„Liczba doskonała” – przedpremierowa recenzja filmu. O mój Boże...

Miłośnicy talentu legendy polskiego kina – Krzysztofa Zanussiego – mogli obejrzeć jego najnowszą produkcję choćby na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni lub na EnergaCAMERIMAGE w Toruniu. Data premiery w szerokiej dystrybucji nie została jeszcze oficjalnie podana, więc należy uzbroić się w cierpliwość. „Liczba doskonała” to produkcja nawiązująca do wczesnych dzieł reżysera – zwłaszcza do „Struktury kryształu” z 1969 roku. Czy publiczność pokocha obraz z Andrzejem Sewerynem, Julią Latosińską i Janem Marczewskim w rolach głównych? Zapraszam do zapoznania się z poniższą recenzją.

Wyrażając opinię na temat dzieła filmowego nierzadko można przesączyć swoją ostateczną ocenę przez filtr sympatii lub niechęci do jego twórców. W ten sposób udana produkcja okazuje się prawdziwą perłą w plastikowej koronie owianego złą sławą wyrobnika („Twierdza” w reżyserii Michaela Baya), a nieznaczny nawet spadek formy – klęską dla utytułowanego artysty („Ojciec chrzestny IIIFrancisa Forda Coppoli). Cóż, kontekst często ma znaczenie… Na naszym polskim podwórku nie brakuje wielkich nazwisk otoczonych pokoleniową czcią – jednym z nich z pewnością jest Krzysztof Zanussi. Twórca „Barw ochronnych”, laureat m.in. Nagrody Jury na festiwalu w Cannes oraz Złotego Lwa w Wenecji, promuje aktualnie swój najnowszy dramat obyczajowy pod tytułem „Liczba doskonała”. Po opuszczeniu sali kinowej starałem się studzić szarżujące, negatywne emocje i przemyślenia – głównie ze względu na szacunek dla autora, jego wkładu w rozwój polskiej kultury, a także odgrywającego jedną z głównych ról Andrzeja Seweryna. Niestety, gdy przypomnę sobie każdą chwilę spędzoną przed ekranem podczas trwającego 87 minut seansu, rozmowy prowadzone z innymi widzami po projekcji oraz przebieg kariery Zanussiego na przestrzeni ostatniej dekady, to – mimo usilnych starań – trudno znaleźć jakiekolwiek okoliczności łagodzące.

Liczba_02.jpg

W trakcie ostatniej edycji festiwalu EnergaCAMERIMAGE, reżyser rozpoczął swoją krótką zapowiedź przedstawianego filmu od słów, iż jest to opowieść „o matematyce i o Panu Bogu”. Chociaż można odnieść wrażenie, że nadawanie płci boskiej idei zakrawa na archaizm, to sam koncept prezentuje się jako równie intrygujący, co ryzykowny. Próba racjonalnego wytłumaczenia istnienia Boga jest zaprzeczeniem istoty wiary, a zatem połączenie nauki oraz religii stanowić może fundament dla wymagającej, kognitywistycznej gimnastyki. W „Liczbie doskonałej” obserwujemy filozoficzno-intelektualne wycieczki dwóch zgoła odmiennych postaci – sędziwego Joachima (Andrzej Seweryn) i jego odległego, młodego krewnego, Davida (Jan Marczewski). Starszy z bohaterów to człowiek majętny oraz spełniony zawodowo, który wskutek zbiegu okoliczności uchodzi z życiem w obliczu niebezpiecznej sytuacji. To wydarzenie prowokuje u niego refleksje związane z przeznaczeniem, wartością istnienia, a także opatrznością, a jego partnerem w dyskusji – zarazem nośnikiem świeżej perspektywy – staje się właśnie, będący geniuszem matematycznym z kuriozalnie precyzyjnym planem na życie, David.

Bez owijania w bawełnę – „Liczba doskonała” to antyfilm; zaprzeczenie dokonań ponad studwudziestoletniej historii kina. Wchodząc na salę kinową możecie zapomnieć o wyszukanych metodach narracyjnych, czułości i szczerości w portretowaniu bohaterów oraz o zwięzłej, trzymającej uwagę widza fabule. Brzmi szorstko i dosadnie? A jednak jest to dość łagodny opis scenariuszowo-reżyserskiej taktyki Krzysztofa Zanussiego. Autor „Roku spokojnego słońca” nie może powstrzymać się od bezpośredniego formułowania swoich tez – egzystencjalne pytania nie zostały zatem skrzętnie zaszyte pod ciągiem zdarzeń symulujących intrygę, tylko wygłoszone z teatralną swadą podczas przydługich dywagacji bohaterów. Zastanawiający jest również cel tych deliberacji, gdyż przedstawiane na ekranie filozoficzne wynurzenia najwyraźniej nie służą tyle poszerzeniu świadomości, czy otwarciu publiczności na interesujące zagadnienia z pogranicza sfery sacrum i nauki, co znalezieniu jednoznacznej odpowiedzi. Automatycznie, próba formułowania czytelnego „tak” lub „nie” w aspekcie pytań o poszukiwaniu Boga, zawiłości ścieżek losu oraz wartości życia i miłości, osłabia ich moc, a także trywializuje sens stojącej za nimi myśli.

Liczba_03.jpg

Zanussi już od pierwszej sceny pozostaje przynajmniej szczery wobec widowni – postać grana przez Andrzeja Seweryna spogląda prosto w oko kamery i zanim opowie swą fascynującą historię oznajmia, iż jest jedynie postacią fikcyjną. Nie ma zatem wątpliwości, że rozpoczynający się właśnie seans jest wyłącznie wykładem starego profesora, który stracił umiejętność nawiązania płomiennego dialogu ze studentami. Przyjęta oszczędna forma oraz szereg nietrafionych decyzji kreatywnych przypomina ciąg Fibonacciego, gdzie każda kolejna mała, filmowa katastrofa jest sumą dwóch poprzednich. Krótkie, tematyczne animacje pełniące funkcję przerywników zioną wizualnym ubóstwem, stanowiąc łopatologiczne podsumowania omawianych przez bohaterów zagadnień. Świadectwem amatorskiej jakości projektu są również zdjęcia Piotra Niemyjskiego, który mimo wieloletniego doświadczenia przy kinowych przedsięwzięciach był w stanie nadać obrazowi jedynie telenowelowy styl. Łącząc to z częstymi, burzącymi czwartą ścianę wypowiedziami postaci – na wzór setki dziennikarskiej – otrzymujemy karykaturalny efekt produkcji paradokumentalnej.

Dialogi obrażające inteligencję widza doskonale komponują się z panującą na ekranie beznamiętnością – zarówno w grze aktorskiej, jak i scenografii, jak i ścieżce dźwiękowej, jak i… Ech, starając się doszukać chociaż jednego aspektu umiejącego obronić ten tytuł, można dojść do przykrego wniosku o braku jakichkolwiek czynników odkupienia. O wątku „romantycznym”, który mógłby być obelżywy dla kobiecej części widowni szkoda nawet wspominać, ponieważ został on zakamuflowany w serii mało wiarygodnych interakcji, zatopionych w nieskładnym aktorstwie. Dla pełnej uczciwości – trudno do aktorów mieć większe pretensje, gdyż meandry scenariusza musiały być nie lada wyzwaniem dla każdego członka obsady (nawet pełen klasy Andrzej Seweryn interpretuje Joachima bardziej niczym figurę z Teatru Telewizji, niż realną postać, z realnymi dylematami). Po „Obcym ciele” z 2014 roku oraz zrealizowanym cztery lata później „Eterze”, „Liczba doskonała” jawi się jako trzecia część trylogii twórczej niemocy Krzysztofa Zanussiego. Smutna klęska ambitnego (w oczach autora) i ważkiego (w oczach autora) przedsięwzięcia filmowego, które nieświadomie stało się wizytówką przebrzmiałych, polskich klasyków oraz pretekstem do rewizyty starych (starczych?) wartości.

Ocena filmu „Liczba doskonała”: 1/6

zdj. WFDiF