„Invincible” tom 11 – recenzja komiksu. Początek końca

Na okładce każdego tomu „Invincible” możecie przeczytać, że to prawdopodobnie najlepszy komiks superhero na rynku. Wyprowadzę więc Was z błędu. To zdecydowanie najlepszy komiks superhero na rynku i wielka szkoda, że zbliżamy się do jego nieuchronnego końca.

Ze zdumieniem i smutkiem przyjąłem w zeszłym roku słowa Tomasza Kołodziejczaka – dyrektora wydawniczego Egmont Polska – który był rozczarowany sprzedażą kolejnych tomów „Invincible”. Komiks Roberta Kirkmana to jedna z najlepszych współczesnych historii superhero, bijąca na głowę wszystko to, co możecie przeczytać dziś ze stajni Marvela czy DC. Po cichu mam nadzieję, że moda na „Invincible” odżyje, gdy więcej ludzi zapozna się z animowanym serialem dla dorosłych opartym na komiksie, który można oglądać na Amazon Prime Video.

Jeśli dopiero planujecie zabrać się za serial bądź jesteście w trakcie oglądania, nie obawiajcie się w tej recenzji spoilerów. Postaram się je ograniczyć do absolutnego minimum, zdając sobie sprawę, że wielu z Was może być dopiero na początku swojej przygody z Markiem Graysonem. Pierwszy sezon animacji luźno skupia się na wątkach z początkowych 3 tomów, ale nie jest w 100% wierny temu, co możecie przeczytać w komiksie. Z kolei 11. tom, na którym w tej recenzji się skupiamy, to zgodnie z tytułem wpisu – początek końca całej, 144-zeszytowej historii.

Invincible tom 11 plansza

Czytając 11. tom (ale także przypominając sobie wydarzenia z tomu 10.), miałem nieodparte wrażenie, że był to moment, w którym cała historia delikatnie „przeskoczyła rekina” i wyraźnie dotarła do momentu, w którym warto było kończyć wszystkie rozpoczęte wcześniej wątki. Trudno mi też uwierzyć, że Robert Kirkman miał tę historię zaplanowaną aż tak drobiazgowo. Mniej więcej po setnym (wybitnym!) zeszycie można było odnieść wrażenie, że trudno będzie w historii „Invincible” wymyślić coś jeszcze lepszego i większego.

I niejako potwierdzają to zeszyty z 11. tomu. Wydarzenia stabilizują się zarówno na Ziemi, jak i na innych planetach. Zagrożenie nadal jest poważne, ale na pewien moment przygasło, a bohaterowie mają okazję poświęcić więcej czasu dla siebie i swoich rodzin. A przynajmniej pozornie, bo Mark dość szybko wplątuje się w gigantyczne kłopoty, które sprawiają, że... przenosi się w czasie do przeszłości. Motyw doskonale znany i pokazany na setki sposobów w komiksach, książkach czy filmach. Dla głównego bohatera (a także dla czytelnika) jest to pewnego rodzaju oczyszczenie i powrót do wspomnień z pierwszych zeszytów. Powracają zmarli bohaterowie, Mark próbuje zaadaptować się do nowej rzeczywistości i staje przed niezwykle trudnym wyborem, kluczowym dla przyszłości swojej i całego świata.

„Invincible” to komiks, który podobnie jak poprzednie tomy czyta się bardzo szybko. Kirkman nie sili się już na budowanie świata i psychiki poszczególnych bohaterów. Był na to czas wcześniej. Dialogi są proste, dość krótkie, dominują duże, przepiękne kadry rysowane przez Ryana Ottleya. Spodobał mi się też kontrast, jaki udało się uchwycić przy „dniu z życia” Marka i Eve, którym rysownik poświęcił po 16 obrazków na stronę.

Invincible tom 11 plansza

Kirkman nigdy nie miał w zwyczaju „odpuszczać” z brutalnością w swoich komiksach, bez względu na to, wokół kogo skupiała się historia. Tak było w „The Walking Dead”, tak jest też w „Invincible”, gdzie na oczach małego dziecka mordowani są jego rodzice. Twórcy są do końca wierni swojemu stylowi, trup jak zwykle ściele się gęsto, a krew tryska na kadrach, bez żadnych kompromisów.

„Invincible” też nigdy nie było przesadnie realistyczną historią. To w końcu rasowe superhero, które w odpowiednich momentach korzysta z coraz bardziej pokręconych rozwiązań, tylko po to, by popchnąć fabułę do przodu. Pod koniec 11. tomu jest jeden „fabularny skrót”, który funkcjonuje jako punkt zapalny do wielkiego finału, jaki będziemy mogli przeczytać w ostatnim rozdziale. Nie jestem fanem takiego rozwiązania, ale na tym etapie historii wybaczam twórcom wszystko, zdając sobie sprawę, że chcą godnie zakończyć cały komiks i potrzebują do tego odpowiednich narzędzi.

Podsumowanie

Napisany przez Roberta Kirkmana „Invincible” to komiks niezwykły, bo trzymający równy, bardzo wysoki poziom przez cały swój run. 11. tom zdecydowanie to potwierdza. Jestem przekonany, że w ostatnim rozdziale będzie podobnie i już nie mogę doczekać się jego premiery, którą Egmont zaplanował na listopad. A co później? Tego nie wiemy. Uniwersum „Invincible” bogate jest w tie-iny i historie poboczne. Trudno jednak przypuszczać, by zostały wydane w naszym kraju, skoro liczba sprzedanych egzemplarzy nie zachwyca. Oglądajcie serial i czytajcie komiks, nieważne, w jakiej kolejności. I tak będziecie zachwyceni.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Invincible tom 11

Specyfikacja

Scenariusz

Robert Kirkman

Rysunki

Ryan Ottley, Cory Walke

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

304

Tłumaczenie

Agata Cieślak

Data premiery

9 maja 2021

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Image Comics