Nie tylko zguba mężczyzn – przedstawienie kobiet w filmach noir cz. 1

Z czym kojarzy ci się czarne kino? Gdyby takie pytanie padło w teleturnieju, to prędzej czy później prowadzący usłyszałby odpowiedź „femme fatale”. Ze względu na różnorodność produkcji styl noir, często mylnie określany mianem gatunku, umyka prostemu i krótkiemu zdefiniowaniu. Podobnie rzecz się ma z kobietami w tych filmach. Wiele z nich zrodziło się z męskich lęków i fascynacji, ale nie każda bohaterka została wykreowana jako obiekt pożądania i źródło zagrożenia w jednym. Nie wszystkie też cechuje bezwzględność, manipulacyjna postawa lub, mówiąc tyleż ogólnie co kwieciście, zło zagnieżdżone w sercu.

Zatem, zapnijcie pasy i szykujcie się na fascynującą podróż po wyboistych oraz tonących w cieniach i deszczu drogach Mrocznego Miasta. Zatrzymamy się przy kilku adresach, by poznać wybrane kobiety fatalne.

W tekście natkniecie się na szczegóły zdradzające przebieg niektórych historii. Zostały one zawarte jedynie w celu lepszego opisania danej kwestii i nie powinny wpłynąć na Wasze wrażenia podczas seansu. Na końcu tekstu znajdziecie listę omówionych produkcji. Jeśli zamierzacie obejrzeć którąś z nich i mimo wszystko wolicie uniknąć niewielkich spoilerów, to wróćcie tu, gdy będziecie po filmie.

Gene Tierney w „Zostaw ją niebiosom”.jpg

Gene Tierney w „Zostaw ją niebiosom”

Femme fatale z klasycznego kina noir najprościej można zdefiniować jako odzwierciedlenie niepewności poruszającej część amerykańskiego społeczeństwa. Pojawiła się obawa, że kobiety, zachęcone zmianami wymuszonymi przez wojnę, mogą porzucić swoje dotychczasowe role, a od domu, dzieci i karier mężów bardziej będzie je interesować realizacja własnych celów. Taka postawa może doprowadzić jedynie do zguby i trzeba przed nią przestrzec, a kto jak kto, ale przemysł filmowy nadawał się do tego idealnie. Doświadczenie zbierano tam m.in. podczas ostrzegania przed tzw. żółtym niebezpieczeństwem (w skrócie: postrzeganie Azjatów jako głównego zagrożenia dla Zachodu).

W perfekcyjny sposób wspomniany nastrój związany z pozycją kobiet oddaje „Zostaw ją niebiosom” z 1945 roku. W obrazie Johna M. Stahla główna rola przypadła w udziale jednej z ikon czarnego kina, czyli Gene Tierney. Aktorka wcieliła się w Ellen Berent – zmagającą się z zaburzeniami osobę, która za partnera wybrała sobie mężczyznę uderzająco podobnego do jej ojca. Początkowa sielanka szybko ugięła się pod ciężarem zaborczości Ellen. Pomiędzy nią a Richardem nie było miejsca dla nikogo ani na nic. Ucierpiała jego praca, do końca swojej ziemskiej drogi dotarł jego brat, szans na narodziny nie otrzymało ich poczęte dziecko. W niebezpiecznej sytuacji znalazła się także idealna kandydatka na kolejną żonę Richarda. 

Patrząc szerzej, postawę Ellen można interpretować jako podszyte mizoginizmem ostrzeżenie – kobieta realizująca własne zamierzenia (tu posiadanie męża wyłącznie dla siebie) doprowadza do wyniszczenia mężczyzny (m.in. praca Richarda), potomstwo postrzega jako coś utrudniającego dążenie do celu, a pozostałym kobietom uniemożliwia stworzenie typowej rodziny. Dziś jednak warto spojrzeć na Ellen przez pryzmat jej zaburzeń i ryzyka, jakie niesie ze sobą bagatelizowanie przez otoczenie trudności, z jakimi zmaga się dana osoba. W pewnym momencie matka bohaterki stwierdziła: „Ellen nic nie dolega. Ona po prostu kocha za mocno”.

John Garfield i Lana Turner na zdjęciu promującym film „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy”.jpg

John Garfield i Lana Turner na zdjęciu promującym film „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy”

Na tle wielu innych wyjątkowo interesująco wypada femme fatale z dramatu „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy”. Dzieło Taya Garnetta ukazuje kobietę, dla której małżeństwo jawi się bardziej niczym jarzmo aniżeli szansa na spełnione życie. Cora (w tej roli Lana Turner) jest jeszcze młoda. Chce kochać i być kochana, a w perspektywie ma uwięzienie w domu, starego męża i nieustanną opiekę nad jego chorą siostrą. Brak spełnienia i pozbawienie wpływu na przyszłość doprowadza do tragedii, a nieszczęście spadło również na mężczyznę, który obdarzył uczuciem kobietę dążącą do swego wyzwolenia. 

O ile mamy tu do czynienia z typowym dla czarnego kina ostrzeganiem przed niszczycielską siłą, która przybrała kuszące oblicze, tak w tym wszystkim trudno jeszcze nie dostrzec feministycznego wydźwięku. Cora jest nieszczęśliwa, a dodatkowo mąż narzucił jej wybór drogi, którą oboje mają podążać. Jej czyn nadal pozostaje karygodny i nic go nie usprawiedliwia, ale przynajmniej został on podyktowany czymś innym niż prostym „bo to zła kobieta była”. 

Niestety drugi sposób był chętnie wybierany przez twórców. Uczynki kobiet często wynikały nie tyle z okoliczności, co leniwie tłumaczono je podłym charakterem sprawczyń, ich chciwością bądź znudzeniem. Takie podejście znajdziemy chociażby w „Złej od urodzenia”. Już sam tytuł sugeruje, że nie ma co oczekiwać jakiejś głębszej analizy postępowania postaci wykreowanej przez Joan Fontaine. Seans potwierdził te obawy. Mimo to i tak warto poznać obraz Nicholasa Raya, bowiem jest to jeden z tych przypadków, gdy działania femme fatale nie doprowadziły do samozagłady, a wręcz przeciwnie – finalnie bohaterce udało się ugrać coś dla siebie.

Rita Hayworth na zdjęciu promującym „Gildę”.jpg

Rita Hayworth na zdjęciu promującym „Gildę”

W poszukiwaniu ciekawszych przykładów kobiet fatalnych warto jeszcze zwrócić uwagę na „Szkarłatną ulicę” Fritza Langa. Kitty (Joan Bennett) nie dość, że wypowiedziała słowa świetnie podsumowujące poczynania wielu mężczyzn w czarnym kinie („Jak człowiek może być tak głupi?”), to jeszcze zapadła w pamięć jako manipulatorka i ofiara w jednej osobie. To jedna z tych bohaterek, które niewiele różnią się od postaci męskich. Podobnie jak wyzyskiwanego przez nią Chrisa, tak i ją do działania popychała m.in. perspektywa nagrody w postaci życia u boku wymarzonej osoby. 

Przedstawione w klasycznych filmach noir femme fatale cechowała wybitna wręcz umiejętność do zaogniania stosunków między mężczyznami. Nieistotne czy mowa tutaj o działaniu zamierzonym bądź nie. Nieważny był też rodzaj danej relacji. Sytuacja mogła dotyczyć przyszłych rywali – np. „Pitfall”, gdzie myśli o postaci Lizabeth Scott zdominowały umysły przedstawicieli płci przeciwnej. Historia mogła także ukazywać przyjaciół lub ucznia i jego mentora – np. Barbara Stanwyck, która w „Podwójnym ubezpieczeniu” wkroczyła pomiędzy Freda MacMurraya i Edwarda G. Robinsona. Wreszcie, bohaterami mogli być również partnerzy nie tylko biznesowi. Mowa tu o „Gildzie” i biseksualnym trójkącie Hayworth-Ford-Macready. W każdym z tych przypadków to właśnie kobieta doprowadziła do podziałów. 

A skoro o podziałach mowa, to nadszedł właśnie dobry moment, by zakończyć pierwszą część omówienia wybranych portretów dam czarnego kina. Następnej wypatrujcie w przyszłym tygodniu.

Przywołane produkcje:

  • „Gilda” (1946), reż. Charles Vidor
  • „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy” (1946), reż. Tay Garnett
  • „Pitfall” (1948), reż. Andre De Toth
  • „Podwójne ubezpieczenie” (1944), reż. Billy Wilder
  • „Szkarłatna ulica” (1945), reż. Fritz Lang
  • „Zła od urodzenia (1950), reż. Nicholas Ray
  • „Zostaw ją niebiosom (1945), reż. John M. Stahl

zdj. 20th Century Fox / MGM / Columbia Pictures