NOSTALGICZNA NIEDZIELA #83: „Kłopoty z Harrym”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś raz jeszcze, po „Sznurze” i „Niewłaściwym człowieku”, wracamy do dorobku Alfreda Hitchcocka. Zapraszamy do lektury naszego omówienia niesłusznie niegdyś pomijanego klasyka „Kłopoty z Harrym”.

Jednym z najlepiej znanych faktów o Alfredzie Hitchcocku jest, iż twórca „Psychozy” i „Vertigo” miał szczególne upodobanie do makabrycznego poczucia humoru. Jego scenariusze – wypchane po brzegi dwuznacznościami i niestosownymi, obchodzącymi cenzurę innuendos – nie są bynajmniej jedynym przejawem jego osobliwego komizmu. Jak opowiadał Peter Bogdanovich, Hitch uwielbiał praktyczne żarty na nieznajomych. Słynny reżyser przytacza w tym kontekście jedną z jego ulubionych opowieści o autorze „Psychozy”. Otóż podczas jazdy windami Hitchcock zwykł opowiadać makabryczne, całkowicie pozbawione kontekstu, za to obfite w krwiste detale zdarzenia, których rzekomo stał się mimowolnym świadkiem. Z każdym piętrem opisywane okoliczności zyskiwały na intensywności, przykuwając uwagę każdego kolejnego wsiadającego pasażera. Gdy wreszcie winda dojeżdżała do celu – w przypadku tej konkretnej opowieści było nim hotelowe lobby – współpasażerowie, głęboko zaangażowani w podsłuchaną rozmowę, nie byli w stanie owej windy opuścić. Wówczas mistrz suspensu zawieszał opowieść bez rozwiązania i z nieskrywaną satysfakcją napawał się efektem, jaki udało mu się wywołać na zakłopotanych słuchaczach. 

MV5BYzMyNjQxM2ItYjQ5YS00ZTE0LThjNDEtYzA1NDk2NmQ0ZmEwL2ltYWdlXkEyXkFqcGdeQXVyMTk2MzI2Ng@@._V1_.jpg

Najlepszą filmową manifestację owej skłonności do odnajdowania w ponurej tematyce nieskończonych pokładów czarnego humoru stanowi być może właśnie zapomniana surrealistyczna komedia kryminalna według scenariusza Johna Michaela Hayesa („Okno na podwórze”) według opowiadania Jacka Story – „Kłopoty z Harrym” z 1955 roku. W niej to malownicze miasteczko w stanie Vermont staje się scenografią trącących absurdem wydarzeń. Gdy w pobliskim lasku odkryte zostaje ciało nieznajomego mężczyzny, każdy z pojawiających się na miejscu zbrodni mieszkańców ma inną koncepcję na to, co należałoby uczynić ze zwłokami. W toku rozwoju fabuły nieszczęśnik jest więc co rusz zakopywany i ponownie odkopywany, podczas gdy uczestnicy farsy usiłują ustalić, co w istocie przyczyniło się do jego śmierci. Jakkolwiek suspensywnym wydawać się może owo założenie, „Kłopoty z Harrym” są w zasadzie niemal całkowicie wyzute z napięcia typowego dla filmów Hitchcocka. Tematy śmierci i (prawdopodobnego) morderstwa zostają tu potraktowane z rozbrajającą lekkością, a wartość ludzkiego życia – zrównana z powoli obieranym z godności bezwładnym ciałem niemiłosiernie przerzucanym z miejsca na miejsce niczym smętny worek ziemniaków. Konsekwentnie, atmosfera „Kłopotów z Harrym” wykreowuje fascynujący w odbiorze dysonans między normatywną powagą opisywanych sytuacji a komiczną, eskapistyczną rozrywką. Co więcej, obecność wyrazistych i barwnie rozpisanych postaci nie tylko pomaga w przełamaniu bariery między filmem a widzem i eliminuje poczucie potencjalnego wyobcowania – zachęca wręcz do udziału w perwersyjnie satysfakcjonującej grze, w którą uwikłani są główni bohaterowie. Zarówno malarz Sam Marlowe (John Forsythe) – postać rodem z prozy Chandlera – jak i podstarzały myśliwy Kapitan Wiles (wspaniały Edmund Gwenn) – dzięki monologizowaniu swoich wewnętrzych przemyśleń na potrzeby widzów kojarzący się z postacią shakespearowskiego dramatu – funkcjonują w osobliwej sielance jesiennego Vermontu oprawionego rozmarzoną ścieżką dźwiękową Bernarda Herrmanna, całkowicie nieświadomi etycznych czy moralnych imperatywów. Dramatyczne wszak wydarzenie traktują niczym najpospolitszy i najoczywistszy element rzeczywistości.

maxresdefault.jpg „Kłopoty z Harrym” ogląda się przede wszystkim z głębokim poczuciem storytellingowej satysfakcji. Satysfakcji jednak zupełnie innego rodzaju, niż ta znana z odbioru większości filmów z katalogu dokonań artysty stojącego za „Vertigo” i „Ptakami”. Kolejne zwroty akcji prowadzą historię w dość nieoczekiwane, co raz to bardziej irracjonalne okoliczności (w pewnym momencie film staje się na przykład dość ujmującym love story), narracja przekazuje wydarzenia w sposób bezpretensjonalnie ironiczny, oderwany od rzeczywistości na podobieństwo filmów Buñuela. Eksperyment, którym „Kłopoty z Harrym” niewątpliwie są i to nie tylko w odniesieniu do standardów Hitchcocka, a do ówczesnej głównonurtowej kinematografii w ogóle, spotkał się niestety z fatalnym odbiorem od strony box office'u. Tracąc blisko pół miliona dolarów film niemalże zakończył karierę mistrza suspensu na długo, nim ten pokazał światu swoje najsłynniejsze dzieła. Wkrótce po tym „Kłopoty z Harrym” zniknęły w zbiorach Hitchcocka i na kilka kolejnych dekad słuch o filmie w zasadzie zaginął. Dopiero w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych zyskał drugie życie wraz z erą VHS. Obecnie „Kłopoty z Harrym” utrzymują status jednego z arcydzieł Hitchcocka, na co wskazuje między innymi zawarcie go w znakomitej kolekcji The Masterpiece Collection wyposażonej w przepięknie odrestaurowaną wersję filmu na krążku Blu-ray wraz z półgodzinnym dokumentem poświęconym produkcji i jego historycznemu dziedzictwu. Przede wszystkim jednak, abstrahując od jego niewąpliwie wysokiej artystycznej wartości, „Kłopoty z Harrym” pozostają najlepszym dowodem wszechstronności Hitchcocka – mistrza nie tylko powszechnie docenianego w jego filmach suspensu, ale i groteski.

W Polsce film „Kłopoty z Harrym” doczekał się wyłącznie edycji na DVD. Na zagranicznych rynkach produkcja trafiła nie tylko do zbiorczych wydań z filmami Hitchcocka, ale doczekała się też samodzielnych edycji na Blu-ray – znajdziecie je między innymi w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Niestety próżno szukać w nich polskiej wersji językowej.

917-ekLO8VL._SL1500_.jpg

źródło: zdj. Universal Pictures