NOSTALGICZNA NIEDZIELA #31: Sens życia według Monty Pythona

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W dzisiejszym wpisie zawędrujemy do katedry absurdu w poszukiwaniu znaczenia Tego Wszystkiego. Z jakiegoś powodu „Sens życia według Monty Pythona” z 1983 roku jest mniej rozpoznawalnym filmem kultowej, brytyjskiej grupy, ustępując pola powszechnie znanemu „Świętemu Graalowi” i „Żywotowi Briana”. Zbiór skeczy, formułą przypominający słynny „Latający Cyrk” porusza to, co dla większości niewygodne, wyszydza to, co dla jeszcze większej większości święte, wychodząc przy tym poza granice tradycyjnej satyry i proponując rozwiązanie. Zapraszamy do lektury!

Albert Camus napisał kiedyś, że ten, kto poszukuje sensu życia, nigdy nie będzie naprawdę żył. U podstaw myśli zwanej absurdyzmem, autor „Dżumy” i „Obcego” stawia mit o Syzyfie, używając go jako doskonałej metafory istnienia. Zgodnie z grecką mitologią, Syzyf został skazany na wieczność powtarzania tego samego cyklu: wtaczania na szczyt góry wielkiego głazu, który następnie spadał z powrotem w dół, zmuszając nieszczęśnika do ponownego podjęcia próby, bez jasnego celu, bez szczątkowej puenty. Warunkiem szczęścia staje się tu akceptacja własnego losu i odnalezienie radości w samym toczeniu (należy "wyobrazić sobie, że Syzyf jest szczęśliwy"), aniżeli w odnajdywaniu obiektywnego sensu, który zdaniem Camusa i filozofów egzystencjalizmu nie istnieje (chociaż zdaniem części tych drugich – jest on po prostu niepoznawalny). John Cleese, Graham Chapman, Terry Gilliam, Michael Palin, Terry Jones i Eric Idle stawiają w „Sensie życia Monty Pythona” bardzo podobną tezę, w pierwszej kolejności jednak, zderzając widzów z całym katalogiem nonsensów ziemskiego padołu, zaserwowanych w formie siedmiu rozdziałów – każdym przedstawiającym określony etap życia. Od „Cudu narodzin” po „Śmierć”, Pythoni nie pozostawiają suchej nitki na tematach religii, edukacji seksualnej, antykoncepcji, biurokratyzmu, konfliktów zbrojnych, czy chociażby codziennych relacji międzyludzkich.

W jednym ze skeczy, pobożny ojciec (w tej roli Michael Palin) decyduje się sprzedać wszystkie swoje dzieci (a ma ich kilka tuzinów, po jednym za każdy niezabezpieczony stosunek) na cele eksperymentów medycznych. Wkrótce po tym scena ewoluuje w cudownie wyolbrzymiony musicalowy pastisz, w którym armia sprzedanych dzieciaków podniośle wyśpiewuje, że „każdy plemnik świętym jest”. W innym, wybitnie absurdalnym skeczu, pewien człowiek zostaje przymusowo pozbawiony wątroby, ponieważ kiedyś zdecydował się podpisać zgodę na wykorzystanie jego organów po śmierci. Wykrzykując do para-lekarzy którzy napadli go we własnym domu, że przeszczep miał nastąpić przecież dopiero po śmierci, w odpowiedzi słyszy tylko, że „jeszcze żaden z naszych klientów nie przeżył zabiegu”. W międzyczasie, żonie nieszczęśnika ukazuje się (a raczej wychodzi z lodówki) postać grana przez Erica Idle'a, która następnie przeprowadza kobietę po bezkresie kosmosu, tłumacząc jej nieistotną pozycję człowieka we wszechświecie, czyniąc to, a jakże, w formie przezabawnej i lekkiej piosenki. Śladowe ilości rozsądku pojawiają się w narracji niezwykle rzadko, a nawet wtedy – serwują je postacie, których najmniej moglibyśmy się spodziewać – ludzie z lodówki, francuscy kelnerzy, a nawet sam Ponury Żniwiarz. Pośród segmentów nie ma niewypałów (wszystkie są co najmniej należycie silly – używając ulubionego określenia Pythonów), aczkolwiek można z pewną łatwością wyselekcjonować kilka takich, które nieznacznie ustępują reszcie w kontekście najcelniejszego humoru i przesłania. Mowa tu, chociażby o skeczu w restauracji, opartym na gagu tak obrzydliwym, że podobno sam Quentin Tarantino nie może na niego patrzeć.

265804_full.jpg

Skoro jednak o zabawnym mowa - „Sens życia według Monty Pythona” to naturalnie przede wszystkim komedia i choć humor jest nierzadko znacznie cięższy, niż w innych tworach brytyjskiej grupy - nie powstrzymuje to przynajmniej kilku solidnych salw śmiechu i całej masy kwaśnych uśmiechów nad marnością. Cleese, Idle, Palin i pozostali członkowie grupy pojawiają się w filmie w wielu pokręconych inkarnacjach, ale to właśnie wymieniona trójka tworzy najlepsze kreacje - wymienić tu warto chociażby nauczyciela edukacji seksualnej, czy oficera z ugryzioną (odgryzioną) nogą w skeczu o wojnie brytyjsko-zuluskiej. Terry Jones (reżyser filmu i jeden z Pythonów) nie zwalnia festiwalu absurdu ani na moment, mimo że na pewnym etapie pojawia się łamiący czwartą ścianę antrakt „witamy w połowie filmu”. Nad „Sensem życia”, bardziej niż nad innymi tworami grupy, unosi się dojmujące poczucie drwienia z fundamentów rzeczywistości, za pośrednictwem którego Pythoni nauczają dystansu, akceptacji i osobliwego stoicyzmu.

Sens życia Monty Pythona” jest bardzo odważnym i zdecydowanie najbardziej dojrzałym dziełem grupy brytyjskich komików. W serii absurdalnych i samoświadomych skeczy będących krzywym zwierciadłem tak wielu przywar ludzkiego gatunku, zawiera się paradoksalnie tyle mądrości i remediów na neurozy świata człowieka, ile tylko komedia o dusząco kafkowskim zabarwieniu potrafiłaby przemycić.

"Sens życia" nie doczekał się polskiego wydania Blu-ray. Wersję oryginalną (z angielskimi napisami) możecie odnaleźć w ofercie brytyjskiego Amazonu. Warto też zwrócić uwagę na specjalną edycję "Holy Trinity", która zawiera trzy najlepsze filmy Monty Pythona (tj. "Żywot Briana", "Święty Graal" i oczywiście "Sens życia").

91ihN1BYr8L._SL1500_.jpg61O9XSOCq7L.jpg

źródło: zdj. Universal Pictures