełem, które prawdopodobnie przypadnie do gustu miłośnikom twórczości Michaela Hanekego. Kajdany drobnomieszczańskich przyzwyczajeń tłumią refleks oraz zdolność oceny sytuacji przez Louise i Bjørna, sprowadzając ich do roli nieistotnych elementów systemu. W gęstej atmosferze filmu „Goście” widzowie nie odnajdą pocieszenia, a płaszczyznę dla przygnębiających rozważań na temat bezsilności wobec napierającej mocy niezdefiniowanego, acz bezlitosnego zagrożenia.

Ocena filmu „Goście”: 5/6

zdj. M2 Films