Ira Levin „Dziecko Rosemary” – recenzja książki

Końcem ubiegłego miesiąca na księgarnianych półkach ukazało się nowe wydanie „Dziecka Rosemary” Iry Levina. Klasyczna powieść grozy, która zainspirowała Romana Polańskiego do nakręcenia jednego z najważniejszych horrorów w historii kina, pojawiła się w księgarniach w ramach oferty wydawnictwa Vesper. Obok pięknego wydania, wzbogaconego o ilustracje i specjalną zakładkę, czytelnicy otrzymali okazję poznania dzieła Levina w zupełnie nowym przekładzie, przygotowanym przez Janusza Ochaba. Już teraz zapraszamy Was do lektury naszej recenzji książki.

„Dziecko Rosemary” to, podobnie jak „Psychoza”, jedna z tych klasycznych już opowieści, które międzynarodową sławę zyskały dopiero za sprawą swoich filmowych adaptacji, a nie literackich pierwowzorów. Choć końcem lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku kontrowersyjna powieść Iry Levina wdrapała się na listy bestsellerów, uwodząc takoż czytelników, jak i krytyków, określających dzieło jako horror niemal idealny, dziś historię Rosemary Woodhouse, młodej mężatki z luksusowej dzielnicy w Nowym Jorku, będącej nieświadomą uczestniczką perwersyjnego rytuału, pamiętamy głównie dzięki filmowi Romana Polańskiego.

Entuzjastom horroru z 1968 roku nieobce są zapewne kulisy powstania produkcji, a zwłaszcza obsesja polskiego reżysera, który uważnie przestudiował powieść Levina, decydując się na możliwie najdokładniejsze przeniesienie świata przedstawionego w pierwowzorze na taśmę filmową. Efektem jest film, który przetworzył materiał źródłowy z niespotykaną wówczas i niezmiernie rzadką dzisiaj wiernością – w odniesieniu nie tylko do samej historii, ale i wszystkich jej rekwizytów: scenografii, kostiumów, dialogów. Film nie tylko wiernie rozliczył się z powieścią, ale i uwydatnił poszczególne jej elementy, nadając historii bardziej wyrazistego charakteru, którego zabrakło niekiedy pomiędzy surowymi wierszami Levina.

Dalsze skojarzenia z „Psychozą” (notabene z takim samym pietyzmem wskrzeszoną przez Vesper niecałe dwa lata temu) pogłębia zastosowany w powieści styl narracyjny. Podobnie jak autor tamtej książki, Robert Bloch, Ira Levin charakteryzuje się stosunkowo chłodnym, z rzadka uwewnętrznionym opisem – nadrzędną uwagą narracja traktuje świat zewnętrzny, opisujący kolejne okoliczności i ich oprawę, niczym precyzyjnie zaplanowany scenariusz sceniczny. Nawet sny, nieracjonalne wtręty rozbijające poukładane w pozostałym zakresie sprawozdanie losów głównej bohaterki, spojono tu z rzeczywistością bez wyraźniejszego rozróżnienia. W pewnym sensie styl Levina nieświadomie kładzie podwaliny pod przyszłą aktorską improwizację i reżyserskie niuanse. Autorowi przyświeca w opowiadaniu poetyka chłodnego realizmu, wolnego przeważnie od dygresji i bardziej hipnotyzujących, gęściej nakreślonych obrazów. Lektura sprowadza się zatem do wyraźnego śledzenia przebiegu wydarzeń, partycypowania w misternie złożonej intrydze. Ta ostatnia, choć dobrze współcześnie znana, angażuje niezmiennie – rozpisano ją powoli, tu i ówdzie rozrzucając elementy, które zauważymy być może dopiero za drugim i trzecim razem.

Co ciekawe, znajomość finału owej intrygi może tylko pomóc w odbiorze – Levin tak ukuł tę opowieść, by czytelnik nieustannie znajdował się parę kroków przed główną bohaterką. Pokładanie w czytelnikach nieco większej domyślności, niż w swojej protagonistce, ma tu mocno zaznaczony cel: potęguje szansę na wywołanie w odbiorcach współczującej frustracji wobec Rosemary, jej bezradności i bezwolnego dryfu przez własną przecież opowieść, niczym jeden z udręczonych bohaterów Kafki. Pod płaszczykiem fabuły o nadejściu antychrysta, „Dziecko Rosemary”, książka, a później film, to przede wszystkim usiana podtekstami historia o psychicznej manipulacji i gaslightingu, której ironia i okrutna przewrotność zaczyna się jeszcze w tytule. Wszak dziecko, które nosi w sobie główna bohaterka, zostaje poczęte, zaplanowane i sprowadzone na świat na skutek działania sił zupełnie od bohaterki niezależnych.

Z tematem pozycji kobiet w ówczesnym społeczeństwie Levin rozliczył się też w kultowych „Żonach ze Stepford”, ale pełnoprawny rezonans przyniosło mu oprawienie swojego komentarza właśnie w konwencję neogotyckiej grozy. Złowieszcza kamienica, podobnie jak sielskie amerykańskie przedmieścia, to siedziba zła – miejsce, w którym deklaruje się progresywność, a w rzeczywistości uprawia starożytne gusła.

Odbierając „Dziecku Rosemary” reżyserię Polańskiego, znakomitą rolę Mii Farrow i upiorne kołysanki Krzysztofa Komedy, a zarazem przenosząc zainteresowanie na materiał źródłowy, pozostaje nam najbardziej „bezpośrednie” obcowanie z tą kontrowersyjną historią. Mając przed sobą nowe wydanie „Dziecka Rosemary”, wzbogacone o klimatyczne ilustracje Krzysztofa Wrońskiego (znanego chociażby z nowych wydań opowiadań Lovecrafta) i odświeżony przekład, otrzymaliśmy najlepszą okazję, by prześledzić, jak wyobraźnia Iry Levina zmaterializowała się na wielkim ekranie. Vesper nie mogło też wybrać właściwszego czasu, by wznowić książkę na polskim rynku. W obecnym klimacie politycznym opowieść o kobiecie, której ciało sprowadza się do roli bezwładnego naczynia, zyskuje dodatkową siłę wyrazu i wygrywa niebywale posępne rymy.

Ocena końcowa: 5/6

886058586o.jpg

Gdzie kupić?

Pełny przegląd ofert

Książkę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Vesper.

zdj. Paramount Pictures / Wydawnictwo Vesper