„Każdy ma swoje lato” – recenzja filmu [Tofifest 2021]. Nostalgiczny powrót w rodzinne strony

Podczas 19. edycji filmowego festiwalu Tofifest najlepszym polskim filmem wybrano produkcję „Każdy ma swoje lato” w reżyserii Tomasza Jurkiewicza. Czy zasłużenie? Sprawdźcie naszą recenzję.

Fabularny debiut Tomasza Jurkiewicza był jednym z uczestniczących w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych podczas zeszłorocznego FPFF w Gdyni. Podczas gdy jakość produkcji walczących o główną nagrodę okazała się być kwestią wątpliwą, nowo utworzona sekcja obrazów powstających przy budżecie nieprzekraczającym 700 tys. zł mogła poszczycić się filmami co najmniej oryginalnymi, autorskimi i, co najważniejsze, bezpretensjonalnymi. „Każdy ma swoje lato” być może nie bardzo mieści się w ramach kina spod znaku innowacyjności, lecz z pewnością nie można mu odmówić autentycznego i niezależnego charakteru. Obraz Jurkiewicza jest tego typu dziełem, które funkcjonuje wyłącznie na własnych warunkach. Liczy się w nim przede wszystkim specyficzna relacja, która powstaje między rzemiosłem a jego autorem. Jedynie czasem na wspólne przeżywanie da się zaprosić osoby postronne. Tutaj się to udało.

Przykładów filmów letnich, przystępnych i zahaczających o obyczajowość w rodzimym kinie minionej dekady nie brakowało. Wystarczy wspomnieć choćby „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego, debiutujący w zeszłym miesiącu „Ostatni Komers”, czy też całą masę mniej poważnych komedii romantycznych o lekkim, lipcowym kolorycie. Jurkiewicz nie celuje w niszę, lecz ledwie uzupełnia grono. Jego obraz nienagannie wpasowuje się w kanon kina wakacyjnego, które w pozostałe miesiące roku ma szczególny posmak nostalgii za czasami, kiedy słońce świeci najmocniej. „Każdy ma swoje lato” nie odkrywa nowych terytoriów, ale zabiera nas w dobrze znane miejsca – tam, gdzie czujemy się błogo i bezpiecznie. Tym razem podróż odbywamy do Trzebini, położonej na południu Polski rodzinnej miejscowości reżysera. To tutaj, wraz z matką (Anita Poddębniak) i chorującym na Alzheimera dziadkiem (Maciej Grzybowski), mieszka nastoletni Mirek (powracający na duży ekran w dobrym stylu Nicolas Przygoda).

Rok szkolny dobiegł końca jakiś czas temu. Godziny bezwiednie upływają na czilowaniu ze znajomymi, dorywczej pracy w supermarkecie, bezcelowej jeździe na skuterze czy opiekowaniu się niesfornym dziadkiem. Letni marazm zaburza przybycie do miasteczka pewnej dziewczyny (Sandra Drzymalska). Wraz z jej odwiedzinami, w Trzebini – a przynajmniej w kilku jej mieszkańcach – nastaną zmiany. Agata przyjeżdża, by gotować dziewczynkom na oazie. Zbiera na bilet do Nepalu, żeby wreszcie gdzieś się wyrwać. Jej przekorna bezpośredniość i swobodny styl bycia spotykają się w mieścinie ze zdecydowanymi reakcjami. Matce Mirka, lokalnej organistce i duchowej wannabe-mentorce młodych duszyczek, nie podoba się jej skąpy ubiór. Dziewczynkom nie przypada do gustu bezmięsna dieta. Usatysfakcjonowani są jedynie panowie podziwiający jej kobiece kształty albo ci, których dziewczyna zagoni na przygodny, samochodowy seks w głębi lasu.

Sandra Drzymalska w filmie Każdy ma swoje lato

Jurkiewicz z wyczuciem nakreśla – bądź co bądź mocno eksploatowany w naszym kinie – obraz polskiej prowincji. Robi to ze sporymi pokładami empatii i współczucia dla otaczających go bohaterów. Jego wywodzący się z dokumentalizmu styl wyzbyty jest protekcjonalnego i klasistowskiego spojrzenia, którego ofiarą często padali sprawniejsi od autora rzemieślnicy. Mimo operowania na ogranych nutach, dobrze udaje mu się uchwycić znajomy obraz wakacyjnej nudy z charakterystycznym dla lata stanem osobliwego nic-nierobienia. Urzekająco wypada także u niego polska małomiasteczkowość. Jurkiewicz wyraźnie portretuje ją przez filtry nostalgii, ale tym samym jest dość powściągliwy od idealizowania wiejskich obyczajów czy egzaltacji typowo konserwatywnego podejścia swoich byłych sąsiadów. Reżysersko jest to film poprowadzony bardzo skromnie, chciałoby się powiedzieć spontanicznie czy wręcz dobrowolnie. Naturalizm, z jakim Jurkiewicz prowadzi swą narrację, przypomina kino twórców sundance’owych. „Każdy ma swoje lato” jest tylko – albo aż – kolejnym argumentem, że realizując projekty kameralnie, da się wyciągnąć z obrazu więcej prawdy, niż mogłoby to być możliwe z pomocą dziesiątek sponsorów.

Fabularna i formalna wtórność filmu może działać zarówno na jego korzyść, jak i niekorzyść. Klisze, z których Jurkiewicz korzysta, jednych przyciągną swą prostotą i nieskrępowanym realizmem, a drugich zniechęcą swą prozaicznością i przetworzeniem oklepanych motywów. Reżyser udanie czerpie z konwencji kina familijnego i swojskiego komediodramatu, by aranżować kolejne sceny według niezbyt złożonej, ale jednak szczerej, słodko-gorzkiej maniery. Jest tu kilka przyzwoicie zrealizowanych fragmentów, które w najlepszy ze sposobów są w stanie wywołać prawdziwy, niewymuszony niczym uśmiech. Najbardziej razić może brak rozwiniętych wątków. Jest tak choćby w przypadku Agaty, najciekawszej skądinąd postaci w filmie. Chciałoby się poznać tych bohaterów nieco lepiej, lecz reżyser niekiedy zbyt często i intensywnie skupia się na impresji. „Każdy ma swoje lato” jest właśnie jak wakacyjny powrót w rodzinne strony. To doświadczenie znane i ulotne, ale mimo wszystko przyjemne.

Ocena filmu „Każdy ma swoje lato”: 4-/6

zdj. Aurora Films