NOSTALGICZNA NIEDZIELA #23: Sznur

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dzisiejszy wpis poświęcimy filmowi Alfreda Hitchcocka, który on sam określił mianem „nieudanego, choć interesującego eksperymentu”, a który paradoksalnie jest jednym z najciekawszych obrazów w dorobku mistrza suspensu. Mowa tu o „Sznurze” z 1948 r. Zapraszamy do lektury.

Friedrich Nietzsche pisał, że w odpowiedzi na śmierć Boga, szerzej rozumianej przez niego jako odejście człowieka od towarzyszącej mu od wieków metafizyki i wywodzonych z niej systemów wartości, konieczne jest pojawienie się jednostek wyjątkowych, które będą zdolne spojrzeć poza pojęcia dobra i zła. Działając z jednoznaczną afirmacją piękna życia, ten wielki indywidualista odrzuci następnie ciężar bóstw przeszłości i odnajdzie niemetafizyczny sens egzystencji, pośród współcześnie, społecznie zaakceptowanego nihilizmu. Nietzscheańska myśl, zmodyfikowana jeszcze za życia filozofa przez jego antysemicką i nacjonalistyczną siostrę, a następnie z tragicznymi skutkami wypaczona przez nazistowski reżim Adolfa Hitlera, pozostaje jedną z najbardziej inspirujących dla świata artystów. Warto tu wspomnieć chociażby o „2001: Odysei Kosmicznej” Stanleya Kubricka, która to czerpie większość motywów właśnie z filozofii niemieckiego myśliciela.

By nie zbaczać jednak zanadto z przedmiotu dzisiejszego wpisu, pozwólmy w tym miejscu wkroczyć na scenę Alfredowi Hitchcockowi. Swój pierwszy film w soczystym Technicolorze - „Sznur” z 1948 roku, zaadaptowany ze sztuki Patricka Hamiltona z lat dwudziestych, Hitch opiera bowiem właśnie na teorii nadczłowieka, obrazując z właściwym sobie zamiłowaniem do makabry, następstwa całkowitego niezrozumienia nietzscheańskich koncepcji. Usiłując udowodnić swą wyzwoloną od konwencjonalnej moralności, intelektualną wyższość, dwaj młodzi mężczyźni - Brandon i Phillip mordują swego przyjaciela w jego własnym mieszkaniu, ukrywają trupa w skrzyni, którą wkrótce kamuflują jako stół z przekąskami, a następnie zapraszają najlepszych przyjaciół i rodzinę nieboszczyka na przyjęcie, określone przez nich mianem „ofiarnej uczty”. Choć nikt z gości nie domyśla się, co chwilę wcześniej zdarzyło się w apartamencie, obecny na przyjęciu profesor Rupert Cadwell (w tej roli znakomity James Stewart, choć początkowo Hitch chciał Cary'ego Granta) zaczyna zauważać niecodzienne zachowanie obu samozwańczych nadludzi. Paradoksalnie, to właśnie ów profesor jest odpowiedzialny za zaszczepienie Brandonowi i Phillipowi filozofii Nietzschego w pierwszej kolejności. Jak się wkrótce okaże – utrzymanie sekretu może być znacznie trudniejsze, niż się to głównym antybohaterom wydawało.

rope1.jpg

Rozgrywający się w czasie rzeczywistym (niecałe półtorej godziny) i w całości umiejscowiony w niewielkim mieszkaniu „Sznur”, utylizuje metodę długiego, nieprzerwanego ujęcia. Zgrabnie (jak na lata czterdzieste) zakamuflowane cięcia następują w średnio dziesięciominutowych odstępach, skutkując obrazem, który nigdy nie pozwala odwrócić wzroku, niespiesznie lawiruje między graczami pierwszego i drugiego planu, dusząc kurczowo ściskającym za gardło napięciem. Po mistrzowsku rozplanowane i wyegzekwowane ujęcia, ekonomicznie, surowo, a często też z sadystyczną zwadą popychają fabułę w stronę nieuniknionej kolizji abstrakcji z praktyką. Obecność reżysera jest w „Sznurze” niemal namacalna. Hitch operuje tu na wąskiej granicy czwartej ściany, jak baletnica tańcząca „Jezioro Łabędzie” na cyrkowej linie, albo bezlitosny narrator-nadczłowiek, który w każdej chwili może odwrócić kamerę w swoją stronę i zadeklarować z kamienną powagą, że nadszedł koniec filmu, a Bóg nie żyje.

med_1471517707_image.jpg

Od pierwszego ujęcia zresztą, „Sznurem” dyrygują tematyczne fascynacje amerykańskiego miłośnika makabry. Oto kamera, ukazująca najpierw widok zaabsorbowanej życiem dnia ulicy, powoli odwraca się w stronę okna mieszkania, w którym w tej dokładnie chwili ma miejsce brutalne morderstwo. Jak widać później, za oknem rozciąga się widok na wspaniałą panoramę Nowego Jorku (będącą w całości sztuczną, zbudowaną na potrzeby filmu makietą, oświetloną przez blisko 10 tysięcy żarówek). Z tego właśnie poziomu Brandon i Phillip obserwują świat niższych od siebie. Motywom zbrodni rozgrywającej się tuż za kulisami codziennej rzeczywistości, winy wywleczonej na światło dzienne na podobieństwo „Zbrodni i Kary” Dostojewskiego wtóruje implikowana w dialogach psychologiczna interpretacja filmu, bowiem wymiany zdań między głównymi bohaterami nierzadko sugerują tłamszoną wówczas przez społeczną poprawność, orientację seksualną. Obok zasugerowanych zaledwie freudowskich źródeł agresji, scenariusz niesie niemal perwersyjny, czarny humor, a w ramach mrugnięcia okiem, kieruje do widza – z niemałą dawką ironii - zakamuflowane gierki słowne.

Czy Hitchcock ostatecznie zgadza się z Nietzschem, pokazując w filmie konsewencje niewłaściwego zrozumienia słów filozofa przez zbrodnicze jednostki? A może „Lina” jest otwartą krytyką teorii nadczłowieka, przełomowej w świecie abstrakcji, lecz niemożliwej do zrealizowania w praktyce? Niezależnie od interpretacji (choć jedna z nich narzuca się w obliczu ostatniego, pięknie skomponowanego kadru), pewne jest, że film można z czystym sumieniem postawić obok „Zawrotu głowy”, na równi z najlepszymi dziełami mistrza suspensu.

W Polsce "Sznur", a właściwie "Lina" ukazała się na nośniku DVD w ramach serii Kolekcja Hitchcocka. Wydanie stało się już jednak unikatem, a jego ceny znacznie przekraczają poziom standardowych cen starszych wydań na tym nośniku. Na Blu-ray filmu należy szukać na kilku zagranicznych rynkach, a tym w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech czy Hiszpanii. Niestety w żadnym z wydań nie znajdziemy polskiej wersji językowej.

79a6edb44fc0a74fad9300e6576b.jpg

źródło: Universal Pictures