
W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś ponownie wracamy do zamierzchłych lat 80., by przypomnieć o polsko-kanadyjskiej produkcji z 1986 roku, w reżyserii Waldemara Dzikiego „Cudowne dziecko”.
Mój pierwszy w życiu seans kinowy filmu aktorskiego odbył się w ramach szkolnej wycieczki — wybraliśmy się na film, o którym będzie dziś mowa. Pamiętam to dość dokładnie: stare, klasyczne, PRLowskie kino z jedną salą (które zamknięto przeszło 20 lat temu), wokół szkolna ferajna, a na ekranie historia, która wciągnęła 7 czy 8-letniego mnie bez reszty. O tym jak się to broni po latach powiem już za chwilę, najpierw jednak garść faktów.
Druga połowa lat 80. otwierała polskiej kinematografii nowe możliwości. Skorzystać z nich postanowił Krzysztof Zanussi, szef Zespołu Filmowego Tor, który nawiązał współpracę ze swym dobrym znajomym, kanadyjskim producentem Rockiem Demersem z Les Productions La Fete z Quebecu. Pomysł był taki, by nakręcić film, który w pewnym sensie byłby namiastką produkcji zachodnich, jednocześnie liczono na to, że uda się zainteresować nim zachodnią widownię. Wkrótce okazało się jednak, że wiązały się z tym pewne komplikacje — strona kanadyjska wymagałaby akcja filmu rozgrywała się w kraju zachodnim, co znacząco podnosiło koszty scenografii. Przy okazji zwiększono ilość planowanych dni zdjęciowych z 42 do 85, po drodze dwukrotnie wymieniając scenografa. Michał Szczerbic wspominał po latach, że nigdy nie widział tak słabo zorganizowanej produkcji filmowej, jednak w sprawozdaniach starano się spoglądać na sprawę pozytywnie — twierdzono że „powstał film drogi, ale pod względem jakości rzadko spotykany w naszej kinematografii”. Strona kanadyjska zobowiązała się dostarczyć kamery Panavision oraz sprzęt elektryczny i montażowy. Również ich specjaliści wzięli udział w produkcji filmu, co reżyser starał się nagłaśniać, czasami nieco koloryzując (wspominał na przykład jakoby nad filmem pracowali ludzie, którzy odpowiadali za efekty specjalne w „Obcym” czy „Walce o ogień”).
W rolach głównych wystąpili Rusty Jedwab, Eduard Garson (Kanadyjczycy) i Natasza Maraszek. Daria Trafankowska i Mariusz Benoit wcielili się w rodziców głównego bohatera, ponadto na ekranie pojawili się także Jan Machulski, Grażyna Szapołowska, Władysław Kowalski (wcielający się w inspektora policji z lekkim „Jim Gordon vibe”), a w epizodzie również Wojciech Mann jako dyrektor filharmonii. Dużą popularnością cieszyły się piosenki ze ścieżki dźwiękowej – „Za mały” i „Przyjaciel wie” w wykonaniu Krzysztofa Antkowiaka (w samym filmie pojawiają się jednak tylko w wersji angielskiej). Wpada w ucho także muzyka skomponowana przez Krzesimira Dębskiego.
Jak się można domyślić, mając na uwadze wspomniane wcześniej uwarunkowania towarzyszące powstawaniu filmu, nie znajdziemy tu typowego PRLu (o co specjalnie zadbano w trakcie produkcji). Zamiast tego zastajemy w „Cudownym dziecku” dość wyraźnie zamerykanizowaną rzeczywistość, nieokreślonego, zachodniego kraju, gdzie swojskie elementy (choćby polski jelcz w roli szkolnego autobusu) mieszają się z zachodnimi – mamy więc w telewizji „Newsy” zamiast dziennika, jest „police” zamiast milicji. Bohaterowie odwiedzają salon z nowoczesnymi automatami, mamy kojarzący się z Kanadą mecz hokeja. Co więcej — w centrum handlowym widzimy szyldy z angielskimi nazwami, na urodzinowej imprezie puszki z Fantą i Pepsi, dom głównego bohatera w niczym nie przypomina PRL-owskich, a on sam czyta komiksy o Supermanie (których w Polsce wtedy jeszcze nie mieliśmy). Z drugiej jednak strony spora część zdjęć powstała w Łodzi, której mieszkańcy z pewnością rozpoznają niektóre z wykorzystanych w filmie lokacji.
Co się tyczy fabuły — film opowiada historię nastoletniego Piotra, który po obejrzeniu występu magika zaczyna fascynować się zjawiskami paranormalnymi i magią – wkrótce potem, ni z gruszki, ni z pietruszki odkrywa u siebie niezwykłe zdolności telekinetyczne (skąd się właściwie wzięły? Tego się z filmu nie dowiemy), co jednak szybko ściąga na niego niekończące się kłopoty. W końcu, gdy już dość narozrabia, zostaje zabrany do szpitala, gdzie przeprowadzane są nim kolejne badania celem wyjaśnienia przyczyny jego dziwnych zdolności. Gdy w końcu stamtąd ucieka, poznaje swego rówieśnika, Aleksandra, marzącego o karierze wiolonczelisty. Od tej pory ukrywają się razem, a nowy znajomek, niczym mistrz Yoda, pomoże Piotrowi okiełznać jego moce (i to tak na szybko, bo czas goni i blisko już do końca filmu). W międzyczasie dochodzi do wypadku – transportowana w okolicy niebezpieczna substancja wybuchowa spada ze śmigłowca do okolicznej fabryki. W obliczu zagrożenia wybuchem, który może zrównać z ziemią całe miasto, inspektor policji, który zetknął się z Piotrem i miał okazję widzieć go w akcji, wpada na pomysł, by wykorzystać jego zdolności celem zażegnania niebezpieczeństwa. Jednak najpierw musi go znaleźć…
„Cudowne dziecko” to oczywiście film skierowany do młodszych widzów, toteż nie powinny dziwić dość naiwne rozwiązania fabularne, czy też absurdalne sekwencje, jak choćby pościg na... wieszakach, do którego mieszają się przypadkowe osoby postronne, czy nie mniej absurdalna szarża młodocianych hokeistów na kordon policyjny w finale. Mamy tu także sporo uproszczeń, a niektóre zagrania scenariuszowe nie mają większego sensu. Na przykład: nasz bohater uparcie nazywa swego towarzysza geniuszem, choć aż do samego końca filmu nie ma okazji przekonać się, czy tamten w ogóle potrafi grać na wiolonczeli, którą wszędzie ze sobą nosi (wygląda to trochę jakby gdzieś wyparowała scena, która to pokazuje). W dodatku wspomniany koleżka pojawia się nieco zbyt późno (gdy mamy za sobą już niemal 2/3 filmu), przez co nie ma czasu się z nim zżyć i trudno jest widzowi specjalnie przejmować się jego problemami. Te z kolei zostają ostatecznie załatwione w nieco wątpliwy moralnie sposób, kiedy to Piotr terroryzuje telekinezą Wojciecha Manna. Oj, nieładnie.
Do dziś pamiętam, jak film trafiał do mnie jako dzieciaka, (któremu też parę razy w życiu zdarzyło się spędzić kilka dni w szpitalu z dala od rodziny), a mimo wyraźnej „amerykanizacji” wciąż wydawał mi się wtedy realnym odbiciem rzeczywistości. Po latach okazuje się, że mimo pewnych problemów, to wciąż całkiem przyjemny film (przynajmniej wtedy, gdy stoi za nim wsparcie nostalgii), czerpiący to i owo z kina nowej przygody. Przydałoby się tylko nieco rozbudować drugą połowę, naprawić kilka scenariuszowych niedociągnięć i byłoby naprawdę nieźle. Szkoda, zatem, ze ostatecznie nie powstał rozważany na pewnym etapie produkcji sześcioodcinkowy serial telewizyjny.
Film wydano u nas na DVD – niestety jakość obrazu w tym wydaniu to istny koszmar. W 2020 roku powstała jednak jak najbardziej nadająca się do oglądania rekonstrukcja. Problem tylko w tym, że nie doczekała się ona niestety wydania płytowego.
Zdj. FIlmoteka Narodowa