NOSTALGICZNA NIEDZIELA #26: Koszmarne opowieści

Nostalgiczna Niedziela, kolumna przypominająca o klasycznych produkcjach z ubiegłych lat, ma zaszczyt zaprezentować Wam swą dwudziestą szóstą edycję. Dzisiejszy wpis porwie do makabrycznie kiczowatego świata „Creepshow” („Koszmarnych opowieści”) - celuloidowego pomiotu kina grozy klasy B (C? D?) z 1982 roku, który zawdzięczamy duetowi George Romero / Stephen King.

Żywe trupy powstają z rodzinnej mogiły, dziwny byt z kosmosu zamknięty w odnalezionym przez farmera meteorycie zaczyna powoli wpływać na strukturę ciała nieszczęśnika, morderczy psychopata brutalnie mści się na żonie i jej kochanku, uśpiona bestia w skrzyni pod schodami morduje pracowników uniwersytetu, potężny rój owadów rujnuje życie dotkniętego mizofobią bezdusznego biznesmena. Ów antologia traumatyzujących koszmarów przywołująca wspomnienie kultowych „Opowieści z krypty” składa się z pięciu niezależnych opowieści, oprawionych w meta-zgrabny prolog i epilog. Każdą z nich napisał Stephen King (trzy stworzył na potrzeby filmu, natomiast dwie - „Samotną śmierć Jordy'ego Verilla” i „Skrzynię” zaadaptował z własnych opowiadań), a na ekran przeniósł jeden z protoplastów kina zombie i autor „Nocy żywych trupów” - George Romero. Choć do postaci legendarnego amerykańskiego reżysera jeszcze w najbliższych tygodniach na łamach Nostalgicznej Niedzieli wrócimy, to warto powiedzieć, że „Koszmarne opowieści” do dziś pozostają jedynym filmem, który Romero wyreżyserował, a do którego nie przygotował scenariusza. Wielka szkoda, że na tym współpraca dwóch mistrzów się skończyła, zwłaszcza w obliczu tego, jak bardzo Romero chciał zaadaptować „Bastion” - jedną z najmocniejszych (a na pewno najobszerniejszych) powieści Kinga. W rolach głównych występują m.in. Ed Harris, Hal Holbrook i wspaniały Leslie Nielsen (jako zazdrosny mąż-psychopata). W jednym z rozdziałów - „Samotnej śmierci...”, w roli nieszczęsnego farmera pojawił się sam Stephen King (podobno poinstruowany przez Romero by grać na podobieństwo kreskówkowego Kojota, gdy ten wiedział, że zaraz spadnie z przepaści), który – choć dobrze, że mimo wszystko trzymał się pisarstwa – świetnie współgra z karykaturalnym komizmem antologii. Co ciekawe, w pierwszych minutach filmu, jak i w epilogu zagrał też syn króla horroru – Joe (wówczas King, obecnie Hill; autor świetnej powieści „NOS4A2”).

Creepshow4.jpg

Nigdy nie bawiłeś się tak dobrze, będąc przerażonym” głosi plakat „Creepshow” i mimo że trudno już podczas seansu filmu George'a Romero odczuwać strach, nie brakuje nigdy rozbawienia połączonego z body-horrorowym zgorszeniem, a przede wszystkim przygrywającego im jak smyczek po żebrach Szatana, poczucia groteskowego kontrapunktu dla zdrowych zmysłów. „Creepshow” teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, działa jako wyborna satyra na zbyt mało świadome i poważne kino grozy. Od strony wizualnej trzeba powiedzieć, że choć praktyczne efekty specjalnie zestarzały się z godnością nieszczelnie zakorkowanego wina, wciąż się trzymają - z mniejszymi, i większymi problemami (ekhm, „Skrzynia”). Na uwagę zasługuje zakończenie „Lubią się podkradać”, które na naturalistycznie cronenbergowską modłę nie daje o sobie prędko zapomnieć. Co równie istotne - ponieważ korpus scenariusza oparty jest na opowieściach wyczytanych ze stron komiksu z makabrycznymi historiami, estetyka formy powieści obrazkowej co jakiś czas daje o sobie znać (i każdorazowo prezentuje się to diablo kiczowato i diablo urzekająco), a w paru momentach „Creepshow” staje się wprost kreskówką, wyglądającą trochę jak wariacja nieistniejącego odcinka Scooby'ego-Doo, w którym wielka krwiożercza małpa z rubinowymi oczami nie okazuje się na końcu przestępcą w kostiumie, a w istocie wielką krwiożerczą małpą z rubinowymi oczami (gotową urwać Ci głowę!). Swoją drogą, na fali sukcesu filmu, Stephen King napisał wersję komiksową „Creepshow”, u nas wydaną jako „Opowieści makabryczne”. Zbiór niedawno otrzymał w Polsce nowe wydanie i jest niezmiennie warty uwagi każdego miłośnika tematyki. Filmowe koszmary otrzymały w kolejnych latach dwa sequele (w tym jeden napisany przez Romero), jednak żaden nie osiągnął statusu równie kultowego, co oryginał z 1982 roku.

Creepshow5.jpg

Ani jedna z historii przedstawionych w filmie nie stanowi przełomu w konwencji i stanowić go żadną miarą nie zamierza. Najwłaściwszym będzie podsumować, że „Koszmarne opowieści” to świetna i niezobowiązująca zabawa na nostalgicznym festiwalu makabry, wprost stworzona, by wspominać ją z sentymentem i niejakim, osobliwym rozrzewnieniem

Creepshow nie doczekał się rzecz jasna polskiego wydania Blu-ray, a co więcej próżno szukać nawet polskiej edycji na DVD — chociaż na DVD ukazała się na naszym rynku druga część serii. Po wydania należy sięgnąć zatem na rynki zagraniczne. Film ukazał się między innymi w Wielkiej Brytanii (nakład wyczerpany), Włoszech, Hiszpanii i USA. Trudno jednak znaleźć jakąkolwiek limitowaną edycję z Creepshow, niestety wybierać trzeba pomiędzy standardowymi plastikowymi opakowaniami. W żadnym z wydań nie znajdziemy również polskiej wersji językowej.

źródło: Second Sight