„Nowi mutanci” – recenzja filmu

Och, X-Meni od 20th Century Fox, cóż za piękne zwieńczenie przygody tego studia z kultowymi mutantami. Po tragicznym „X-Men: Apocalypse” i jeszcze gorszej „Mrocznej Phoenix”, Fox żegna się z serią filmem będącym w produkcyjnym piekle od kilku dobrych lat. To nie mogło wróżyć niczego dobrego, prawda?

Na film wybrałem się właściwie wyłącznie dlatego, że moja druga połówka chciała obejrzeć „Teneta” w IMAX-ie, a akurat byliśmy w kinie bez tej technologii. Powiem szczerze – dla mnie X-Meni zakończyli się na części drugiej, w 2003 roku. To, co powstawało później, to w większości średnie lub kiepskie filmy, gdzie tylko raz na jakiś czas udało się zrobić naprawdę dobrą produkcję (patrz „Logan” czy „Przeszłość, która nadejdzie”). W „Nowych mutantach” nie przekonywała mnie ani zmiana formuły, ani nawet obiecane elementy horroru, którego tak zapalonym fanem jestem.

O czym to właściwie jest? Czwórka młodocianych mutantów trafia do zamkniętego ośrodka wbrew swojej woli, gdzie rządy sprawuje doktor Cecillia Reyes. Pani doktor uważa, że jej pacjenci stanowią niebezpieczeństwo zarówno dla świata, jak i dla nich samych. Stara się więc nauczyć ich panowania nad swymi mocami. Wszystko zmienia się jednak, gdy do grupy dołącza nowa mutantka – Danielle „Dani" Moonstar.

mutanci.jpg

Na próżno szukać w „Nowych mutantach” czegokolwiek świeżego, a tym bardziej – no cóż – nowego. Podczas seansu niemalże natychmiastowo można zauważyć, czym inspirowali się twórcy. I choć w teorii mieszanka „Klubu winowajców” z „Koszmarem z ulicy Wiązów” brzmi wspaniale, w „Nowych mutantach” okazuje się być kompletnym niewypałem. Dlaczego?

Ano dlatego, że scenariusz to chaotyczna, odtwórcza masakra skierowana głównie do – a przynajmniej takie odniosłem wrażenie – nastolatków. Nie widzę opcji, by cokolwiek w tym filmie mogło realnie zainteresować widza powyżej 16 roku życia. Wszystko jest tu bardzo nijakie, pośpieszne i pozbawione emocji, jakby film pisała osoba, która wygooglowała sobie po prostu, co jest wśród dzisiejszej młodzieży popularne. „Hej, dzieciaki lubią horrory - wrzućmy jakieś straszne sceny”. „O, od jakiegoś czasu popularny jest temat LGBT, wrzućmy do filmu lesbijski, nastoletni związek, robiąc z tego bardzo płytką i nic nieznaczącą dla fabuły relację”. „Słyszałeś o czymś takim jak nastoletni bunt i nienawiść do rodziców? MUSIMY TO ZAMIEŚCIĆ W TYM FILMIE”.

Zdecydowanie za duża część dialogów czy akcji w postaci działań bohaterów wzbudza u oglądającego uśmiech politowania czy mniejsze lub większe parsknięcia śmiechem. Zdumiony byłem natomiast w momentach, kiedy film rzeczywiście starał się zagłębić w uczucia bohaterów, ich przeszłość. I bynajmniej nie pozytywnie zdumiony. W pierwszej połowie filmu dostajemy kilka scen pod rząd, które już od początku stwarzają wrażenie ważnych dla budowania relacji bohaterów oraz ich charakterów, motywacji. 30-40 sekund sceny i... ta się nagle kończy. Zaczyna się następna. Myślę – OK, będzie kontynuowany wątek z poprzedniej. Nope – montażysta kompletnie olał poprzednią scenę i wrzucił następną, w której twórcy ponownie jakby chcieli coś przekazać, coś rozwinąć, ale po kilkudziesięciu sekundach scena szybko się kończy. I zaczyna się następna, kilkudziesięciosekundowa, niepowiązana scena... Poszatkowany chaos, ot co.

new-mutants-anya.png

Nie oznacza to jednak, że „Nowi mutanci” nie mają żadnych wartości dodatnich, o nie. Przede wszystkim człowiek nie męczy się za długo, bo film trwa tylko 90 minut... Poważniej mówiąc – jak często bywa w tego typu filmach – jest on naprawdę ładny wizualnie. Większość efektów specjalnych (bo pojawiają się tu też obrzydliwe rodzynki) cieszy oko i można je jak najbardziej zaliczyć na plus. Również wstawki wprost z horroru są bardzo dobrze zrealizowane i aż żal, że twórcy nie zdecydowali się pojechać po bandzie i zrobić horror pełną gębą. Wciąż to tylko dwie krople w morzu nijakości.

Ostatnim plusem w ujęciu całego filmu i jedynym, jeśli chodzi o obsadę, jest wspaniała, charyzmatyczna Anya Taylor-Joy w roli Illyany „Magik” Rasputin. Dziewczyna dwoi się i troi, by wynieść kiepsko napisane dialogi na wyżyny i robi to w zadziwiająco udany sposób. Oglądanie jej na ekranie to istna przyjemność i szkoda, że nie można powiedzieć tego o reszcie aktorów. No, na małe wyróżnienie zasługuje jeszcze znany ze „Stranger Things” Charlie Heaton. Resztę obsady ciężko brać na poważnie w swych aktorskich wysiłkach.

„Nowi mutanci” z założenia mieli być trylogią, ale po przejęciu studia Fox przez Myszkę Mickey plany te zostaną prawdopodobnie porzucone. I Bogu dzięki. X-Meni zostaną za jakiś czas włączeni do MCU, co może oznaczać promyk nadziei, istne światełko w tunelu dla fanów tych komiksowych superbohaterów. Nie marnujcie czasu na „Nowych mutantów” i wybierzcie się na „Tenet” czy nawet „Nieobliczalnego”, jeśli jeszcze nie udało się Wam go obejrzeć. No chyba że „Apocalypse” i „Mroczna Phoenix” to według Was udane produkcje...

Ocena: 2/6

zdj. Disney