„Jak pokochałam gangstera” – recenzja nowego filmu Kawulskiego. Legenda o Janosiku z Trójmiasta

Na platformie Netflix zadebiutował polski film „Jak pokochałam gangstera” wyreżyserowany przez Macieja Kawulskiego, twórcę „Underdoga”. Jak wypada filmowa produkcja bazująca na prawdziwej historii życia Nikodema „Nikosia” Skotarczaka, polskiego gangstera działającego w Trójmieście w ostatnich dekadach ubiegłego wieku? Sprawdźcie naszą recenzję.

Główny bohater poprzedniego filmu Macieja Kawulskiego, czyli bezimienny chojrak z „Jak zostałem gangsterem”, złożony został z kilkunastu życiorysów mniej lub bardziej znanych łobuzów polskiej przestępczości zorganizowanej. Tym razem jeden żywot zdołał wypełnić swoją ewidentną tożsamością ramy obszernego, bo aż trzygodzinnego obrazu reżysera. Trudno się zresztą dziwić – koleje losu Nikodema Skotarczaka tudzież „Nikosia” nadawałyby się na fabułę co najmniej jednego sezonu pokaźnego serialu. Związany z Trójmiastem gangus, który określany jest dziś Ojcem chrzestnym polskiej mafii, ma na swoim koncie więcej mian i tytułów niż zdecydowana większość kolegów po fachu. Protoplasta rodzimej gangsterki okresu III RP, zaprawiony cinkciarz, przemytnik, trener rugby, mistrz kradzieży aut, goryl, a nawet honorowy obywatel Gdańska – Nikoś stał się zarówno autorytetem, jak i prototypem PRL-owskiej wersji amerykańskiego „wiseguy’a”. Polska kinematografia upomniała się o niego dość późno, aczkolwiek przygodę z filmem Skotarczak rozpoczął od epizodycznego występu w „Sztosie” z 1997 roku, w którym pojawił się na ekranie obok Jana Nowickiego. Rok później Nikoś już nie żył.

Od tamtego czasu jego persona owiana jest legendą. Status postaci dla pewnej części rodzimego społeczeństwa figuruje w janosikowej kategorii złodziejskiego honoru indywidualisty. Z takim zamiarem do filmowego Nikosia podchodzą również twórcy produkcji – Kawulski jako reżyser i współautor skryptu, który sporządzony został wraz z Krzysztofem Gurecznym, jedynym scenarzystą poprzedniego projektu autora. Obraz rozpoczyna się najbardziej znanym cytatem gangstera, zrównującym ze sobą dwa odmienne sposoby egzystencji. „Lepiej rok żyć życiem tygrysa niż sto lat życiem żółwia” – czytamy na czarnym tle ekranu, zanim akcja przeniesie nas na Pomorze. Słynna dewiza bandyty staje się głównym wyznacznikiem twórczych zapędów filmowców, a w konsekwencji naczelną, obok dumy, cechą granego przez Tomasza Włosoka (pamiętny Walden z „Jak zostałem gangsterem”) protagonisty. To niezależność dyktuje warunki gry trójmiejskiego przestępcy i decyduje o losach inspirowanej jego żywotem fabuły. Zestawiając to ze zbójnickim splendorem Nikosia, Kawulski i Gureczny wpadają na ciekawy pomysł. Szkoda tylko, że nie do końca wiedzą, co z nim zrobić.

Sprawdźcie też: Premiery Netflix na styczeń 2022 – kompletna lista filmów i seriali.

Jak pokochałam gangstera recenzja filmu na netflix

W „Jak pokochałam gangstera” wywodzący się ze sportów walki samowładny reżyser kontynuuje podejście, którego świadkami byliśmy w jego poprzednim dziele. Kawulski ufa sprawdzonym instynktom i stawia na bliźniaczą, okraszoną narracją z offu, relację doczesnej wędrówki bohatera-bandziora. W tym przypadku to jednak nie Nikoś opowiada o sobie zza grobu, tę rolę przejęli jego bliscy. Impulsem do opowieści są literackie inspiracje pewnego barmana, któremu zwierza się tajemnicza kobieta zwana Ritą (Krystyna Janda). To ona rozpoczyna odyseję o Nikosiu, a z czasem dołączają do niej poszczególne postacie, które – nieprzerwanie burząc czwartą ścianę – odsłaniają swoją wersję legendy na temat poległego gangstera. Pierwszy akt przygląda się wypełnionemu śladami pasów na tyłku dzieciństwu Nikosia, przestępczemu „dorastaniu” w Budapeszcie, genezie gangu, intratnej współpracy ze wspólnikiem (Antoni Królikowski) i kilkutomowej przygodzie protagonisty z kobietami, która naznaczona jest rozstaniami i powrotami z graną przez Agnieszkę Grochowską „Czarną”. W dalszej części obrazu historia skupia się na rozwoju kryminalnej kariery Nikosia, by wreszcie spocząć na miejscu, do którego lądują niemal wszyscy wznoszący się na skrzydłach szczęścia herosi kina gangsterskiego – dziury wypełnionej degrengoladą, uzależnieniem i ciężarem ambicji.

Jak wypada nowy film Macieja Kawulskiego?

Kawulski znów nie wnosi do gatunku nic nowego. Tak jak w poprzednim filmie, reżyser „Underdoga” zaledwie przenosi na polskie podwórko zabawki, którymi za oceanem bawiono się już kilka dekad temu. Jego nowy obraz raz jeszcze pokazuje, że twórca zapatrzony jest w Martina Scorsese, Guya Ritchiego czy też kilku innych gości, którym udało się wnieść do kina własną wizję zabawy z konwencją. Taka jest jedna strona medalu. Druga natomiast udowadnia, że „Kawul” w filmowym odtwórstwie jest jednym ze sprawniejszych fachowców w Polsce. „Jak pokochałam gangstera” ma ten sam odcień, co obraz, w którym Włosok cudownie szarżował, grając Waldena. Wraz z efekciarsko estetyzowanymi setami, playlistą doskonale znanych kawałków i reprodukcją wziętych gatunkowo schematów nowy film reżysera jest w najlepszym przypadku dublerem produkcji z 2020 roku. No i rezultat strategii Kawulskiego jest o tyle bezpieczny, o ile reżyser nie potyka się o własne nogi. Do momentu, w którym akcja trzyma widza blisko ekranu, „Jak pokochałam gangstera” pozostaje produkcją poprawną. Kiedy jednak baterie ulegają wyczerpaniu, trudno jest cieszyć się filmem. Tym bardziej że trwa on ponad trzy godziny.

Sprawdźcie też: „Jak pokochałam gangstera” – Posłuchajcie piosenki promującej film.

Jak pokochałam gangstera na netflix recenzja

Twórców obrazu pokonała przede wszystkim długość metrażu. Nie chodzi jedynie o to, że od połowy drugiego aktu tempo odysei o Nikosiu z tygrysa zamieniło się w żółwia. Para scenarzystów okazała się być za mało sprawnym duetem, by wykrzesać z postępującej w konkretnym kierunku historii coś więcej niż manieryczny dramatyzm. Koncepcja utartej struktury od-zera-do-bohatera-a-potem-przeciwnie-od-bohatera-do-zera nie wybrzmiewa dosadnie, bowiem twórcom brakuje pomysłów na pełnowymiarowy regres bohatera. W miejsce potencjalnych pomysłów czy też zwyczajnego skrócenia filmu o choćby pół godziny otrzymujemy naprawdę sporo kabotyńskich fantasmagorii, jeszcze więcej niemiłosiernie rozciągniętych scen oraz gwałtowny i nikomu niepotrzebny rozproszony montaż. W ostatnim akcie format „Jak pokochałam gangstera” tak mocno daje się we znaki, że samo zakończenie wydaje się trwać niespełna godzinę. W którymś momencie film przestaje sobie radzić z zaznaczaniem ogromnego zakresu działań Nikosia – fabuła nie chce wychodzić poza ustalony mikrokosmos, a o legendzie już tylko się mówi. Przy tym wszystkim Kawulski jest niekonsekwentny w prowadzeniu opartej na łamaniu czwartej ściany narracji, dlatego że w drugiej połowie filmu po prostu o niej zapomina.

Sporym plusem produkcji „Kawula” ponownie są trafione i umiarkowanie ekspresyjne występy jego aktorów. Włosok kreśli tutaj inny portret wrażliwego bandyty, niż miało to miejsce w przypadku poprzedniego filmu. Nikoś w jego interpretacji to gangster o usposobieniu bardziej stonowanym niż porywczym, wyraźniej strategicznym niż skorym do rozlewu krwi. Zresztą znamienne jest, że w obrazie ani razu nie ujrzymy go z pistoletem w ręku, ani nawet w pojedynku jeden na jeden. Twórcy „Jak pokochałam gangstera” przedstawiają go jako przestępcę dumnego i taktownego, a zarazem czerpiącego z życia pełnym garściami; filmowy Nikoś jest zawsze po stronie ziomków i zdecydowanie sprzeciwia się handlowi dragami. Można zaobserwować, że obraz staje w jego obronie. Duchowym przewodnikiem bohatera staje się w końcu Alexis Zorbas, bohater powieści Nikosa (sic) Kazandzakisa pt. „Grek Zorba”, która jest peanem na cześć nonkonformizmu i swobody życia. Kawulskiemu naprawdę nieźle wychodzi otaczanie bohaterów kulturowymi tropami i dostrajanie ich do pewnych schematów. Dość powiedzieć, że za sprawą pop-gangsterskiej dylogii reżyser stworzył filmowe uniwersum polskich gangusów, bowiem w jego najnowszym projekcie pojawiło się kilka znajomych twarzy.

Mimo iż „Jak pokochałam gangstera” daleko jest do filmu idealnego, produkcję Kawulskiego dzielą lata świetlne od quasi-monopolisty gatunku, jakim na przestrzeni lat stał się w polskim kinie Patryk Vega. Pierwszy z panów wydaje się znacznie lepiej rozumieć zarówno zasady filmowego rzemiosła, jak i oczekiwania widzów, bowiem ci coraz bardziej oddalają się od twórcy „Pitbulla”. „Kawul” może i nie rozwinął się znacznie jako twórca, ale pokazał, że wyklarował sobie indywidualny styl.

Ocena filmu „Jak pokochałam gangstera”: 3-/6

zdj. Netflix