NOSTALGICZNA NIEDZIELA #86: „Atak na dzielnicę”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne. W tym tygodniu, w ramach wyjątku, opowiemy o filmie stosunkowo niedawnym, acz niesłusznie, zwłaszcza w Polsce, pominiętym. Mowa tu o „Ataku na dzielnicę” – debiucie brytyjskiego reżysera Joego Cornisha, powstałym przy współpracy z Edgarem Wrightem („Wysyp żywych trupów”, „Baby Driver”). Zapraszamy do lektury. 

Na pierwszy rzut oka „Atak na dzielnicę” ogląda się jak jeden z filmów napisanych przez Edgara Wrighta i Simona Pegga, a zwłaszcza „To już jest koniec”. Oto fabuła zawiązuje się, gdy na biedniejszą dzielnicę południowego Londynu spada meteoryt. Wkrótce po tym, jak na miejscu pojawiają się nastoletni członkowie lokalnego gangu ulicznego, okazuje się jednak, że skała z kosmosu bynajmniej nie jest zwykłą skałą, a osobliwym, lepkim kokonem. Co więcej – przewozi drapieżnego pasażera wieszczącego nadchodzącą inwazję. Stojący na czele grupy nieletnich wyrzutków Moses (John Boyega w roli, która zapewniła mu udział w „Przebudzeniu Mocy”) wypowiada wojnę najeźdźcom z kosmosu. W obronie cementowej scenografii, obrazującej margines brytyjskiego społeczeństwa, towarzyszy mu szajka „zagubionych chłopców”, pielęgniarka Sam (Jodie Whittaker) i osiedlowy dealer (Nick Frost).

Abstrahując od tematyki, która z powodzeniem mogłaby stać się kanwą kolejnej produkcji z kultowego cyklu „Cornetto”, debiut Joego Cornisha może pochwalić się podobnie angażującym rytmem i umiejętnie wykorzystanymi gatunkowymi kliszami. A jednak w sercu „Ataku na dzielnicę” leżą znacznie poważniejsze metafory, aniżeli te wspierające jednolicie satyryczny wydźwięk obrazów Wrighta – metafory, które stają się tym bardziej czytelne, gdy dojrzymy, że samo blokowisko przywodzi na myśl statek kosmiczny, a serie sugestywnych cięć montażowych nieprzypadkowo i niejednokrotnie zrównują najeźdźców z kosmosu z grupą głównych bohaterów. Zainscenizowane w niskim kluczu przez kamerę przechwytującą lens flare'y rodem z kokpitu U.S.S. Enterprise mieszkalne monolity mniej kojarzą się z miejską dżunglą, a bardziej z dziwnymi betonowymi twierdzami na nieznanej planecie. Co Cornish chce przez to wszystko powiedzieć? Przede wszystkim, jak określił to w jednym z wywiadów właśnie sam reżyser, „Atak na dzielnicę” można by było zakwalifikować jako produkcję podgatunku social realism fantasy. Przypadkowi obrońcy Ziemi – Moses, Pest, Biggz, Dennis i Jerome – to personae non gratae brytyjskiego społeczeństwa – nastoletnie odpadki systemu, który nie odnajduje dla nich miejsca, zaniedbani przez rodziców, których w filmie nigdy nawet nie widzimy (ich obecność odznacza się w obojętnych i stereotypowych dialogach wybrzmiewających zza kadru). Zaszufladkowani i skazani, by odtwarzać archetypiczne zachowania, maskować wstydem prawdziwą tożsamość i własne dzieciństwo, rozpaczliwie walczyć o przetrwanie (w jednej scenie Moses ratuje się przed upadkiem, zawisając z brytyjskiej flagi, trudno o bardziej czytelną przenośnię). W tym kontekście właśnie postać Jodie Whittaker staje się przedłużeniem doświadczenia widowni – podobnie jak widzowie, Sam konsekwentnie odziera wizerunek młodych „gangsterów” z nadanego im statusu. W pewnym momencie bohaterka wstępuje do wielokrotnie teasowanego przez narrację mieszkania Mosesa i... nie odkrywa absolutnie niczego wstrząsającego. W subtelnej, choć niezwykle dramatycznej sekwencji kluczem do osobowości lidera gangu okazuje się nieobecny wujek-alkoholik i smutny pokój z konsolą i łóżkiem z pościelą ozdobioną wizerunkiem Spider-Mana – jedyna przestrzeń, w której dziecko mogło być dzieckiem. Gdy w końcu dochodzi do inwazji obcych, Cornish chętnie zestawia „ziemskie potwory” z tymi prawdziwymi, a w zakończeniu decyduje na (anty)morał rodem ze słodko-gorzkiej baśni.

attack-the-block-watching-recommendation-videoSixteenByNineJumbo1600-v4.jpg

By podkreślić wprawność, z jaką filmowi udaje się zamaskować swoje zasadnicze motywy, warto dodać, że „Atak na dzielnicę” działa w całkowitym oderwaniu od alegorycznych tropów narracji. Pomysłowo sfilmowane sekwencje akcji (zwłaszcza jedna z ostatnich – zarejestrowana w slow motion ucieczka Mosesa przez korytarz wypełniony po brzegi kosmitami), zawrotny rytm, znakomicie rozpisane i zagrane postacie (zwłaszcza niewerbalny w większości pokaz aktorskich zdolności Boyegi) współgrają w tworzeniu kameralnej i niezobowiązującej zabawy gatunkiem. „Atak” pozostaje w pokrewieństwie z filmami Wrighta nie tylko zresztą w zakresie fabuły czy tonu, a w dużym stopniu dzięki kinetycznej płynności narracji. Ta bowiem płynie bez chwili przestoju, prowadzona chwytliwym, elektroniczym soundtrackiem i londyńską gwarą cockney, którą posługują się niemal wszyscy bohaterowie. Design obcych – czarnych, bezokich mas o fluorescencyjnych, ksenomorficznych kłach pokrytych gęstym śluzem – należy ponadto do najciekawszych i nieoczywistych wizerunków, jakimi kino mogło się w ostatnich latach pochwalić. Ostatecznie mamy tu więc do czynienia ze znakomitym debiutem reżyserskim. „Atak na dzielnicę” to w równym stopniu zabawny, co tragiczny (zwłaszcza jeśli wczytamy się w szereg metafor), pomysłowo zrealizowany i ekscytujący przykład niskobudżetowego kina akcji wysokiej próby.

Na polskim rynku wydawniczym „Atak na dzielnicę” doczekał się wyłącznie edycji na DVD, która cały czas dostępna jest w regularnej sprzedaży. Na zagranicznych rynkach bez problemu znajdziemy natomiast wydanie Blu-ray, które dostępne jest między innymi w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Za naszą zachodnią granicą oprócz standardowej edycji produkcja doczekała się też limitowanego steelbooka, który znajduje się jeszcze w ofercie tamtejszego oddziału sklepu Amazon. W żadnym z zagranicznych wydań nie znajdziemy jednak polskiej wersji językowej.

źródło: zdj. Optimum Releasing