Jak polowałem na twoją matkę. Recenzja komiksu „Star Wars. Darth Maul. Syn Dathomiry”

Nowy rok wydawnictwo Egmont rozpoczęło publikacją komiksu długo wypatrywanego przez polskich fanów Star Wars. Czy warto było czekać na „Syna Dathomiry”? Tak!

Jeśli jesteś jedną z osób, które po takim wstępie mimo wszystko zdecydowały się na kliknięcie i lekturę całego tekstu, to wiedz, że (dalszy ciąg przeczytaj głosem Yody lub jakiegoś lubianego Jedi/Sitha) Moc jest w tobie silna. Tak samo, jak silna Mocą była Matka Talzin – Siostra Nocy i rodzicielka Dartha Maula. Istnienie Talzin niezbyt współgrało z planami innego Dartha. Mowa oczywiście o Sidiousie. Postanowił on raz na zawsze pozbyć się z galaktyki swojej wiedźmiej przeciwniczki. Dodajmy do tego kolejne starcia sił Republiki i/lub Separatystów z Maulem, trochę scen z Dooku, Obi-Wanem czy Macem Windu i mamy gotowy scenariusz na kilka odcinków „Wojen klonów”

Koniec końców nie doszło do zaimplementowania tych pomysłów do serialu, ale za to na ich podstawie powstała komiksowa miniseria, która miała być ostatnim rozdziałem w historii Dartha Maula. Cóż, ostatnim do momentu, kiedy to pojawiły się kolejne ostatnie rozdziały… Ale wracając do omawianej pozycji, warto wiedzieć, że to nie koniec zawiłych losów tej opowieści. „Syn Dathomiry” był jednym z ostatnich komiksów opublikowanych przez wydawnictwo Dark Horse, ale w przeciwieństwie do innych tytułów zamiast do Legend, trafił on do kanonu. Wznowienie pojawiło się dopiero kilka lat po powrocie praw do Marvela, ale patrząc na daty premier zeszytów, a nie wydań zbiorczych, to „Syna Dathomiry” można uznać za pierwszy komiks w nowej chronologii. 

Niech jednak nikogo nie zmyli ten fakt – po tę pozycję raczej nie powinni sięgać fani „Gwiezdnych wojen” znający tylko filmy i jakieś pojedyncze opowieści. Jak wspomniałem, „Syn Dathomiry” początkowo miał być kolejną historią przedstawioną w „Wojnach klonów” i przed lekturą konieczna jest znajomość serialu lub przynajmniej odcinków z Maulem. Biorąc to pod uwagę, nie dziwi, że Egmont tak długo zwlekał z wydaniem komiksu i pojawił się on w sprzedaży dopiero kilka miesięcy po starcie Disney+ w Polsce, kiedy to każdy może szybko zapoznać się z produkcją Dave’a Filoniego.

Za to wiele powodów do zadowolenia powinny mieć osoby, które podczas Wojen Klonów przemierzyły wszystkie fronty (lub chociaż te ukazane w serialu). „Syn Dathomiry” jest utrzymany w stylu późniejszych sezonów „Wojen klonów”. Nie brak tu efektownych starć na miecze, bitew, cierpienia i bezsensu wojny. Scenarzysta sprawnie podkreślił ciężar konfliktu i udanie ukazał jego specyfikę. Tu wszyscy są tylko pionkami w grze Dartha Sidiousa. Mimo znajomości dalszych losów bohaterów Barlowowi udało się mnie zaangażować i sprawić, bym z niemałym zaciekawieniem przewracał kolejne strony. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to dialogi (czasami uroczo drętwe, a czasami irytujące tym, że postacie mówią, zamiast rozmawiać) i trochę niepotrzebny epizod z Jedi. Może w serialu wypadłoby to lepiej, ale w komiksie sprawia wrażenie zapychacza, bo trzeba przygotować materiał na cztery, a nie trzy zeszyty.

Pod kilkoma względami atmosfera jest nawet poważniejsza, a całość cechuje wyraźnie większa brutalność niż produkcję Dave’a Filoniego. Grievous nie wzbudza już śmiechu. To ponura i mordercza maszyna rodem z „Wojen klonów” Genndy’ego Tartakovsky’ego – otrzymujemy nawet kadr ukazujący kaleeshańskiego generała ze szponami zakrwawionymi od rozszarpywania ciał przeciwników. Cień śmierci unosi się nad wieloma planszami. Gdy w pewnym momencie jedna z postaci oznajmiła swój powrót i w odpowiedzi usłyszała krótkie zaraz zginiesz, to jasne było, że nie są to czcze zapowiedzi. 

Star Wars. Darth Maul. Syn Dathomiry komiks 

Od strony wizualnej jest dobrze. Co prawda tu czy tam rażą zbyt duże uproszczenia, zwłaszcza tyczy się to szerszych planów, ale już zbliżenia czy dynamika kadrów wypadają zadowalająco i ogólnie przypadł mi do gustu styl artysty. Co ważne, Juan Frigeri nie starał się na siłę upodobnić bohaterów do ich filmowych bądź serialowych pierwowzorów. Dooku czy Obi-Wan nijak nie są podobni do swoich ekranowych wcieleń, ale to nie przeszkadza, bo wolę podziwiać styl danego rysownika. Wydanie Egmontu wzorowano na wydaniu Marvela, więc otrzymujemy sporo dodatków. Są to trzy opowiastki ze „Star Wars Tales”, pokaźną galerię okładek z przeróżnych komiksów o Maulu oraz kilka plansz autorstwa Frigeriego przed nałożeniem kolorów. Szkoda tylko, że zamieszczono ich raptem osiem (po cztery na stronie). Ktoś w ogóle o tym pomyślał, i to jest super, ale zwyczajnie chciałbym obejrzeć te prace w lepszej jakości i w większej ilości.

Na koniec kilka słów chciałbym poświęcić tłumaczeniu. Zazwyczaj komiksy Star Wars wypadają w tym względzie całkiem dobrze, ale tym razem doszło do sytuacji, w której jedna z postaci na chwilę zmieniła płeć. Jasne, błędy się zdarzają nawet najlepszym (a Jacka Drewnowskiego można tym mianem określić), ale nad korektą pracowały aż dwie osoby. Dziwne, że żadna z nich nie wyłapała tego potknięcia. Do tego doszedł jeszcze moment, gdy generał Grievous wspomina nie o straconych oddziałach a o swoich wygubionych oddziałach

„Star Wars. Darth Maul. Syn Dathomiry” to solidna pozycja, którą polecam przede wszystkim widzom „Wojen klonów” Dave’a Filoniego – to jest komiks dla was!

Oceny końcowe komiksu Star Wars. Darth Maul. Syn Dathomiry

4+
Scenariusz
4
Rysunki
4
Tłumaczenie
5
Wydanie
2
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6. 

*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum. 

Star Wars. Darth Maul. Syn Dathomiry 

Specyfikacja

Scenariusz

Jeremy Barlow, Dave McCaig

Rysunki

Dave McCaig, Juan Frigeri, Lucas Marangon

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

czarno-biały

Liczba stron

144

Tłumaczenie

Jacek Drewnowski

Data premiery

31 stycznia 2024 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Zdj. Egmont / Marvel Comics