NOSTALGICZNA NIEDZIELA #101: „Orka - wieloryb zabójca”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, niekiedy pomijane czy też zapomniane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś sięgamy po film z 1977 roku z Richardem Harrisem w roli głównej – „Orka - wieloryb zabójca”.

Patrząc na tytuł oraz datę powstania omawianego filmu, nietrudno się domyślić, że podobnie jak tydzień temu, pozostaniemy w temacie tzw. „rip-offów”, czyli podróbek żerujących na cudzym sukcesie, z tą tylko różnicą, że pozycja, której przyjrzymy się dzisiaj, nie była niskobudżetowcem jak filmy omawiane w poprzednim odcinku naszego cyklu, a pełnoprawną produkcją kinową. Kiedy olbrzymi sukces „Szczęk” Stevena Spielberga zapoczątkował erę współczesnych blockbusterów, z miejsca pojawili się naśladowcy, próbujący skorzystać ze sprawdzonej recepty. Nim jeszcze Universal rozpoczął prace nad sequelem „Szczęk”, producent Dino de Laurentis skontaktował się z Luciano Vincenzonim i poinstruował go, by ten znalazł bestię twardszą niż rekin Spielberga. Padło na jedynego bodaj naturalnego wroga żarłacza białego – orkę, nazywaną też wielorybem zabójcą. Budżet planowanego filmu wyniósł 2/3 tego, czym dysponował Spielberg, a do roli głównej zatrudniono Richarda Harrisa („Bez przebaczenia”, „Gladiator”), który by wziąć udział w produkcji, zrezygnował z możliwości współpracy z Ingmarem Bergmanem (czego długo potem żałował). W obsadzie znalazły się także Charlotte Rampling i Bo Derek (która zaliczyła tu swój pierwszy występ na wielkim ekranie).

Za kamerą stanął Michael Anderson, twórca filmów takich jak „Nocny nalot” (który stał się źródłem inspiracji dla finałowej sekwencji „Gwiezdnych wojen”) oraz „W 80 dni dookoła świata” z 1956 roku. Zdjęcia do filmu powstawały w dużej części w miasteczku Petty Harbour w Nowej Fundlandii, z kolei arktyczna sceneria dla finałowych scen została przygotowana na Malcie. W filmie wykorzystano nagrania zarówno z prawdziwymi orkami, jak i z gumowymi, które wyglądały jednak na tyle przekonująco, że doszło nawet do zatrzymania transportujących je ciężarówek przez protestujących obrońców praw zwierząt. Scenariusz filmu oparto na powieści Arthura Herzoga, która ukazała się w sprzedaży w tym samym roku, co jej ekranizacja. Niestety, sukcesu Spielberga nie udało się powtórzyć – wyniki kasowe wypadły blado (z kin w USA i Kanadzie zebrano niecałe 15 mln $), a i krytycy dalecy byli od zachwytów. Tym samym „Orka” podzieliła los wielu naśladowców kinowych hitów i z biegiem czasu pokryła się kurzem i pajęczyną zapomnienia… Czy zasłużenie? Przyjrzyjmy się temu bliżej.

Pochodzący z Irlandii kapitan Nolan (Harris) trudni się chwytaniem morskich zwierząt, by spłacić łódź i wrócić do rodzinnego kraju. Pewnego dnia, podczas morskich łowów, on i jego załoga są świadkami niecodziennej sytuacji – nurkujący w okolicy badacz zostaje zaatakowany przez rekina, a następnie uratowany przez orkę, która szybko rozprawia się z drapieżcą (cała ta sekwencja zdaje się być próbą pokazania Spielbergowi, co film Andersona zrobi ze „Szczękami” – wiemy, co z tego wyjdzie, w dodatku sequel tych ostatnich odpłaci pięknym za nadobne). Od tej chwili obsesją Nolana staje się schwytanie orki. By poszerzać wiedzę o tych zwierzętach, udaje się na wykład prowadzony przez dr. Rachel Bedford (Rampling), koleżankę wspomnianego badacza. Ta próbuje go odwieść od jego planów, jednak jej wysiłki spełzają na niczym. Nolan wyrusza na zaplanowane łowy, które kończą się tragicznie. Miast schwytać orkę, udaje mu się doprowadzić do śmierci ciężarnej samicy i jej dziecka. Rozwścieczony partner zabitej orki bezzwłocznie przystępuje do wyrównania rachunków z kapitanem, co kończy się fatalnie dla jednego z członków załogi. Od tej pory samiec orki prześladować będzie Nolana, przy okazji mocno dając się we znaki miejscowym rybakom. Nasz kapitan, po części wskutek starań Rachel, po części dzięki własnym wyrzutom sumienia, będzie w pewnym momencie skłonny wyjechać i zostawić tę sprawę niezakończoną. Niestety postawa mieszkańców miasta, a także działania samej orki wybiją mu to z głowy. Ostatecznie będzie zmuszony stanąć do dramatycznej walki na śmierć i życie z morskim drapieżnikiem. Trzeci akt filmu chyba w największym stopniu przypomina film Spielberga, ale sam finał odbiega znacząco od tego, co widzieliśmy w „Szczękach”.

Najważniejszą różnicą pozostają jednak motywacje bohaterów. Zarówno Nolana, jak i samej orki. W filmie Andersona nie mamy złego potwora, który musi zostać zabity, oraz dzielnego bohatera, który ma tego dokonać. Chwilami trudno wręcz powiedzieć, komu wypadałoby kibicować. Tytułowe zwierzę jest tu, co prawda, tym „poszkodowanym”, ale szukając zemsty, nie cofa się przed niczym, giną więc także niewinni. Z kolei Nolan, choć początkowo kieruje się czysto egoistycznymi pobudkami (chce pieniędzy za schwytaną orkę i nic więcej się nie liczy), tak z czasem jego postać przechodzi wyraźną przemianę. Nasz bohater miota się od jednego do drugiego pomysłu na rozwiązanie sytuacji, w którą się wpakował, a jego kolejne decyzje zmieniają się jak w kalejdoskopie pod wpływem innych osób i nieustannie ewoluującej sytuacji. Na dokładkę w pewnym momencie (dość niespodziewanie) poznajemy historię tragedii, która go niegdyś spotkała, a której odbicie zaczyna teraz dostrzegać w sytuacji prześladującego go zwierzęcia. Ta ostatnia karta zostaje przez scenarzystę zagrana może niezbyt zgrabnie (taki trochę królik z kapelusza), ale swoją rolę spełnia. Nolan przestaje być jednowymiarowym, klasycznym chciwym dupkiem, a widz zyskuje podstawy, by żywić ku niemu nieco cieplejsze uczucia, co z pewnością wpływa korzystnie na odbiór trzeciego aktu.

Zdecydowanie najtrudniejsze do przetrawienia mogą się okazać niektóre spośród wydarzeń mających miejsce w akcie drugim. O ile bowiem nietrudno uwierzyć w to, że orka będzie w stanie zatopić kilka rybackich łodzi, tak już sposoby, jakimi się posługuje, by siać destrukcję także na wybrzeżu, wymagać od nas będą zawieszenia niewiary na ponadprzeciętnym poziomie. Grunt jednak, by dotrwać do momentu, w którym nasz dzielny kapitan wyrusza na spotkanie przeznaczenia. Wyrób „szczękopodobny”, jakim raczą nas od tej chwili twórcy filmu, wypada całkiem przyzwoicie, o ile tylko nie zestawiamy go z idealnym oryginałem, a sam Nolan chwilami ma w sobie coś z postawy Quinta, choć Harris nie jest tu w stanie równać się z kreacją Roberta Shawa. Warto także wspomnieć, że w „finałowej załodze” znalazło się miejsce dla znanego z „Lotu nad kukułczym gniazdem” Willa Sampsona. Samo rozgrywające się w arktycznej scenerii decydujące starcie to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów filmu, który utkwił mi w pamięci na długie lata po tym, jak obejrzałem film na VHS w czasach wczesnej podstawówki. Innym godnym uwagi aspektem pozostaje przepiękny, chwytający za serce motyw przewodni autorstwa Ennio Morricone (oraz oparta na nim piosenka, którą usłyszymy na napisach końcowych). Mam natomiast wątpliwości, czy rzeczywiście potrzebowaliśmy narracji z offu, którą serwuje nam kilkukrotnie postać Charlotte Rampling.

Jest co najmniej kilka dobrych powodów, dla których warto sięgnąć po „Orkę”, do czego osobiście zachęcam. Ponadto trudno mi oprzeć się wrażeniu, że pomimo pewnych problemów i naciąganych rozwiązań, film ten wypada lepiej (i ciekawiej) niż wszystkie sequele „Szczęk”. Przyznam jednak, że sam obejrzałem go wcześniej niż którykolwiek z filmów tej serii (w tym także oryginał), dlatego nigdy nie myślałem o „Orce” jako o tańszej podróbce wielkiego hitu, a sentyment sprawił, że po dziś dzień wracam do filmu Andersona z przyjemnością, nie przejmując się zupełnie zdaniem krytyków.

Film w Polsce został wydany przez Vision w serii QDVD (przy czym warto sięgnąć po wersję w digipacku, ponieważ reedycja w amarayu została paskudnie skompresowana). Za granicą możemy znaleźć także wydania Blu-ray, jednak żadne z nich nie posiada polskiej wersji językowej.

 zdj. Famous Films / Paramount / Vision