NOSTALGICZNA NIEDZIELA #75: Legenda telewizji

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu opowiemy o najlepszej komedii w dorobku znakomitego Willa Ferrella. W „Legendzie telewizji”, debiucie reżyserskim Adama McKaya z 2004 roku, gwiazda „Saturday Night Live” wciela się w kultową rolę Rona Burgundy'ego – telewizyjnego prezentera w San Diego lat siedemdziesiątych. Zapraszamy do lektury!

Nim zajął się produkcjami nieco poważniejszymi, z „Big Short” na czele, Adam McKay uprawiał społeczną satyrę na polu komedii, będącej – zwłaszcza w Polsce – mylnie utożsamianą z kinem „bezwartościowym”. W „Legendzie telewizji” McKay współpracuje z jednym z najzabawniejszych aktorów współczesnego kina, jakkolwiek w ostatnich latach obsadzanym, niestety, w rolach koszmarnie niedorastających do jego talentu – Willem Ferrellem. Jego Ron Burgundy, będący jednocześnie ulubioną rolą komika, to seksista, mizogin i egocentryczny prezenter wiadomości, który przeczyta dosłownie wszystko, co pojawi się na teleprompterze (włączając zaakcentowanie błędnego znaku zapytania przy swoim własnym nazwisku). Gdy na jednolicie męski skład programu informacyjnego pada „zagrożenie” ze strony nowej żeńskiej prezenterki (Christina Applegate), Burgundy wraz z ekipą wiernych newsmanów (w tych rolach między innymi Paul Rudd i Steve Carell) podejmuje się zadania odparcia feministycznego natarcia.

maxresdefault.jpg

Mamy tu mądrych ludzi, opowiadających kretyńskie żarty z niezwykle celną ironiątak wypowiedział się o „Legendzie telewizji” natychmiast po premierze kinowej dwadzieścia pięć lat temu jeden z amerykańskich krytyków. Jakkolwiek celne jest takowe podsumowanie – warto nieco myśl stojącą za „Legendą” rozwinąć. Bawiąc się formą bowiem, film Adama McKaya w świetny sposób łączy elementy nieskrywalnie infantylnej, a wręcz właśnie – po prostu głupkowatej komedii z celną satyrą showbiznesu, kultu celebrytów i seksistowskich kręgów medialnych lat siedemdziesiątych. Najlepiej w tym wszystkim odnajdują się liczne momenty całkowitego, bezbrzeżnego absurdu, który wkracza na scenę drwiąc z formuły i subwertując wszelkie oczekiwania, jakie można by wysnuwać na podstawie gatunkowej przynależności fabuły. W jednym momencie tradycyjnie romantyczny wieczór ulega niezwykłej transformacji, gdy Ron Burgundy dołącza do przygrywającego kolacji zespołu jazzowego i grając na flecie (do tej pory z niewiadomych przyczyn skrytym w rękawie marynarki) z wirtuozerią godną Iana Andersona z Jethro Tull zdobywa serce zszokowanej Veroniki Corningstone. W innym – spotkanie z udziałem dwóch grup reprezentujących przeciwne stacje telewizyjne, które w ciągu kilku minut eskaluje do surrealistycznej bitwy na śmierć i życie z udziałem granatów, trójzębów i starożytnej broni białej. Autoironiczny język „Legendy telewizji” obfituje w tuziny przezabawnych one-linerów oraz w mistrzowsko rozpisane (i w ogromnym stopniu zaimprowizowane) irracjonalne dialogi, wypowiadane przez Ferrella i resztę fantastycznie zgranej obsady z dramatyczną, a przez to niezwykle komiczną powagą. Warto w tym miejscu zwrócić szczególną uwagę na Bricka – postać odegraną przez Steve'a Carrella i być może najbardziej oderwaną od „rzeczywistej” płaszczyzny filmu, służącą mniej jako pełnoprawna obecność na scenie, a bardziej jako organiczne narzędzie prowokowania komicznego bezsensu.

Adam McKay, zaprawiony w bojach autor skeczy „Saturday Night Live” pierwszych lat XXI wieku (między innymi seria Celebrity Jeopardy), występujący w filmie w podwójnej roli współscenarzysty (obok Ferrella) i reżysera, przyznał w wywiadach, że żarty, których użycia zabroniono mu w kultowym programie NBC, tudzież te, za które – jak przyznał – „miewał kłopoty”, przewędrowały w pewnym sensie do „Legendy telewizji”. Z uwagi na powyższe film nierzadko balansuje na granicy dobrego smaku i może zostać przez widza pospiesznie zaszufladkowany. Tymczasem to właśnie owa samoświadoma przaśność dowcipów i ogólny głupawy ton wzmaga satyryczny i krytyczny komentarz filmu – wykpiwa i podkreśla bowiem defekty umysłowe stojące za mizoginią, jednocześnie zwracając uwagę na zjawisko naruszanej etyki miejsca pracy czy niewłaściwej, pseudosamczej postawy wobec kobiet w ogóle. I choć humor – w kontekście już czysto rozrywkowym – nie trafi, być może, do części odbiorców, to reszta widowni – ceniąca sobie absurd na modłę amerykańskiej odmiany Monty Pythona czy chociażby równie abstrakcyjnego „Blues Brothers” – odnajdzie w „Legendzie telewizji” niewyczerpane źródło pozytywnego chaosu i nieskrępowanej, wirtuozerskiej głupoty.

Na polskim rynku Legenda telewizji w przeciwieństwie do kontynuacji z 2013 roku nie doczekała się edycji Blu-ray i trafiła jedynie na DVD. Pierwsze wydanie zadebiutowało już w kwietniu 2005 roku nakładek dystrybutora Imperial Cine Pix i do dzisiaj jest łatwo dostępne w sprzedaży. Polskiej wersji językowej nie znajdziemy niestety w żadnym z zagranicznych wydań. Warto jednak wspomnieć, że w Wielkiej Brytanii za sprawą sklepu Zavvi film doczekał się limitowanego steelbooka.

źródło: zdj. Paramount Pictures