NOSTALGICZNA NIEDZIELA #104: „Troja”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Choć zazwyczaj skłaniam się w ramach naszego cyklu ku produkcjom XX-wiecznym, dziś nieco świeższa, choć licząca już sobie szesnaście lat pozycja. Nieco niedoceniane, przynajmniej w moim odczuciu, widowisko historyczne w reżyserii Wolfganga Petersena – „Troja”.

Wysokobudżetowe widowiska historyczne od zawsze zaliczały się do moich ulubionych gatunków filmowych. Już w dzieciństwie z przyjemnością oglądałem „Ben Hura”, „Kleopatrę” czy „Spartakusa” (ten ostatni niestety nie zniósł próby czasu), a także naszych rodzimych „Krzyżaków” czy „Potop”. Później zachwycałem się „Braveheart” i „Gladiatorem”. O ile lata 90. nie rozpieszczały miłośników tego typu kina, tak jego chwilowe odrodzenie nadeszło wkrótce po premierze „Władcy Pierścieni”. Przez kilka lat mieliśmy historycznych blockbusterów pod dostatkiem, choć z ich poziomem bywało różnie. O ile przypadł mi do gustu „Ostatni samuraj” z Tomem Cruise’em czy „Królestwo niebieskie” Ridleya Scotta w wersji reżyserskiej, tak już nie do końca po drodze było mi z produkcjami osadzonymi w czasach starożytnych. Ani „Król Artur” z 2004 roku, ani „Aleksander” Olivera Stone’a, ani w końcu „Troja” Wolfganga Petersena nie przekonały mnie do siebie przy pierwszym podejściu. Jeden z filmów z tej trójki dostał później kolejną szansę, a wraz z nią wszedł do ścisłej czołówki mojego prywatnego rankingu tego rodzaju kina. To właśnie jemu się dziś przyjrzymy.

Niemiecki reżyser Wolfgang Petersen („Das Boot”) i scenarzysta David Benioff podeszli do materiału źródłowego na sposób realistyczny (przy czym nie mylmy tego pojęcia z wiernością realiom historycznym epoki). Zdecydowano się przedstawić znaną z „Iliady” wojnę trojańską w wydaniu pozbawionym udziału greckich bogów czy też jakichkolwiek elementów fantastycznych. I było to posunięcie w moim przekonaniu ze wszech miar słuszne. Samo w sobie nie gwarantowało jednak sukcesu adaptacji. Do ról głównych zatrudniono szereg znanych i popularnych w tym czasie nazwisk. W rolę Achillesa wcielił się Brad Pitt, Hektorem został Eric Bana, a jego bratem, Parysem, prowodyrem całego zamieszania, znany z „Piratów z Karaibów” i „Władcy Pierścieni” Orlando Bloom. Problematyczne okazały się zwłaszcza role kobiece – początkowo reżyser uważał, że Heleny lepiej w ogóle widzom nie pokazywać, bo żadna aktorka nie spełni oczekiwań wobec „najpiękniejszej kobiety na świecie”, ostatecznie pod naporem producentów zdecydował się obsadzić tę rolę nieznaną wtedy aktorką, Diane Kruger. Do roli Bryzeidy przymierzano bollywoodzką gwiazdę Aishywaryę Rai, która miała jednak odmówić ze względu na znajdujące się w scenariuszu sceny miłosne. Ostatecznie rolę otrzymała Rose Byrne.

Na drugim planie pojawili się między innymi: Sean Bean (Odyseusz), Brian Cox (Agamemnon), Brendan Gleeson (Menelaos), Peter O’Toole (Priam), Garrett Hedlund (Patroklos), Tyler Mane (Ajax) i Saffron Burrows (Andromacha). Filmową Troję zbudowano na Malcie wiosną 2003 roku, zewnętrzne mury stanęły jednak w Meksyku. Do stworzenia ilustracji muzycznej zatrudniono Gabriela Yareda. Kompozytor ten pracował nad muzyką przeszło rok, mając zarówno konkretną koncepcję, jak i poparcie reżysera, by na krótko przed premierą zostać zwolnionym. Widzowie oglądający film na pokazach testowych narzekali na muzykę (rzekomo zbyt archaiczną w brzmieniu), skutkiem czego zdecydowano się w ostatniej chwili wymienić kompozytora. Miejsce Yareda zajął James Horner, który z przygotowaniem ścieżki dźwiękowej wyrobić się musiał w ciągu miesiąca, co niestety słychać. Choć kompozytora tego cenię za jego kompozycje do „Braveheart”, „Titanica” i innych filmów, tak w przypadku „Troi” mamy do czynienia ze ścieżką pozbawioną wyrazu i generalnie nieciekawą, nie mówiąc już o tym, że wychwycić w niej można tu i tam dosłowne wręcz cytaty z „Braveheart”. W porównaniu z partyturą Yareda, z którą można się było zapoznać za pośrednictwem nieoficjalnych materiałów, które trafiły do sieci, wypada dość blado.

Tak prezentuje się jedna ze scen z filmu z podłożoną muzyką Gabriela Yareda.

Fabularnie, jak już wspomniano, mamy tu do czynienia z urealnioną wersją „Iliady”. Odpowiedzialny za całe zamieszanie jest trojański książę Parys zakochany w żonie władcy Sparty, Helenie. Myślący nie tą częścią ciała, co trzeba, młodzian, wbrew radom swego brata, decyduje się porwać ukochaną i zabrać do swego rodzinnego miasta. Jej mąż, Menelaos, ani myśli puścić płazem tej zniewagi. Szukając pomsty, decyduje się wypowiedzieć wojnę Troi. Poparcia udziela mu jego brat, Agamemnon, władca Grecji, któremu cała sytuacja jest o tyle na rękę, że daje mu dobry pretekst dla podjęcia próby poszerzenia swej władzy. W szeregach ich zjednoczonej armii walczy dumny Achilles, doskonały wojownik, któremu stawić czoła będzie w stanie jedynie brat Parysa, Hektor. Ten ostatni, nie tylko mężny, ale i roztropny, pełni rolę głosu rozsądku po stronie Trojan. Gdybyż tylko ci chcieli go słuchać… Niestety po obu stronach konfliktu nie brakuje takich, co to wiedzą lepiej i potrafią sytuację skutecznie skomplikować. Najpierw król Agamemnon zazdrosny o popularność i sukcesy Achillesa pozbawia go łupu w postaci schwytanej kapłanki Bryzeidy, co skutkuje wycofaniem się greckiego herosa z dalszej walki. Z kolei doradca trojańskiego króla co i rusz podrzuca swemu władcy przynoszące opłakane skutki sugestie. Spośród znanych z „Iliady” epizodów i motywów spodziewać się możemy zarówno pojedynku Hektora z odzianym w pancerz Achillesa Patroklosem, decydującego starcia między samym Achillesem i Hektorem (nawiasem mówiąc, jeden z najlepiej zrealizowanych pojedynków na broń białą w historii kina), a także konia trojańskiego i finałowej rzezi zdobytego miasta. Zgrabnie rozegrano także słynny motyw „pięty Achillesa”, sprytnie przenosząc go na grunt realistycznie przedstawianej historii. Zaprezentowanym w filmie starciom obu armii nie brakuje rozmachu, są odpowiednio efektowne i do dziś robią duże wrażenie. Warto zauważyć, że efekty specjalne w nich zastosowane praktycznie się nie zestarzały. Pod względem poziomu wykonania zbiorowych scen batalistycznych z „Troją” równać się może chyba tylko „Królestwo niebieskie”. Mamy także w filmie momenty budzące spore emocje, z których to warto wspomnieć choćby wiadomy pojedynek i następujące niedługo po nim sceny z udziałem króla Priama.

Choć Brad Pitt po latach nie był zachwycony samym filmem, jak i swoją rolą w nim, osobiście uważam, że w roli Achillesa sprawdził się bez zarzutu. Udało się przedstawić zarówno arogancję i dumę greckiego wojownika, jak i jego późniejszą przemianę, skutkiem której finałowe sceny nie pozostawiają widza obojętnym. Nie ustępuje mu Eric Bana, którego Hektor jest tu przeciwieństwem swego ekranowego przeciwnika, doskonałym uosobieniem człowieka honoru, próbującego pogodzić powinności wobec rodziny i ojczyzny. Nawet nielubiany przez niektórych widzów Orlando Bloom w „Troi” otrzymuje rolę, w której odnajduje się doskonale i choć ktoś mógłby to stwierdzenie uznać za złośliwość pod adresem aktora, daleko mi do tego, bowiem moim zdaniem sprawdził się również i w „Królestwie niebieskim”, gdzie wcielił się w zupełnie odmienną postać. Również drugi plan stanowi solidną podporę omawianej produkcji, a na wyróżnienie w tej kategorii zasługuje niewątpliwie Peter O’Toole.

Mimo wszystkich wspomnianych wyżej atutów „Troi”, z kinowego seansu w 2004 roku nie wychodziłem zachwycony. Zwyczajnie czegoś zabrakło, choć trudno mi było wtedy określić, czego konkretnie. Dopiero mająca miejsce trzy lata później pierwsza powtórka odmieniła moje nastawienie do tego filmu w sposób diametralny. Co się zmieniło? Cóż, bardzo dużo, w 2007 roku miała bowiem swoją premierę licząca 196 minut wersja reżyserska filmu. Dodano w niej przeszło pół godziny materiału, na który złożyły się zarówno sceny rozwijające poszczególnych bohaterów, dodatkowe dialogi, jak również rozszerzone sekwencje bitewne wzbogacone o nowe, soczyście krwiste ujęcia – nieco więcej czasu ekranowego dostał ledwie obecny w wersji kinowej Ajax, w końcu byliśmy też świadkami rzezi Troi, z której to w kinie zobaczyliśmy ledwie nędzne skrawki. Na deser otrzymaliśmy także sceny miłosne kadrowane w zdecydowanie mniej wstydliwy sposób, a przy tym i nieco dłuższe. Wszystko to sprawiło, że film wreszcie rozwinął skrzydła, nabrał mocy, wyrazistości, i w końcu stał się dziełem kompletnym, którym powinien być od początku. Co prawda, pojawiły się też głosy niezadowolone z faktu, że w wersji reżyserskiej poprzestawiano muzykę, miejscami wymieniając ją nawet na utwory pochodzące z innych filmów, ale w obliczu wspomnianych wyżej plusów, jak również faktu, iż muzyka Hornera nie zrobiła na mnie wrażenia ani w kinie, ani podczas odsłuchu z płyty (więc i płakać po niej nie mam powodu), jest to w moim odczuciu nieistotny szczegół, który w żaden sposób nie umniejszał przyjemności płynącej z kolejnych seansów wersji reżyserskiej na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat (podczas gdy do kinowej nie wróciłem już nigdy i wracać nie zamierzam). Osobiście żałuję jedynie, że nie zdecydowano się przy tej okazji całkowicie zrezygnować z Hornera i sięgnąć po odrzuconą wcześniej muzykę skomponowaną przez Gabriela Yareda, gdyż film tylko by na tym zyskał.

Troja” w swej ostatecznej formie stanowi dla mnie od lat przykład jednego ze szczytowych osiągnięć gatunku, który to stawiam obok „Braveheart” i „Królestwa niebieskiego” (wyłącznie w wersji reżyserskiej) na moim prywatnym podium w kategorii historycznych superprodukcji. Wracam do niej zdecydowanie chętniej niż do takiego „Gladiatora” (którego zresztą także wysoko cenię), a każdy seans stanowi istną filmową ucztę, pozbawioną jakichkolwiek poważniejszych mankamentów.

„Troję” wydano w Polsce na VHS (tak, jeszcze się załapała) oraz DVD w wersji kinowej (którą czytał Stanisław Olejniczak), a następnie ponownie w wydaniu zawierającym wersję reżyserską (z Janem Czernielewskim w roli lektora). Niestety, kiedy przyszło do wydania filmu na Blu-ray, jako jeden z nielicznych krajów na świecie otrzymaliśmy wyłącznie wersję kinową, co było równoznaczne z tym, że celem Blu-upgrade’u musiałem się rozejrzeć za wydaniem zagranicznym bez polskiej wersji językowej (padło na edycję UK). Pozostaje tylko mieć nadzieję, że błąd ten zostanie naprawiony przy okazji premiery wydania 4K UHD. Warto w tym miejscu wspomnieć, że wersja reżyserska otrzymała nową kolorystykę, a przy tym wyraźnie lepszy jakościowo transfer (pomimo niskiego bitrate'u).

Po więcej informacji na temat wydań filmu zapraszamy do odpowiedniego tematu na naszym forum.

Zdj. Warner Bros