NOSTALGICZNA NIEDZIELA #174: „Skazany na bluesa” (2005)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Tym razem coś z naszego podwórka – filmowa biografia Ryśka Riedla, „Skazany na bluesa” z Tomaszem Kotem w roli głównej.

W najbliższą sobotę, 6 kwietnia, w katowickim Spodku odbędzie się koncert z okazji 45. urodzin zespołu Dżem. Właśnie wtedy obowiązki wokalisty zespołu ma przejąć Sebastian Riedel, syn bluesowej legendy, a przy okazji jednego z moich ulubionych wokalistów, nieodżałowanego Ryśka Riedla (w tym roku przypada trzydziesta rocznica jego śmierci). Niestety mnie tam nie będzie, ale zakładam, że podobnie jak poprzednie jubileuszowe koncerty tak i ten trafi w końcu na płyty i będę miał okazję się z nim zapoznać. Nie ukrywam, że zmiana na stanowisku wokalisty niezwykle mnie cieszy (mimo całej sympatii do Macieja Balcara, który pełnił tę rolę przez ostatnie dwadzieścia kilka lat). Sebastian Riedel, od lat będący liderem własnej grupy, Cree, udowodniał na każdym kroku, że nikt nie zastąpi jego ojca tak dobrze jak on. O ile wcześniej zdawał się nie być przejęciem tej roli zainteresowany (choć regularnie wykonywał utwory Dżemu na koncertach) i zamiast wchodzić w buty ojca wolał iść własną drogą, to jednak najwyraźniej w końcu przyszła pora, że zmienił zdanie i chwała mu za to. W związku z tym wydarzeniem, uznałem, że warto odświeżyć dziś wspomnienia sprzed dziewiętnastu lat.

Skazany na bluesa film

30 lipca 2005, dwudziestoczteroletni świeżo upieczony magister i zarazem fan Dżemu (z kilkuletnim zaledwie stażem) wraz z już-wkrótce-narzeczoną wsiada w autobus z Katowic, by w godzinach popołudniowych dotrzeć na odbywający się w Tychach-Paprocanach VII Festiwal imienia Ryśka Riedla. Na miejscu rozpoczyna się właśnie koncert zespołu TSA, wkrótce po nim na scenę wchodzi Hey, następnie Myslovitz, atmosfera jest świetna, muzyka przeważnie też (jedynie ostatni zespół trochę wydziwia, odlatując chwilami z rozwleczonymi kawałkami w nie do końca moich klimatach). Drugiego dnia festiwalu, na sam jego finał wystąpić mają (i wystąpią, dając niezapomniany koncert) Cree i Dżem. Również tam będziemy, ale to dopiero jutro, na razie czekamy na coś innego. Wkrótce po tym, jak ostatni z wykonawców kończy występ, zaczynają się przygotowania do finałowej atrakcji wieczoru. Na scenie pojawiają się aktorzy: Tomasz Kot i Jolanta Fraszyńska, reżyser Jan Kidawa-Błoński, wdowa po Ryśku, Małgorzata „Gola” Riedel (miała w tym momencie przed sobą niecałe dwa lata życia), w końcu muzycy Dżemu. Już za chwilę rozpocznie się premierowy pokaz „Skazanego na bluesa”. Jeśli chcecie poczuć ten klimat (i przy okazji usłyszeć kilka ciekawostek dotyczących filmu), rzućcie okiem na poniższy materiał video:

Film zrealizowano w październiku 2004 roku, w ciągu 26 dni zdjęciowych. Filmowano między innymi w Warszawie, Katowicach, Tychach, Świętochłowicach i nad Zalewem Zegrzyńskim. W roli Ryśka obsadzono nieznanego wówczas, mającego na koncie ledwie kilka drobnych ról telewizyjnych Tomasza Kota, partnerowała mu (starsza o 9 lat) Jolanta Fraszyńska, na drugim planie pojawili się Anna Dymna (jako matka Goli) i wokalista Dżemu, Maciej Balcar (jako Indianer – amalgamat kilku znajomych Ryśka), epizody zaliczyli między innymi Zbigniew Zamachowski, Przemysław Saleta oraz muzycy Dżemu w tym klawiszowiec Paweł Berger, który zginął w wypadku samochodowym, który przytrafił się zespołowi w styczniu 2005 roku i nie doczekał premiery filmu.

Tomasz Kot w ramach przygotowań do roli spędził nieco czasu w Tychach, a także w trasie koncertowej z Dżemem (zaznaczmy, że są w filmie ujęcia nagrywane przed prawdziwą koncertową publicznością, jak również nieco ujęć archiwalnych, w których czasami da się zauważyć prawdziwego Ryśka), a w krakowskim Monarze zapoznawał się z realiami życia narkomanów. Doświadczenia te z dobrym skutkiem wykorzystał później w swej roli. Zgodnie ze słowami reżysera, które usłyszeć można było przed premierowym pokazem, film nie trzyma się faktów bardzo wiernie, to i owo zmieniając, przesuwając wydarzenia w czasie, niektóre z nich modyfikując dla potrzeb fabuły. Nie ma w tym niczego dziwnego czy niestosownego – w końcu to nie dokument.

Skazany na bluesa film

„Skazany na bluesa” to dla mnie dość specyficzny przypadek. Z jednej strony czuć tu w pewnym stopniu charakterystyczną dla polskich produkcji z tamtych czasów „ekranową biedę” (i nie mam tu na myśli tej odwzorowanej z PRL-owskiej rzeczywistości, lecz biedę czysto filmowo-realizacyjną). Musiało minąć jeszcze parę ładnych lat, by polskie produkcje rzeczywiście zaczęły porządnie wyglądać (do takich filmów będą się zaliczać choćby „Bogowie”, gdzie niemal dekadę później Tomasz Kot wcieli się w profesora Religę). Jest tu także obecna pewna scenariuszowa nieporadność, kolejne sceny nie do końca kleją się w zgrabną całość, czuć epizodyczność pokazywanych wydarzeń, w dodatku pewnym momencie następuje przeskok czasowy i z początków kariery Dżemu trafiamy nagle do punktu kulminacyjnego całego dramatu, mającego miejsce u szczytu popularności zespołu – ma się wręcz wrażenie, że ktoś wyciął ze środka filmu jakieś 30 minut, które mogłyby lepiej zapoznać widza z muzyczną stroną życia Riedla. Bo ta, choć muzyki w filmie oczywiście nie brakuje, jest niestety potraktowana po macoszemu. Pierwsze skrzypce gra to, co doprowadzi Ryśka do tragicznego końca – narkotykowy nałóg. Jest to oczywiście w pewnym stopniu zrozumiałe, ale i tak pociąga za sobą niedosyt, który w trakcie pierwszych seansów „Skazanego” nieco mi doskwierał. Później, gdy skupiłem się na tym, co w filmie jest, zamiast ubolewać nad tym, czego zabrakło, odbiór zdecydowanie się poprawił.

Skazany na bluesa film

A co jest? Mamy początki znajomości Ryśka z jego żoną, mamy moment, w którym dołącza do zespołu, jest konflikt z ojcem (Adam Baumann), mamy kilka epizodów z życia – w tym nadmorskie wojaże z Indianerem, śpiewanie i chlanie przy ognisku, mamy ślub, mamy w końcu pierwszy kontakt z heroiną. Wpleciono w to wszystko kilka retrospekcji (w tym dość traumatycznych) z dzieciństwa Ryśka. Wraz z przesunięciem środka ciężkości w stronę wyniszczającego muzyka nałogu, dochodzą nam także narkotyczne wizje, w których czuć nieco inspiracje „The Doors” Olivera Stone'a (zresztą sam Jim Morrison zostaje tu nawet wspomniany w jednej ze scen), pojawiają się także dzieci Ryśka (jednak tylko Sebastian ma tu istotną rolę). No i w końcu te momenty, które budzą największe emocje. Szczególnie dwa z nich zapadają w pamięć – ściskająca gardło nocna rozmowa Goli i Ryśka (jedna z wielu świetnie zagranych przez Fraszyńską scen), oraz bodaj najbardziej pamiętny – występ na przesłuchaniu, gdzie Rysiek wykonuje „List do M.” (wykorzystano tu moja ulubioną wersję tego utworu z płyty „Akustycznie”) początkowo posiłkując się playbackiem i ledwo mamrocząc słowa, by w pewnym momencie się przełamać i w końcu wydobyć z siebie głos. Co prawda Tomasz Kot nie śpiewa, słyszymy autentyczne nagrania z Ryśkiem (w kilku miejscach w filmie udziela się też wokalnie Sebastian Riedel), ale jego gra aktorska w tej scenie zlewa się z muzyką i wokalem w przejmujący, chwilami autentycznie porażający sposób. Kot dosłownie staje się muzykiem, w którego wciela się na ekranie i mało znam filmów, które serwowałyby tak intensywny ładunek emocjonalny jak „Skazany na bluesa” we wspomnianych wcześniej momentach czy choćby zakończeniu, w którym to w tle słyszymy „Autsajdera”. Ba, tutaj nawet napisy końcowe, podczas których zobaczymy prawdziwego Ryśka na scenie (w trakcie koncertu „Rawa Blues'93”), potrafią wzruszyć.

Oczywiście wyżej opisane wrażenia, to czysto subiektywny punkt widzenia kogoś, kto zarówno z zespołem, jak z i samym Ryśkiem odczuwał od lat silną więź (na różnych płaszczyznach – zdarzało się kilka razy, że ktoś chciał mi stawiać piwo lub uścisnąć dłoń, bo na mój widok przez chwilę pomyślał, że ma przed sobą Ryśka) – i choć ten jeden aspekt życia legendarnego frontmana Dżemu, na którym w największym stopniu skupia się film, po dziś dzień pozostaje mi zupełnie obcy, to przy każdym seansie mam wrażenie, jakbym oglądał cierpienie dobrego przyjaciela. A to, siłą rzeczy, daje „Skazanemu” solidne doładowanie emocjonalne. Wszelkie niedostatki w warstwie realizacyjnej uznaję więc za nieistotne drobnostki, liczy się przejmująca, niezapomniana rola Tomasza Kota i niemająca sobie równych muzyka. A gdy do tego wszystkiego dochodzi jeszcze bagaż świetnych wspomnień i dwie tony nostalgii, próba silenia się na jakikolwiek obiektywizm w ocenie tej produkcji nie ma najmniejszego sensu.

Film ukazał się tylko na DVD (i VCD, ale kogo to obchodzi?), w dodatku pierwszy egzemplarz, który kupiłem okazał się felerny I padł po roku czy dwóch. Później zastąpiłem go drugim, który działa do dziś.

Skazany na Bluesa film

Zdj. ITI Cinema