NOSTALGICZNA NIEDZIELA #90: „Uciekinier”

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne. Dzisiaj sięgniemy po nieco już przykurzony klasyk VHS z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej – „Uciekinier”.

Predator”, „Terminator” 1 & 2, „Pamięć absolutna” – te tytuły to dla mnie zdecydowana czołówka, jeśli chodzi o filmografię Arnolda Schwarzeneggera, i to do nich wracałem najczęściej. Jest jednak film, który ma dla mnie znaczenie szczególne, również dlatego, że było to najprawdopodobniej moje pierwsze spotkanie z Arnim. No, możliwe, że drugie, ale nawet jeśli, to pierwszym byłby „Herkules w Nowym Jorku”, do którego nigdy później nie wróciłem, niewiele zeń pamiętam i jakoś nieszczególnie mam ochotę ten stan rzeczy zmieniać. Przyjmijmy zatem, że tym pierwszym filmem jest ten, któremu się dzisiaj przyjrzymy – w zależności od tłumaczenia był to „Pościg”, „Ścigany” czy też „Uciekinier” – w oryginale „The Running Man” w reżyserii Paula Michaela Glasera. Wysłuchajmy krótkiej zapowiedzi:

Słów kilka o fabule – mamy 2019 rok, Stany Zjednoczone dotknięte zapaścią ekonomiczną przerodziły się w państwo totalitarne, w którym całe życie społeczne poddawane jest cenzurze i manipulacji na wielką skalę. Najpopularniejszym programem telewizyjnym jest tytułowy „Uciekinier”, w którym skazani przestępcy walczą o życie i nagrody, tropieni przez wyspecjalizowanych łowców, przywodzących nieco na myśl gwiazdy profesjonalnego wrestlingu z tą tylko różnicą, że ci panowie krzywdzą swe ofiary jak najbardziej na serio i używają do tego różnorakiego sprzętu, takiego jak piły łańcuchowe, miotacze ognia czy też… eksplodujące krążki hokejowe. Program prowadzi Damon Killian (świetny w tej roli Richard Dawson), gwiazda telewizji, a przy tym prawdziwa szycha i, niestety, niezbyt miły gość.

Głównym bohaterem jest Ben Richards (Schwarzenegger), pilot policyjnego śmigłowca wrobiony w spowodowanie masakry ludności biorącej udział w ulicznym proteście. W rzeczywistości nasz bohater próbował tę masakrę powstrzymać, mimo to zyskał sobie przydomek rzeźnika z Bakersfield i  wyrok odsiadki w ciężkim więzieniu. Ucieka z niego wraz z dwoma towarzyszami zaangażowanymi w działania ruchu oporu wymierzonego przeciw działaniom sił rządzących. Wkrótce poznaje Amber Mendes (Maria Conchita Alonso). Kobieta szybko przysporzy mu sporych kłopotów. W efekcie ponownie zostaje aresztowany, a następnie zmuszony do udziału we wspomnianym programie. Przyjdzie mu tam stawić czoła śmiertelnie groźnym przeciwnikom, by ostatecznie… Tu się zatrzymajmy, nim zdradzimy zbyt wiele. Fakt faktem, film jest dość schematyczny, a fabuła wielkich zaskoczeń ze sobą nie niesie, dostarcza za to sporej dawki rozrywki i akcji w kiczowatej, typowej dla lat 80. otoczce, przyprawionej garścią pamiętnych onelinerów. Nie mogło wśród nich zabraknąć znaku firmowego Arnolda w postaci kultowego „I’ll be back”. Szczególną uwagę zwracają na siebie łowcy. Każdy z nich dysponuje charakterystycznym dla siebie uzbrojeniem i umiejętnościami, każdy stanowi dla bohaterów prawdziwe wyzwanie i nie wszyscy zdołają wyjść cało z konfrontacji z nimi. Zdarzają się tutaj uroczo wręcz niezgrabne uproszczenia, jak choćby to w jaki sposób bohaterowie zdobywają hasło do bariery w więzieniu (pisane wielkimi literami hasło wyświetla się na ekranie, wystarczy zajrzeć strażnikowi przez ramię), reklamy telewizyjnego show zawierają fragmenty późniejszych wydarzeń z filmu, a pokazywana w TV transmisja wypadków z początku filmu zawiera dokładnie te same ujęcia, które w tej scenie widzieliśmy, łącznie z tymi, które przedstawiono z perspektywy głównego bohatera. Musieli mieć w tym śmigłowcu niezły monitoring...

Pośród obsady nie brak znajomych twarzy – główną postać kobiecą niektórzy skojarzą z „Predatorem 2”, jednym z łowców jest z kolei znany z pierwszego „Predatora” Jesse Ventura. Arnoldowi towarzyszy także Yaphet Kotto (odtwórca roli Parkera w pierwszym „Obcym”), a w rolę głowy ruchu oporu wciela się sam Mick Fleetwood, którego nazwisko jest dobrze znane fanom muzyki rockowej. Prócz nich pojawiają się także Sven-Ole Thorsen – koleżka Arnolda, który zaliczał niewielkie występy w wielu jego filmach (między innymi „Conan Barbarzyńca”, „Predator”), znany także z roli Tigrisa w „Gladiatorze” – czy też Toru Tanaka, na którego mogliśmy się natknąć w VHSowych hitach o sztukach walki (jak choćby „Niezawodna broń” czy „Trzech małolatów Ninja”).

Film oparto na powieści Stephena Kinga o tym samym tytule, który jednak podpisał się pod nią pseudonimem Richard Bachman. Jest to jednak adaptacja bardzo, ale to bardzo luźna. W książkowym oryginale łowy nie odbywały się na przygotowanej do tego celu arenie, lecz na całym świecie, zaś główny bohater (który z żadnej strony nie przypominał Schwarzeneggera) sam zgłosił się do programu, ze względu na trudną sytuację finansową rodziny i chorobę córki. Za każdą godzinę, przez którą udaje mu się pozostać przy życiu, zarabia 100 dolarów, a przeżycie miesiąca ma mu przynieść… okrągły miliard (czego jednak nikomu przed nim nie udało się dokonać). Można się doszukać kilku podobieństw, ale przebieg wydarzeń, jak i samo zakończenie są w książce zupełnie inne niż w filmie. Zaznaczę w tym miejscu, że wierna ekranizacja tej powieści mogłaby być nawet lepszym filmem niż ten, który otrzymaliśmy, ale trudno mi uwierzyć, by jakakolwiek hollywoodzka wytwórnia zdecydowała się sfilmować oryginalne zakończenie, którego tutaj nie zdradzę.

Jak widać, z oryginału zachował się przede wszystkim sam pomysł z programem o polowaniu na ludzi. Cała reszta to już twórczość scenarzystów, z której udało się jednak sklecić udaną całość. Trzeba jednak przyznać, że sam finał zdaje się wyraźnie obniżać loty, będąc zanadto uproszczony, a przy tym i niespecjalnie ciekawy (i niezbyt efektowny), gdy go zestawić z poprzedzającymi go wydarzeniami. Wcześniej otrzymujemy w filmie całkiem interesujące spojrzenie na mechanizm działania telewizyjnego show, którego przebieg nie może zanadto odbiegać od ustalonych założeń. Gdy tylko wydarzenia zaczynają toczyć się inaczej, niż zakładano, następuje „korekta”, której towarzyszy odpowiednia manipulacja zgromadzoną w studiu publicznością. W razie potrzeby wprowadzane korekty są coraz bardziej drastyczne. Sam pomysł wyjściowy miał spory potencjał, który nie został tu do końca wykorzystany, miast bowiem bardziej zgłębić temat zdecydowano się na polanie całości pstrokatym, rozrywkowym sosem. Muszę jednak przyznać, że ma to swój urok, ba, ma tego uroku całkiem sporo i może trafić do widzów w różnym wieku. Sam oglądałem „Uciekiniera” z przyjemnością zarówno na początku podstawówki, jak i trzydzieści lat później - film doskonale znosi liczne powtórki. Oczywiście wiele zależy tu od podejścia widza do tego rodzaju „ramotek”. 

  

Czytają kolejno: Maciej Gudowski (C+, TVN), Jan Suzin (TVP), Lucjan Szołajski (VHS), Tomasz Knapik i Janusz Kozioł (pirackie wydania VHS).

„Uciekinier” został w Polsce wydany tylko na VHS z Lucjanem Szołajskim w roli lektora (nie wiedzieć czemu, wstęp w tym wydaniu pochodzi jednak z wydania pirackiego i czyta go Tomasz Knapik). Nie doczekaliśmy się żadnych wydań płytowych z polską wersją językową, pozostaje więc sięgnąć po wydania zagraniczne. Może to być zaopatrzone w dodatki wydanie od Lionsgate (alternatywnie JL Entertainment w Australii i Fabulous Films w UK) lub późniejsze wznowienie od Olive Films z nieco lepszym (jeśli wierzyć recenzjom) obrazem, ale bez dodatkowych materiałów video, jedynie z komentarzem reżysera. Film wydano także w kilku krajach europejskich, w tym szczególnie warte uwagi są edycje dostępne w Niemczech, gdzie można było dostać wersję 3D, dwupłytową edycję limitowaną w steelbooku lub opakowaniu retro-VHS, a także wydanie 4-płytowe w mediabooku z 52-stronicową książeczką, soundtrackiem i płytą pełną dodatków (choć część z nich nie jest niestety „english friendly”). Jest więc w czym wybierać.

źródło: zdj. TriStar Pictures