„Gra fortuny” – recenzja filmu. Niefortunna rozgrywka

Początek roku kalendarzowego to okres w kinowym repertuarze, który owiany jest złą sławą. W tym czasie światową premierę mają często produkcje o znikomym potencjale finansowym, posiadające niewielkie zaufanie wytwórni w ich filmową jakość. Dnia 13 stycznia 2023 roku na ekranach pojawi się najnowsze przedsięwzięcie Guya Ritchiego – „Gra fortuny” z Jasonem Stathamem, Aubrey Plazą oraz Hugh Grantem w rolach głównych. Czy tytuł dołączy do panteonu kultowych dzieł tego twórcy? Czy przełamie niechlubną tradycję styczniowych premier? Zapraszam serdecznie do zapoznania się z poniższą recenzją!

Wszystko wskazuje na to, że słynny brytyjski duet reżysersko-aktorski wraca do akcji! Po zrealizowanym w 2005 roku filmie „Revolver” potrzeba było szesnastu lat przerwy we współpracy, aby Guy Ritchie i Jason Statham ponownie połączyli siły. Niespełna dwa lata temu na ekranach polskich kin pojawił się „Jeden gniewny człowiek”, który znacznie odbiegał od dynamicznego stylu narracyjnego komedii osadzonej w realiach londyńskiego półświatka, będącej wizytówką autora „Porachunków”. Po poważnym oraz dość topornym, choć niezwykle nastrojowym, kinie zemsty przyszedł czas na projekt formalnie bliższy klasycznej strategii twórczej reżysera. „Gra fortuny” to film szpiegowski nakręcony z luzem i przebojowością, do której Ritchie zawzięcie przyzwyczaja nas od początków swej kariery, a Statham eksploatuje emploi twardziela uzbrojonego nie tylko w cięty język oraz błyskotliwą ripostę. Ta ogrywana od lat formuła powinna być gwarancją solidnej rozrywki, jednak wykrzesanie humoru lub suspensu ze scenariusza, który mógłby posłużyć za materiał do przydługiego pilota telewizyjnego serialu, okazało się misją niemożliwą.

Historia napisana przez reżysera wspólnie z Ivanem Atkinsonem i Marnem Daviesem skupia się na międzynarodowym cyberkonflikcie – jego skutki mogą zatrząść filarami znanego przez nas świata. Do walki o zachowanie porządku Nathan Jasmine (Cary Elwes) rekrutuje swojego najlepszego agenta – łysego człowieka ze stali i konesera ekskluzywnego wina w jednym, Orsona Fortune’a (Jason Statham). Skromny zespół przez niego dowodzony ma za zadanie zinfiltrować środowisko niebezpiecznego, bogatego handlarza bronią, czyli Grega Simmondsa (fenomenalny Hugh Grant), a by to osiągnąć musi posłużyć się przynętą… W tym celu przymusowo zwerbowany zostaje ulubiony aktor miliardera – Danny Francesco (Josh Hartnett). Punkt wyjściowy dla historii teoretycznie zapowiada intrygę, w której komedia pomyłek, a także kryminalny schemat b-klasowych opowieści szpiegowskich przeplata się z finezją znaną choćby z filmu „Kryptonim U.N.C.L.E.”. Intencje te są zdradzane zarówno na poziomie warsztatowych zagrywek Ritchiego (ekspozycja dyktowana i montowana w rytm kroków Nathana z początku seansu), jak i w sposobie prezencji bohaterów standardowo niekojarzonych z gatunkiem (pozerska natura Danny’ego). Niestety, w ogólnym rozrachunku to jedynie elementy toczące nierówną walkę z mało kreatywnym i mało angażującym charakterem scenariusza… Nic ponadto.

Fortune_02.jpg

Ten rozdźwięk jest wyjątkowo intensywny podczas analizy postaci Sarah Fidel (Aubrey Plaza). Amerykańska aktorka interpretuje swoją bohaterkę w czysto komediowym kluczu – pozwala sobie na ekranową szarżę, emanuje beztroską energią, a w swoich niedorzecznych manieryzmach jednocześnie uwodzi oraz budzi z letargu żądnego rozrywki widza. Mimo wszystko jest to sposób gry, który nie łączy się naturalnie z powagą samego tekstu, która jest dodatkowo podbijana przez równie poważną i odartą z oryginalności ścieżkę dźwiękową Christophera Bensteada. Wydaje się, że storytellingowa lekkość i okazjonalny humor prezentowany w filmie wynika jedynie z reżyserskich potrzeb, a także rozpoznawalnego stylu Ritchiego – wszystkie zabiegi dynamizujące akcję nie zostały zaimplementowane w scenariuszu, a są desperacką próbą ratowania publiczności przed widmem rozczarowującej intrygi. Sytuacji nie poprawia praktycznie niezniszczalny protagonista, który ze zbyt dużą łatwością radzi sobie z każdą przeciwnością losu – mimo brutalnych starć i niebezpiecznych okoliczności, Orson Fortune rozprawia się z niedogodnościami swojej misji, nie roniąc ani kropli potu. Tak skonstruowany główny bohater skutecznie zabija nie tylko zastępy wrogów, ale również – jakiekolwiek napięcie w tej szpiegowskiej rozgrywce.

Gra fortuny” odbyła długą drogę na srebrny ekran – wstępnie zapowiedziana na styczeń 2022 roku premiera została przełożona na marzec, by ostatecznie pojawić się w kinowym repertuarze na początku tego roku. Powód opóźnienia nie został oficjalnie podany, jednakże NIEOFICJALNIE Peter Ferdinando – jedna z gwiazd produkcji – argumentował zmianę daty światowej dystrybucji delikatnym czasem zbrojnego konfliktu w Ukrainie. Mając na uwadze fakt, iż część przeciwników w operacji Fortune’a stanowią ukraińscy przestępcy to wycofanie projekcji z repertuaru lub przemontowanie obrazu, wydaje się najbardziej taktownym ruchem ze strony wytwórni. Oglądając jednak efekt końcowy – spekulacje na temat niechęci do wprowadzania tytułu do kin, a także znikomej promocji będą się mnożyć. Nowy projekt Guya Ritchiego to dzieło zdumiewające swoją przeciętnością, które zapewnia zarówno w miarę bezbolesny seans, jak i całkowicie nijaką akcję. Wspominając najlepsze filmy z portfolio Brytyjczyka, łatwo można zauważyć pewien rozpoznawalny schemat – chwytliwy dialog, kreatywny montaż w służbie historii lub figlowanie angielskiego humoru z krętymi, przecinającymi się ścieżkami bohaterów w barwnie zaludnionym kryminalnym świecie. Cechy zauważalne w „Przekręcie”, „Rock'N'Rolli” bądź „Dżentelmenach” starają się o swoją obecność również tutaj, ale zostają stłumione przez rozczarowującą podstawę fabularną. Ryzykowna gra Fortune’a okazała się niefortunną rozgrywką Ritchiego.

Ocena filmu „Gra fortuny”: 3/6

zdj. STX Films