Netflix chce stawiać na jakość, a nie na ilość. Czy filmy będą trafiały do kin?

Netflix nie będzie zasypywał nas już aż tak wieloma filmami. Streamingowy gigant zdecydował się na zmianę strategii i chce stawiać na jakość, a nie na ilość. W przyszłym roku mamy doczekać się około 20 filmów mniej.

Netflix zwalnia tempo. Teraz ma liczyć się jakość filmów

Netflix największe sukcesy odnosi od początku w świecie seriali, ale kilka lat temu w wyniku zmieniających się okoliczności w branży mediów strumieniowych platforma została niejako zmuszona do mocniejszego postawienia na filmowe projekty. Po tym, jak największe hollywoodzkie wytwórnie takie jak Disney, Warner Bros. i Universal Pictures oraz Paramount Pictures podjęły decyzję o stworzeniu własnych serwisów streamingowych, stało się jasne, że z czasem dostęp do ich filmowych produkcji zostanie Netfliksowi mocno ograniczony. W 2020 roku Netflix ogłosił, że planuje wydawać nowy film w każdym tygodniu. Po czasie włodarze streamingowego hegemona doszli jednak do wniosku, że aktualnie lepiej będzie postawić nie na ilość a na jakość produkcji. Netflix postanowił więc ponownie zmienić strategię i zamierza skupić się na produkowaniu mniejszej liczby oryginalnych filmów. Zamiast około 50 filmów rocznie, obecnie ma być to od 25 do 30 filmów. Scott Stuber, szef działu filmowego Netflix przyznaje, że serwis nie chce sztywno trzymać się określonej liczby filmowych premier i zamiast tego zamierza koncentrować się przede wszystkim na tym, aby tworzyć tylko te filmy, do których będzie w pełni przekonany.

Michael Fassbender w filmie zabojca Netflix 2023 reżyseria David Fincher

„W tej chwili nie staramy się osiągnąć określonej liczby premier filmowych. Chodzi o to, by: robić to, w co wierzymy. Chodzi o to, żeby móc powiedzieć: To najlepsza wersja komedii romantycznej. To jest najlepsza wersja thrillera. To najlepszy dramat”. O tym, że stawianie na jakość jest opłacalne, platforma przekonuje się już w tym roku. Już za chwilę do serwisu trafi świetnie przyjęty na festiwalach „Zabójca” w reżyserii Davida Finchera. Wielkimi krokami zbliża się też premiera równie pozytywnie ocenianego filmu „Maestro” od Bradleya Coopera, a chwilę temu Netflix zbierał pochwały za wykupienie praw do produkcji „Fair Play”. Ostatnie miesiące to także czas, w którym platforma zrezygnowała z kilku potencjalnie głośnych projektów. Netflix porzucił plany na stworzenie filmu „Masters of the Universe”, który postrzegano jako kandydata na początek dużej franczyzę. Porzucono też pomysł na stworzenie nowej komedii romantycznej od Nancy Meyers ze względu na zbyt duży budżet (130 mln dolarów). Netflix coraz częściej pozwala też konkurentom na zdobywanie praw do głośnych produkcji na rynku. Serwis odstąpił między innymi od zaciętej walki o najnowszy film Matthew Vaughna pod tytułem „Argylle” i prawa do nowego „Egzorcysty”. W przypadku tego drugiego tytułu wiemy już, że wyszło mu to na dobre, bowiem nowa odsłona horrorowej franczyzy okazała się porażką w kinach, a ostatecznie prawa do marki kosztowały Universala aż 300 mln dolarów.

Na rynku zrobiło się naprawdę gorąco, a my się do tego przyczyniliśmy” – przyznaje Stuber w rozmowie z Variety. Przedstawiciel Netfliksa pokreślił, że ostre licytowanie w poprzednich latach było podyktowane właśnie chęcią pozyskania jak największej liczby produkcji i marek, aby móc konkurować z wytwórniami działający od blisko 100 lat, które zdążyły przez ten czas zapewnić sobie wiele głośnych franczyz. Stuber zauważa też, że ostatnie decyzje serwisu Apple o wprowadzaniu filmów najpierw do szerokiej dystrybucji do kin, a dopiero później pokazywanie ich w streamingu, to dobry sposób na podniesienie rangi filmu, ale dodaje jednocześnie, że Netflix nie pójdzie akurat w tym przypadku w ślady konkurencji i docelowym zadaniem serwisu pozostanie pozyskiwanie nowych subskrybentów, a nie sprzedawanie biletów w kinach. Teraz do serwisu mają jednak trafiać przede wszystkim te filmy, które będą do tego w pełni gotowe.

źródło: variety.com / zdj. natalia_ch / depositphotos / Netflix