NOSTALGICZNA NIEDZIELA #84: „Trzeci człowiek”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W tym tygodniu przypominamy „Trzeciego człowieka” – powojenną narrację noir w reżyserii Carola Reeda i przy okazji jeden z najsłynniejszych obrazów w historii brytyjskiej kinematografii. 

Druga wojna światowa, największa katastrofa w historii współczesnego świata pozostawiła w gruzach nie tylko fizyczną manifestację dorobku ludzkości i pociągnęła za sobą miliony bezsensownych ofiar – również w przestrzeni filozoficznej powstała wyrwa w istocie niemożliwa do wypełnienia. Systemy etyczne i wyższe, metafizyczne instancje utraciły na wartości, egzystencjalizm stał się jednym z prądów myślowych rozpaczliwie usiłujących odnaleźć nowy, silnie zrelatywizowany porządek w chaosie. Wraz z dymem uchodzącym z kominów Auschwitz i Dachau, wieszczony u progu XX wieku przez dekadencką filozofię Nietzschego upadek cywilizacji przestał jawić się jako wzgardzony w strefach akademickich eksperyment myślowy, a stał naocznym i wstrząsającym faktem. Pojęcie Boga, od dziesięcioleci wzruszane w posadach rozwojem scjentyzmu i – konsekwentnie – słabnącą rolą metafizyki w świecie zachodnim, umarło na dobre. Zbombardowane stolice europejskich mocarstw stały się rozbitymi przestrzeniami, na zgliszczach których małe heterotopie z rozpaczą zbierały szczątki dawnego życia, wykształcano nowe prawa, nowe reguły i nową moralność.

W „Trzecim człowieku” scenografią dla takiego właśnie odbudowywanego porządku, z trudnością stawianego na ruinach starego świata jest Wiedeń 1949 roku – w dużej części zrównane z ziemią historyczne miasto podzielone na cztery strefy wpływów alianckich mocarstw. Centrum [jest] patrolowane i administrowane przez międzynarodową policję. Po jednym naczelniku z każdej z czterech głównych sił. Wspaniale! Jakąż oni mieli nadzieję! Nikt z nich tego miejsca nie znał, a do tego każdy mówił w innym języku! – głosi Carol Reed w monologu otwierającym „Trzeciego człowieka”. Reżyser produkcji opisuje stolicę Austrii, a rozszerzając metaforę – całą powojenną rzeczywistość, jako swoistą wieżę Babel – pełną niezrozumienia, wolną od zgodnego wyobrażenia przyszłości, targaną widmem kolejnego masowego konfliktu zbrojnego. W tym obcym i zamkniętym, rządzącym się swoimi regułami świecie pojawia się naiwny protagonista grany przez znanego z „Obywatela Kane'a” Josepha Cottona. Zrównany ze stopniem doinformowania widzów Amerykanin Holly Martins, autor groszowych powieści westernowych, przybywa do Wiednia na zaproszenie starego przyjaciela. Wkrótce okazuje się, że oferta pracy, którą ten miał mu zaproponować, nie jest już aktualna, a sam przyjaciel zginął rzekomo w wypadku samochodowym kilka dni wcześniej. Martinsa niepokoją okoliczności zdarzenia – detale, które nie składają się w spójną całość, diametralnie inne wersje przedstawiane przez kolejnych świadków i tajemnicza postać, którą widziano podobno przy ciele ofiary. Zdecydowany pozostać w Wiedniu do momentu ustalenia prawdziwego przebiegu wydarzeń, bohater mierzy się zarówno z kolejnymi wstrząsającymi szczegółami z „drugiego” życia pochowanego Harry'ego Lime'a, jak i opłakującą go byłą kochanką Anną (Alida Valli) oraz postrzegającym jako kryminalistę majorem Callowayem (znakomity Trevor Howard) – przedstawicielem lokalnej policji. Lime'owi zarzuca się udział w czarnorynkowym handlu – nie ma w tym wszelako niczego wyjątkowego. W Wiedniu końca lat czterdziestych towary podkrada się z zasobów wojskowych, a nielegalnie sprzedają i kupują niemal wszyscy. A jednak gdy to ograniczona do użytku militarnego penicylina staje się przedmiotem kradzieży (antybiotyki były w dobie powojennej szczególnie cenne i szczególnie trudne do zdobycia), a następnie rozwodnienia i z makabrycznymi skutkami wpuszczenia do obiegu, na uwikłanego w proceder Lime'a pada szereg oskarżeń. Stopniowa utrata wiary Holly'ego w pierwotne wyobrażenie o przyjacielu, naiwna dychotomia jego postrzegania świata jako areny starć sił jednoznacznego dobra i zła i – przede wszystkim – rozczarowanie fikcyjnością ideałów stają się napędem podpierającym fabułę tego szybkiego, wystylizowanego i angażującego thrillera. Gdy natomiast na scenie pojawia się Orson Welles w jednej ze swoich najbardziej kultowych kreacji, „Trzeci człowiek” prezentuje swoją najbardziej niejednoznaczną stronę. Improwizowany (!) monolog, który jego postać recytuje krótko przed finalną konfrontacją filmu (symbolicznie rozgrywającą się w wiedeńskich kanałach), pozostaje jednym z najbardziej ewidentnych przejawów całkowitej anihilacji etyczno-filozoficznych imperatywów.

Third Man 08.jpg

W warstwie wizualnej dominują obrazy niepokoju – przechylone ujęcia, długie cienie i nieoczywiste zabiegi oświetleniowe tworzą bardzo ekspresjonistyczną wizję zewnętrznego i wewnętrznego rozbicia. Co więcej, fotografie zniszczonego wojną Wiednia niosą ze sobą nie tylko głęboką poetykę w kontekście szeroko pojętych motywów filmu, a również ogromną wartość dokumentalną. Nakręcony niemal w całości on location, „Trzeci człowiek” angażuje w mise-en-scène prawdziwy powojenny wygląd stolicy Austrii i życie jego prawdziwych mieszkańców. Co więcej, instrument, do którego ograniczona jest cała ścieżka dźwiękowa filmu – cytra – odkryty został przez twórców właśnie w Wiedniu. Na Antona Karasa – przyszłego kompozytora – reżyser i scenarzysta wpadli w zasadzie przez przypadek. Muzyk wykonywał swoje autorskie kompozycje w pewnej wiedeńskiej restauracji, do której po zamknięciu dnia zdjęciowego udali się scenarzysta Graham Greene i Carol Reed. Kultowy temat Harry'ego Lime'a, idealnie oddający dekonstruowane w toku filmu, romantyczne wyobrażenie o antybohaterze, utrzymywał się na amerykańskich listach przebojów wiele tygodni po premierze kinowej.    

GettyImages-180960186.jpg

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o ostatnim, rozmyślnie wydłużonym i melancholijnie lirycznym ujęciu „Trzeciego człowieka”. Ponieważ schematy opowieści kryminalnych kręconych u progu lat pięćdziesiątych zakładały określone i raczej nagminnie powielane rozliczenia wątków fabuły – zwłaszcza tych miłosnych – ów ostatni wgląd w świat Harry'ego Lime'a do dziś jawi się jako znakomite i niebanalne przełamanie formuły. I choć znajdą się tacy, którzy kwalifikują „Trzeciego człowieka” jako zwykły, noirowy genre film, po nieco uważniejszym seansie okazuje się, że nie ma tu w istocie niczego konwencjonalnego. Finalne ujęcie pozostaje tego niezbitym, osobliwie spokojnym i niezmiennie gorzkim świadectwem. 

Na naszym rynku film doczekał się wyłącznie wydania DVD z 2006 roku od ówczesnego dystrybutora Vision. W Stanach Zjednoczonych „Trzeciego człowieka” na Blu-ray znajdziemy między innymi w wydaniu od StudioCanal z 2010 roku, które cały czas dostępne jest w szerokiej dystrybucji. Warto też wspomnieć o wydaniu z serii Criterion Collection z 2008 roku, które stało się już unikatem i dostępne jest wyłącznie w znacznie zawyżonej cenie. Najbardziej przystępne cenowo wydaje się obecnie brytyjskie wydanie Blu-ray z 2015 roku od tamtejszego oddziału StudioCanal, które znajdziecie cały czas na Amazonie i Zavvi.

źródło: zdj. British Lion Film