„Kapitan Ameryka” tom 7: „Proces Kapitana Ameryki” – recenzja komiksu. Domniemanie niewinności

Ed Brubaker i Kapitan Ameryka to jeden z najbardziej charakterystycznych duetów we współczesnym Marvelu. Twórca doskonale znany z serii „Criminal” mocno spopularyzował postać Steve’a Rogersa, gdy rynek i rozpychające się coraz mocniej w box office MCU tego wymagało. Jednak w „Procesie Kapitana Ameryki” to ten drugi Kapitan dogrywa dużo ważniejszą rolę. Zapraszamy do recenzji komiksu.

W oryginale „Proces Kapitana Ameryki”, czyli jedno z większych wydarzeń tworzonych przez Brubakera za czasów jego kariery w wydawnictwie Marvel, wydano w 2011 roku, czyli mniej więcej w okresie, gdy do kin wchodził film: „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie”, a rola Chrisa Evansa powoli zaczynała docierać do świadomości widzów na całym świecie. Jak pokazał dalszy kierunek MCU (i film „Zimowy żołnierz”), tematyka i gatunek filmów z Rogersem była mocno zbliżona do tego, w jaki sposób Brubaker opowiadał swoje historie na kartach komiksów.

Recenzowany, siódmy tom z przygodami Kapitana Ameryki okiem Brubakera to jednocześnie najgrubszy (i niestety najdroższy) rozdział całej historii, która powoli dobiega końca. Brubaker mierzył się z Rogersem przez długich osiem lat (od listopada 2004 do października 2012), a już w lutym wydawnictwo Egmont wyda (prawdopodobnie) ostatni tom jego runu pt. „Amerykańscy marzyciele”. Na podsumowania przyjdzie więc jeszcze czas, ale jedno jest pewne – Brubaker z pewnego poziomu nie schodzi. Doskonale wie, w jaki sposób chce proponować czytelnikowi losy Bucky’ego Barnesa i skierowanego nieco na drugi tor Steve’a Rogersa, utrzymując szpiegowsko-kryminalny klimat, ale jednocześnie wpada w błędne koło, które dość mocno czuć w siódmym tomie.

Kluczowy element siódmego tomu „Kapitana Ameryki” to tytułowy proces, ale jak pewnie się domyślacie – chodzi tutaj o tego drugiego herosa, czyli Bucky’ego Barnesa. Jestem pozytywnie zaskoczony tym, jak Brubaker sprawnie porusza się w świecie, gdzie funkcjonuje dwóch (a nawet w pewnym momencie trzech, o czym później) Kapitanów. Uśmiercając Steve’a kilkadziesiąt zeszytów temu, scenarzysta zrobił miejsce na rozwinięcie postaci Bucky’ego Barnesa, jako nowego Kapitana, a po powrocie do żywych Rogersa, nadal utrzymuje status quo. To Bucky dzierży tarczę i strój, a wizerunek Steve’a skręca nieznacznie w stronę postaci, jaką poznaliśmy w kinowym „Pierwszym starciu”.

Proces Barnesa jest tutaj jednak najważniejszy. W tym Brubaker czuje się jak ryba w wodzie i doskonale wie, jak pisać tego typu segmenty. Może nie jest to poziom Daredevila, ale dialogom nie brakuje błysku, a jednocześnie czuć, że scenarzysta doskonale wie, co chce przekazać. Sam proces to zdecydowanie najlepszy element całego tomu, jednak dotarcie do niego wymagało przynajmniej z mojej strony pewnych wyrzeczeń.

kapitan-ameryka-tom-7-proces-plansza-z-komiksu-min.jpg

Nie ukrywam, przez gruby, bo składający się z blisko 500 stron tom przechodziło mi się niezwykle ciężko. Bowiem wstępem do wspomnianego wcześniej procesu, są mniej lub bardziej angażujące story-arki, w których czy to Bucky, czy też Steve muszą mierzyć się z bardzo stereotypowymi przeciwnikami. Schemat powtarza się tutaj kilkukrotnie. Zarówno w najbardziej wyrazistym wątku „złego” Kapitana Ameryki, jak i przy powrotach takich łotrów jak Baron Zemo, czy Sin. Chciałbym się mylić, ale czytając kolejne zeszyty, miałem poczucie, że to ten moment, w którym Brubaker zdał sobie sprawę, że trzeba kończyć. Scenarzysta wpadał bowiem w coraz większą pętlę powtarzalności, czy to w kreowaniu kolejnych złoczyńców, czy w samym mechanizmie historii. Świetnie, że klimat szpiegowskich intryg jest utrzymywany, ale mam wrażenie, że Amerykanin w poprzednich tomach tak mocno podniósł sobie poprzeczkę (śmierć Rogersa to jeden z ikonicznych momentów tej postaci w komiksach Marvela), że nie do końca potrafił ją później przeskoczyć.

Wizualnie „Proces Kapitana Ameryki” zaskoczył mnie pozytywnie swoją spójnością, konsekwencją w doborze kolorów i atmosferą. Mimo że za kolejne zeszyty odpowiadał ogrom kompletnie różnych artystów, to nie odczułem ani razu irytacji przy zmianie stylu na inny. Były one na tyle subtelne, że praktycznie nie dało się ich wyłapać. „Proces Kapitana Ameryki” pokazuje też, jak bardzo komiksy Marvela sprzed dwunastu lat różniły się od tego, co dostajemy teraz. Zarówno wizualnie, jak i scenariuszowo są one dużo bardziej dojrzałe i kierowane do świadomego czytelnika, czego nie da się powiedzieć o wielu seriach z aktualnego Marvel Fresh Start.

Podsumowanie

„Kapitan Ameryka” Eda Brubakera to nadal jedna z najmocniejszych pozycji Egmontu w portfolio. Długa przygoda, rozpoczęta w lipcu 2019 powoli zbliża się do końca. I nawet jeśli seria nieco spuściła z tonu, a pomysły scenarzysty nie są już tak błyskotliwe, jak w poprzednich rozdziałach, to i tak warto ją mieć na półce. Szczególnie że siódmy tom zapewnia czytelniczą rozrywkę na kilka długich wieczorów.

Oceny końcowe

4
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum. 

Specyfikacja

Scenariusz

Ed Brubaker

Rysunki

Butch Guice, Luke Ross, Mitch Breitweiser, Daniel Acuña, Dale Eaglesham

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

480

Tłumaczenie

Bartosz Czartoryski

Data premiery

7 grudnia 2022

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel