W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dwa dni do walentynek, cofamy się więc do czasów, kiedy komedie romantyczne bywały dobrymi filmami i przypominamy film Roba Reinera – „Kiedy Harry poznał Sally”.
Komedie romantyczne nigdy nie zaliczały się do moich ulubionych gatunków filmowych i sięgam po nie stosunkowo rzadko (a po te z ostatnich kilkunastu lat już praktycznie wcale), znajdzie się jednak kilka przykładów tego typu filmów, do których od wielu lat regularnie i z przyjemnością wracam (jak choćby ten, który polecałem pięć lat temu). Walentynki za pasem, wypadałoby więc zaproponować coś odpowiedniego do oglądania w tym dniu (najlepiej we dwoje, ma się rozumieć). „Kiedy Harry poznał Sally” to film zawierający bodaj najbardziej pamiętną scenę, w jakiej dane było wystąpić Meg Ryan (która zaliczyła tu swoją pierwszą rolę główną), ale z pewnością nie jest to jedyny powód sprawiający, że warto po niego sięgnąć.
Produkcja w reżyserii Roba Reinera („Misery”, „Ludzie honoru”), ze scenariuszem Nory Ephron bierze na tapetę frapującą kwestię – czy mężczyzna i kobieta mogą być tylko (lub aż) przyjaciółmi, bez przesuwania wspólnej relacji na kolejny poziom i czy seks im w tym, aby czasem nie przeszkodzi? Co ciekawe, scenariusz oparł główne postacie na osobistych doświadczeniach reżysera (który był wtedy rozwiedzionym singlem) i scenarzystki (motyw z wydziwianiem Sally przy zamawianiu posiłków nie wziął się znikąd), a część dialogów miała swe źródło w rozmowach, które prowadzili Reiner i jego najlepszy przyjaciel, Billy Crystal (obsadzony tu w głównej roli męskiej). Co za tym idzie opowiadana historia ma w sobie wiele wyczuwalnego autentyzmu i szczerości, a to korzystnie wpływa na jej odbiór. Także i historie szeregu różnych par, które opowiadają je w scenach-przerywnikach przeplatających się w filmie z właściwą narracją, oparte zostały na wywiadach przeprowadzanych przez Ephron, a tym samym prawdziwych wydarzeniach.

Co do postawionego w filmie pytania – Meg Ryan odpowiedziała na nie twierdząco, mówiąc, że ma sporo przyjaciół mężczyzn, w relacjach, z którymi seks nie odgrywa żadnej roli. Billy Crystal również stwierdził, że jest to możliwe i ma takie przyjaciółki, podkreślił jednak przy tym, że nie należą one do kategorii „najlepszych przyjaciół”. A jak odpowiada na nie sam film? Cóż... z pewnością twórcy nie byli w 100% pewni, co właściwie chcą powiedzieć, skoro gdzieś po drodze zdecydowano zaserwować widzom zakończenie zgoła odmienne od pierwotnie planowanego. Czy lepsze? To już z pewnością zależy od naszych oczekiwań.
Para tytułowych bohaterów nawiązuje znajomość w 1977 roku, kiedy to, tuż po studiach odbywają wspólną podróż samochodem z Chicago do Nowego Jorku – podczas tej podróży ma miejsce dyskusja tycząca się kluczowego dla fabuły pytania. Później ich drogi się rozchodzą, by ponownie skrzyżować się pięć lat później, kiedy to oboje znajdują się w stałych związkach. Z tego spotkania niewiele wynika (poza zaznajomieniem widza z sytuacją życiową Harry’ego i Sally) i dopiero kolejne spotkanie, mające miejsce w 1987 roku okaże się kluczowe dla przedstawionej w filmie relacji. Gdy los raz jeszcze stawia ich na swej drodze, obydwoje są już po przejściach i nieudanych związkach. Wtedy właśnie nadchodzi ów przełomowy moment, w którym nawiązują przyjacielską relację. Sęk tylko w tym, że taki status niekoniecznie łatwo utrzymać, gdy między dwojgiem ludzi wyraźnie iskrzy. Śledzimy więc dalsze perypetie naszych bohaterów, zastanawiając się przy tym, kiedy wreszcie do nich dotrze najbardziej oczywista oczywistość, ci jednak uparcie się przed nią bronią. W międzyczasie poznajemy także przyjaciółkę Sally, Marie (Carrie Fisher) i kumpla Harry’ego, Jessa (Bruno Kirby), z którymi to tytułowa para próbuje się wzajemnie wyswatać. Po drodze ma natomiast miejsce cała masa interesujących, podlanych humorystycznym sosem konwersacji, pełnych trafnych i zabawnych spostrzeżeń na temat relacji damsko-męskich. Przy okazji jednej z nich ma miejsce słynna scena w restauracji, w której to Sally, starając się przekonać Harry’ego, że kobieta może skutecznie oszukać mężczyznę, udając orgazm, daje swój pamiętny występ.

Pomysł na tę scenę zrodził się w momencie, gdy twórcy filmu doszli do wniosku, że mają sporo ciekawych scen z udziałem Billy’ego Crystala, podczas gdy jego ekranowa partnerka zostaje nieco w tyle. Kiedy zaś przedstawiono Meg Ryan pomysł na tematykę kolejnej dyskusji między Harrym i Sally, ta miała z własnej inicjatywy nie tylko zaproponować, co jej postać powinna zrobić, ale i miejsce, w którym ma się to zdarzyć. Jak bardzo przekonująca Meg Ryan się okazała, pozostaje już kwestią indywidualnej oceny (sam postrzegam ten „występ” jako nieco teatralnie przestylizowany, przez co też niespecjalnie przekonujący), nie ulega natomiast wątpliwości, że cała scena wypada przezabawnie. Szczególnie podsumowująca ją linijka dialogowa: „Poproszę to, co ona”. W kobietę w restauracji, która wypowiada te słowa, wcieliła się matka reżysera, Estelle Reiner. A jako że scenę sfilmowano w prawdziwej restauracji, stolik przy którym rozgrywała się scena otrzymał później napis „Mamy nadzieję, że dostaliście to, co ona”.

Film wprowadzono z początku do niewielkiej liczby kin, by potem, gdy okazało się, że jest dobrze odbierany, stopniowo poszerzać zasięg dystrybucji. Ostatecznie uzbierał blisko 93 miliony dolarów (przy budżecie wynoszącym 16 milionów) i okazał się kasowym sukcesem mimo silnej konkurencji w postaci „Batmana” Tima Burtona oraz „Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty”. Przy okazji zebrał także bardzo dobre recenzje. Chwalono zarówno reżyserię (o której bardzo pochlebnie wypowiedział się Roger Ebert), jak i ekranową chemię między dwójką głównych aktorów. Film otrzymał także nominację do Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Jego popularność okazała się długotrwała, Ephron nawet po latach otrzymywała od widzów listy, w których dzielili się wrażeniami, wskazując na podobieństwa między filmową historią, a ich własnym życiem. Z kolei kariera Meg Ryan zaczęła nabierać rozpędu – wkrótce potem pojawiła się w „The Doors”, oraz dwukrotnie u boku Toma Hanksa w „Joe kontra wulkan” (niestety finansowa klapa) oraz „Bezsenności w Seattle” (tu z kolei spektakularny sukces, swoją drogą – na walentynki też jak znalazł), proponowano jej także rolę w „Milczeniu owiec”, którą jednak odrzuciła.
Po dziś dzień „Kiedy Harry poznał Sally” zajmuje regularnie wysokie pozycje we wszelkich plebiscytach mających wyłonić najlepszą komedię romantyczną wszech czasów i trudno się tej sytuacji dziwić. W przeciwieństwie do wielu romantycznych filmów jednorazowego użytku, w przypadku których nawet pojedyncze przebrnięcie do napisów końcowych można uznać za swego rodzaju osiągnięcie, ten tytuł nieustannie angażuje, bawi i poprawia humor, stanowiąc wręcz doskonały przykład „feel-good movie” i jakby nie patrzeć, ścisłą czołówkę gatunku. Jest przy tym także znakomitym wyborem na walentynkowy wieczór filmowy, choć sam preferuję sięgać po niego w okolicach Nowego Roku (pewnie dlatego, że finałowe sceny rozgrywają się w sylwestrowej scenerii), co też ostatnio uczyniłem. Swoją drogą, jakoś nie wyobrażam sobie oglądania tego filmu samemu.
Film ukazał się w Polsce zarówno na DVD, jak i Blu-ray (wydanie zaopatrzone w lektora w osobie Daniela Załuskiego oraz polskie napisy).
Zdj. MGM