NOSTALGICZNA NIEDZIELA #42: Simpsonowie (1989-1997)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu opowiemy o prekursorze wszelkiej, tak dziś popularnej animowanej satyry. Mowa tu o „Simpsonach”. Ale nie tych, którzy po dziś dzień goszczą w ramówce stacji FOX. O klasycznych, prawdziwych „Simpsonach” z lat dziewięćdziesiątych, którzy co sezon raz za razem zmieniali oblicze telewizji. Zapraszamy do lektury.

29 sezonów, ponad 600 odcinków, setki kultowych żartów, tuzin postaci, które – choć nigdy nie dorosły ani się nie postarzały – towarzyszą widzom z całego świata przez niemałą część życia. Nie ma też wątpliwości, że bez wpływu serii o Homerze, Barcie, Maggie, Lisie i Marge takie seriale jak „Family Guy”, „Rick and Morty” i w końcu wybitny „Bojack Horseman” nigdy by nie powstały. A jednak – współcześni „Simpsonowie” zostają daleko w tyle za wspomnianymi wyżej seriami. Współcześni „Simpsonowie” stoją w szeregu nijakich slapstickowych komedii, które z przełomowym scenopisarstwem nie mają na tym etapie dosłownie nic wspólnego. By opowiedzieć o tym, jak seria, która niegdyś wizjonersko kpiła ze społecznych neuroz człowieka XX wieku i kultu jego bożków – telewizji i celebrytów – stała się w końcu smutną antytezą i parodią samej siebie, kluczowym jest, by wskazać, że „Simpsonowie” to w istocie dwa różne seriale – posiadające odrębnych scenarzystów i całkowicie odrębny styl graficzny. Jeden z nich zaczął się w roku 1989 i skończył w okolicach 1997. Drugi, z roku na rok niemiłosiernie tłuczony do życia, jak smętna meksykańska piniata, trwa do dziś.

a-side-by-side-comparison-betwee.jpg

Pierwszy odcinek „Simpsonów” zadebiutował na antenie FOX 14 grudnia 1989 roku. Pomysł na serię, będącą odpowiedzią na „zombifikację” wizerunku amerykańskiej rodziny utrwalonego na pejzażu ugrzecznionych sit-comów lat osiemdziesiątych, narodził się w głowie Matta Groeninga – w pierwszej kolejności jako seria buntowniczych komiksów „Life in Hell”. Sam Simon – drugi z triady ojców Homera i Marge – przeniósł wizję Groeninga na ekran i zajął się zaangażowaniem oryginalnej ekipy scenarzystów, a James L. Brooks – producent – przyczynił się do obdarzenia ostrej parodii złotym sercem, będąc autorem wielu zwrotnych momentów serii. Na przestrzeni kolejnej dekady, łamiąc konwencję, wytykając społeczne bolączki i kpiąc ze stereotypów klasy średniej, wtłaczanych każdego dnia za pośrednictwem sacrum małego ekranu, „Simpsonowie” potrafili opowiedzieć prawdziwą historię o prawdziwych postaciach – mimo że narysowanych, żółtych i nierealistycznych. Dość powiedzieć, że niemal każdy odcinek z sezonów 3,4,5,6 i 7 zasługuje na miano kultowego, bowiem zawarta w nich czarna komedia i bezlitosna satyra nigdy wcześnej (i w istocie nigdy później) nie była tak trafna, tak śmieszna i tak diabelnie inteligenta. Scenarzyści, wśród których odnalazło się wielu słynnych amerykańskich komików (między innymi Conan o'Brien), zaoferowali widzom dziesiątki rozdziałów rozbudowanej, wielowarstwowej i bezkompromisowej komedii. Odcinki takie jak dwuczęściowy „Kto zastrzelił Pana Burnsa?”, "Bart sprzedaje duszę", „Lisa ma rywalkę”, „Szczyt szaleństwa”, „Homer klaunem”, „Przenosisz się tylko dwa razy” czy dosłownie każdy spośród specjalnych halloweenowych „Strasznych domków na drzewie” to bez najmniejszych wątpliwości jedne z najlepszych minut w historii telewizji. Zmienna czołówka, nieutrzymane w ryzach kontury postaci, makabryczne parodie dziecięcych kreskówek („Itchy & Scratchy Show”), klaun z depresją, nieludzki multimilioner, szkocki woźny, chciwy pastor i deszcz lukrowanych donutów – elementy, mniejsze i większe, za które trudno nie pokochać „Simpsonów”, moglibyśmy wymieniać długo. Zamiast tego spytajmy: jak to się stało, że przełomowy serial stał się tym, czym jest dzisiaj?

bshs1.PNG

Początek upadku kultowej kreskówki wielu fanów utożsamia z drugim odcinkiem dziewiątej serii. Abstrahując od faktu, że na tym etapie spośród oryginalnych scenarzystów pozostało pośród autorów „Simpsonów” zaledwie kilku, cechą komedii uprawianej przez kreskówkę o Homerze było jej wierne zakorzenienie w ciekawych postaciach, posiadających na początku dziewiątego roku niemałą historię i utrwalany przez lata kręgosłup charakterologiczny. Wyświetlony końcem 1997 roku „Dyrektor i żebrak” złamał tę złotą zasadę wyrzucając do kosza wszystko, co widzowie wiedzieli o jednej z postaci. Mowa tu o dyrektorze Seymorze Skinnerze i obnażeniu go jako wieloletniego oszusta, kasując przy tym wiele godzin rozwoju postaci i sensu mniej i bardziej osobistych opowieści. A to wszystko celem zagrania kilku słabszych żartów i zakończenia odcinka bodaj najbardziej niedopasowaną do tonu serialu konkluzją, jaką można by sobie wyobrazić. Nawet Harry Shearer – głos dyrektora Skinnera – podsumował owe dwadzieścia minut jako nieuzasadnione, bezwzględne i całkowicie lekceważące wobec widza. Podczas gdy w dziewiątym i dziesiątym sezonie wciąż pojawiały się później lepsze odcinki – „Dyrektor i żebrak” oszukujący długoletnie zaangażowanie widzów bez żadnego wyraźnego powodu to moment, w którym kultowa kreskówka zaczęła chylić się ku końcowi. Do roku 2005 nowi „Simpsonowie”, opakowani w nową, grzeczniejszą animację, utrwalili się jako jeden z mnóstwa pomijalnych produktów telewizji, operujących na głupkowatym poczuciu humoru i nijakich scenariuszach, a dawniejsze drwiny z kontrolującego umysły wpływu mediów zastąpiono cotygodniowym cameo topowych celebrytów. Do roku 2018 w sit-comie, który wciąż można oglądać na antenie stacji FOX, nie pozostało już nic z dawnych „Simpsonów”, a głowa rodziny – Homer – stał się trudną do zniesienia pustą powłoką, uszczuploną o dawne, ujmujące cechy charakteru.

Matt Groening, który pozostawił „Simpsonów” na rzecz innych projektów (chociażby świetnej „Futuramy”), nie ma złudzień co do dawno przeminionej złotej ery serialu, samemu wskazując jako ulubione sezony lata od 3 do 7. Tym, którzy utożsamiają „Simpsonów” z frustrującą głupotą i pustymi one-linerami obecnej inkarnacji, wypada więc polecić klasyczne i kultowe „The Simpsons” z lat 1989 do 1997 – niepokorną, samoświadomą i genialną animację, która zmieniła świat komedii, satyry i zrewolucjonizowała pogląd na to, co i jakim językiem może przemawiać z odmętów otępiałej zombie-telewizji.

źródło: zdj. FOX