Nadszedł dzień zagłady – recenzja komiksu „Śmierć Supermana” tom 1

We wrześniu tego roku miał swoją premierę pierwszy tom zbiorczego wydania komiksu opowiadającego o śmierci i powrocie Supermana – zapraszamy do recenzji.

Po Spider-Manie, Batmanie i Punisherze, w końcu także i Superman, ostatni przedstawiciel semikowskiej „wielkiej czwórki”, która na początku lat 90. wkroczyła na polski rynek, doczekał się konkretnego wydania zawierającego historie, które wydawano u nas trzydzieści lat temu. Niestety, w przeciwieństwie do Epic Collection Spider-Mana, której polska edycja zaczęła się od komiksów pochodzących z podobnego okresu co początkowe zeszyty Semica, a podobnie jak to miało miejsce w przypadku Batmana (gdzie Egmont wystartował z „Knightfallem”, by potem raczyć nas dalszymi przygodami, których Semic już nie objął), tak i tutaj zaczynamy od wydarzeń ze schyłkowego okresu Semica, a szkoda, bo prawdę mówiąc, o wiele chętniej sięgnąłbym po kompletne zbiorcze wydanie komiksów rysowanych przez Johna Byrne'a, z których kilka otwierało polską serię wydawniczą w latach 1990-1991. Cóż, może kiedyś, tymczasem wypada się cieszyć tym, co mamy.

Pierwszy z trzech planowanych tomów, zawiera przełomowe wydarzenie, jakim niewątpliwie była śmierć Człowieka ze Stali. Co prawda nie był to aż taki przełom, jakiego można by się spodziewać, bo jak wiadomo w komiksach superbohaterskich, mało kto pozostaje martwy na długo, a już szczególnie bohater tego kalibru, ale sam fakt, że posunięto się do uśmiercenia ostatniego syna Kryptona w latach 90. mógł się niektórym wydać dość szokujący. Album otwiera niewyjaśnione i nagłe pojawienie się potężnej złowrogiej istoty. Ten tajemniczy osobnik z miejsca zaczyna siać zamęt i zniszczenie, nic sobie nie robiąc z wysiłków grupy superbohaterów, próbujących go powstrzymać, nawet mimo tego, że z początku musi sobie radzić z jedną ręką przymocowaną do pleców. Wkrótce dochodzi do nieuniknionej konfrontacji z jedyną osobą, która jest w stanie stawić czoła osobnikowi nazwanemu „Doomsday” (Dzień Zagłady). Nie trzeba chyba wyjaśniać, o kogo chodzi?

Dramatyczne starcie rozgrywa się na przestrzeni pierwszych 190 stron i zważywszy na tytuł omawianej pozycji, nie będzie raczej specjalnym spoilerem stwierdzenie, że kończy się bohaterską śmiercią Supermana. Niejednokrotnie spotykałem się z opiniami o tej historii, mówiącymi, że to w zasadzie jedna wielka tępa nawalanka. Owszem, może i tak, ale w tym miejscu muszę podkreślić, że ta nawalanka z jakiegoś powodu nie tylko nie nudzi, ale i potrafi trzymać w napięciu, choć bardziej by trzymała, gdyby z góry nie było wiadomo, do czego prowadzi (nawet w czasach Semica również spoilerowano wszystko na potęgę na tzw. stronach klubowych i o żadnych zaskoczeniach nie mogło być mowy). Mimo bezustannej bitki nie czułem się tu choćby w 10% tak znudzony i zobojętniały na śledzone wydarzenia, jak brnąc przez nieszczęsne „Maximum Carnage. W dodatku finał prezentowanego tu krwawego mordobicia, rozgrywający się na ulicach Metropolis, nawet po latach potrafi być w pewien sposób poruszający.

Gdy bitewny pył opada, zastajemy martwego Supermana w ramionach jego ukochanej Lois Lane i w tym momencie zaczyna się druga część całej historii, nosząca wymowny tytuł „Pogrzeb Przyjaciela”.  TM-Semic co prawda prezentował ją na łamach swojej serii, lecz, jak to miał w zwyczaju, w sposób nieco wybiórczy. I choć także i przy tej okazji ponownie podkreślę, że Semikowskie wybory co wydać, a co pominąć, gdy po latach zapoznaję się z kompletnymi wydaniami, całkiem często (choć nie zawsze) wydają się być nadzwyczaj trafne, to jednak z drugiej strony zawsze dobrze mieć możliwość zapoznania się z możliwie największą ilością materiału, a właśnie to oferuje nam nowa edycja zbiorcza.

Dostajemy więc... pogrzeb i sporą dawkę żałoby. Mamy okazję przeżywać ją wraz z przybranymi rodzicami Clarka Kenta, jego narzeczoną Lois, przyjaciółmi i współpracownikami, w końcu również ze sporą ilością wszelakich superbohaterów i w zasadzie z całym światem. Trudno byłoby jednak opierać dalszą fabułę wyłącznie na tym, więc sprawy szybko zaczynają się komplikować, gdy projekt Kadmus kładzie ręce na ciele zmarłego Supermana, by spróbować go sklonować, czemu sprzeciwia się stanowczo Lex Luthor (podający się tu za własnego syna po pozyskaniu nowego, młodego ciała). Odwieczny wróg Supermana z jednej strony ubolewa nad tym, że to nie on wysłał Kal-Ela na tamten świat, jednocześnie robi jednak wszystko, by w tych, było nie było, sprzyjających okolicznościach, poszerzać swe wpływy w Metropolis, w czym pomocna okazuje się naiwna i skutecznie przezeń zmanipulowana Supergirl (a konkretnie jej dość specyficzne wcielenie z lat 90.).

Fabuła w dalszej części tomu  stopniowo robi się wielowątkowa i nieco zagmatwana, gdy po kolejnych stronach plącze nam się cała masa postaci i nie mamy w zasadzie głównego bohatera, co jednak tylko chwilami bywa nużące — jako bodaj najsłabszy fragment wskazałbym ten poświęcony bohaterce znanej jako Thorn — ot kolejna zupełnie nieciekawa postać prosto z generatora losowych superbohaterów (a przynajmniej na taką tu wygląda). Nietrudno się domyślić, że Semic nam tego oszczędził. Jest jednak wyraźnie lepiej i bardziej angażująco, gdy trzymamy się istotniejszych postaci takich jak Lois Lane, a pod koniec dramatyzm zostaje podkręcony, gdy ponury żniwiarz wyciąga ręce ku bliskiej zmarłemu bohaterowi osobie i to właśnie z tym wydarzeniem wiązać się będzie finałowy akt prezentowanej tu historii. Nieco niejasny, może i przekombinowany, ale z drugiej strony niosący ze sobą pewną dawkę emocji, a jednocześnie prowadzący do zakończenia, wzbudzającego ciekawość czytelnika (choć czyni to bardzo klasycznymi sposobami) i zapowiadającego wydarzenia, z którymi zapoznamy się przy okazji premiery kolejnego tomu.

Muszę przyznać, że lektura tej historii przebiegała przez większość czasu sprawnie i przyjemnie — prócz kilku nieco rozwleczonych momentów „żałobnych” i tych fragmentów, które poświęcały uwagę nieciekawym postaciom epizodycznym. Scenarzystom udało stworzyć tu smutną, ponurą atmosferę i poczucie straty (choć chwilami można odnieść wrażenie, że wręcz za bardzo starali się podkręcać ten efekt). Ogólnie czytało się „Śmierć Supermana” lepiej i płynniej niż większą część Knightfallu (czy też jego wydanych przez Egmont kontynuacji) lub, tym bardziej, ostatnich tomów pajęczej Epic Collection. W związku z powyższym z niecierpliwością czekam na nadchodzące „Rządy Supermanów” licząc, że i tym razem powrót po latach (choć nie aż tylu, bo z tą historią zapoznałem się wiele lat po tym jak TM-Semic przeszedł do historii) okaże się udany.

Na koniec kilka słów o warstwie graficznej — nigdy nie byłem fanem kreski Jona Bogdanove, ale tym razem mi nie przeszkadzał, choć zdecydowanie bardziej trafia do mnie Dan Jurgens, którego mamy tu całkiem sporo (i to właśnie jemu przypadło w udziale zilustrowanie finałowych chwil pojedynku Supermana z Doomsdayem). Jednak na najwyższym stopniu podium stawiam zdecydowanie Toma Grummetta, którego kreska jest tutaj staranna, szczegółowa, chwilami trochę jakby w duchu Johna Byrne'a i w sumie najlepiej by było, gdyby zilustrował całość (co oczywiście nie było możliwe zważywszy na to, że niniejszy tom składają się zeszyty z kilku różnych serii). Nieco słabiej, ale wciąż przyzwoicie wypada Jackson Guice, w tyle zostają Walter Simonson i Dennis Janke, ale nawet oni nie schodzą poniżej pewnego poziomu, dzięki czemu nie mamy tu w zasadzie do czynienia z irytującymi bazgrołami, które potrafiłyby nam zepsuć przyjemność płynącą z lektury (jak to bywało czasami w „Knightfallu”). Jednym słowem — jest przynajmniej przyzwoicie, często dobrze, a czasami wręcz bardzo dobrze.

Od lewej: wersja oryginalna, TM-Semic (tł. Katarzyna Rustecka), Eaglemoss (tł. Marek Starosta), Egmont (tł. Tomasz Sidorkiewicz).

Na koniec otrzymujemy kilkadziesiąt stron materiałów dodatkowych, na które składa się fikcyjne czasopismo Newstime prosto ze świata DC poświęcone życiu i śmierci Supermana, oraz galeria grafik i szkiców.

Słowem podsumowania — tom jak najbardziej godny polecenia miłośnikom komiksów superbohaterskich z lat 90., czyta się przeważnie dobrze, wygląda równie dobrze, nie mam doń zatem większych zastrzeżeń. Szkoda tylko, że Warner się tak pośpieszył i wyskoczył z kluczowymi wątkami z tego tomu o jakieś trzy filmy z Supermanem za wcześnie, bo gdyby sięgnąć po tę historię w odpowiednim momencie, moglibyśmy otrzymać naprawdę udane kinowe widowisko.

„Śmierć Supermana” Tom 1 zawiera następujące oryginalne zeszyty: „Superman: Man of Steel” #18-21, „Superman #74-77”, „Adventures of Superman” #497-500, „Action Comics” #685, „Superman Acrtion Comics” #684, „Supergirl in Action Comics” #685-686, „The Legacy of Superman” #1, „Justice League America” #70, „Supergirl and Team Luthos Special” #1.

 Oceny końcowe:

4
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
5+
Wydanie
5
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6. 

Specyfikacja

Scenariusz

Dan Jurgens, Jerry Ordway, Louise Simonson, Roger Stern, Karl Kesel, William Messner-Loebs

Rysunki

Jon Bogdanove, Tom Grummett, Jackson Guice, Dan Jurgens, June Brigman, Rick Burchett, Dennis Janke, Denis Rodier, Walter Simonson, Cyrt Swan

Przekład

Tomasz Sidorkiewicz

Oprawa

twarda

Liczba stron

 630

Druk

kolor

Format

170x260 mm

Wydawnictwo oryginału

DC

Data premiery:  11.09.2024

Zdj. DC Comics