26 marca na sklepowe półki zawitał kolejny tom serii Amazing Spider-Man. Epic Collection zatytułowany „Saga klonów”. Zapraszamy do recenzji.
W latach 90. przestałem śledzić przygody Spider-Mana na kilka ładnych lat, nim komiksy z jego udziałem przestały być wydawane przez TM-Semic. Znajomość z kolejnymi zeszytami z tamtych lat zawarłem więc dopiero czytając kolejne tomy Epic Collection. Z ich poziomem bywało bardzo różnie — od tomów bardzo dobrych, które czytało się z przyjemnością (jak „Venom” czy „Inferno”) przez przyzwoite („Plaga Pająkobójców”, „Powrót Złowieszczej szóstki”), aż po dramatycznie wręcz słabe („Każdy z każdym”, „Rzeź maksymalna”). Biorąc do ręki przedostatni jak do tej pory tom „Skradzione życie” bylem już niemal pewien, że to na nim zakończę czytanie tej serii wydawniczej, jednak zakończenie sprawiło, że ciekawość wzięła górę zatem i ostatecznie sięgnąłem także po „Sagę klonów”, a właściwie pierwszy tom tej bardzo rozbudowanej historii, której korzenie sięgają odległej przeszłości...
Wszystko, co do tej pory o niej wiedziałem nie napawało mnie zbytnim optymizmem, toteż do lektury podchodziłem ze sporą rezerwą mimo zainteresowania wzbudzonego przez szereg dramatycznych wydarzeń, które wstrząsnęły życiem Petera Parkera w finale poprzedniego tomu. Intryga uknuta przez Zielonego Goblina do spółki z Kameleonem, z którą ściśle wiązał się wątek powracających zza grobu rodziców Petera, doprowadziła ostatecznie do emocjonalnego wycofania naszego bohatera, co z kolei pociągnęło za sobą kryzys jego małżeństwa z Mary Jane. Na dokładkę ciocia May wylądowała w szpitalu w stanie krytycznym. Wkrótce potem w Nowym Jorku zjawił się Ben Reilly — tajemniczy osobnik, który okazał się być klonem Petera i to właśnie wątek tej postaci będzie kluczowy dla dalszych losów Człowieka-Pająka.

Tom rozpoczyna swoista „kompilacja” stron z kilku zeszytów, (powtarza się tu także część finału poprzedniego tomu) stanowiąca wprowadzenie do rozpoczynającej się historii, a zaraz potem wracamy do klasycznego schematu, w którym otrzymujemy przekładaniec kolejnych zeszytów z czterech głównych serii komiksów o Spider-Manie. Wkrótce dochodzi do pierwszej konfrontacji Spider-Mana z jego klonem w historii „Moc i odpowiedzialność”, w której to Peter Parker mierzy się z niejakim Judasem Travellerem i staje przed dylematem — czy życie złoczyńców i morderców jest warte tego, by je ratować z narażeniem własnego? Już na starcie nie będzie łatwo i nie obejdzie się bez pomocy ze strony tajemniczego klona.
Na tym etapie historia jest jeszcze w miarę wciągająca i zdaje się dawać nadzieję na ciekawy rozwój sytuacji. Nieźle wypada także serwowana chwilę później podróż w przeszłość, przybliżająca nam nieco postać Bena Reilliego. A potem przechodzimy do jego solowej przygody, gdzie nasz nie-Parker-ale-jakby-Parker skonfrontuje się z Venomem (i będzie bolalo). Niestety tempo zdaje się w tym miejscu gwałtownie siadać, a utracony impet z początku tomu przepada na dobre. Od tej pory zdecydowanie zbyt często ma się wrażenie śledzenia mało istotnych i nużących zapychaczy, podczas gdy wątki, które wydawały się interesujące, w zasadzie stoją w miejscu. Ben Reilly (który przybiera tożsamość Scarlet Spidera), użera się z Venomem, potem Spider-Man po raz nie wiadomo już, który konfrontuje się w Kardiakiem, mam okazję cofnąć się nieco w czasie, by poznać punkt widzenia MJ na fakt, że jej mąż jest superbohaterem, który każdego dnia może nie wrócić z kolejnej eskapady (nic nowego, prawda?), następnie jesteśmy świadkami starcia Pajączka z Pumą i kobietą znaną jako Nokturn, a w końcu na arenę wydarzeń wkracza Daredevil utrzymujący, że nie jest Mattem Murdockiem. Razem ze Spider-Manem zmierzą się z dwoma wrednymi łotrami o ptasim rodowodzie (kim jest jeden z nich nietrudno się domyślić, natomiast z drugim zetknąłem się tu bodaj po raz pierwszy). Starcie to kończy się w sposób, który (przynajmniej w teorii) powinien sprawić, że z niecierpliwością czekać będziemy na kolejny tom, by się dowiedzieć, co będzie dalej. No właśnie. Powinno, ale jakoś nie bardzo sprawia, gdy dominującym uczuciem towarzyszącym odkładaniu komiksu na półkę pozostaje... znużenie. To samo znużenie, które towarzyszyło mi przez lwią część samej lektury i sprawiło, że musiałem ją rozkładać na kolejne dni, w trakcie których coraz to trudniej i trudniej było znaleźć chęci, by ją dokończyć (czy tym bardziej podzielić się wrażeniami z niej). A kiedy potem rzuciłem okiem na rozpiskę sagi klonów, zdając sobie sprawę z tego, że ta historia ciągnąć się będzie przez szereg kolejnych tomów na podobieństwo takiego choćby Knightfallu, coś we mnie pękło. Najzwyczajniej w świecie zdałem sobie sprawę, że w tej trwającej od chwili wydania przez Egmont w 2019 roku Spider-Mana Todda McFarlane'a nostalgicznej podróży, zabrnąłem najwyraźniej o jeden tom za daleko.
Wstęp do sagi klonów nie jest co prawda tak dramatycznie słaby jak nieszczęsna „Rzeź maksymalna”, ale swoją mdłą nijakością dość skutecznie niweluje wszystko to, co finał poprzedniego tomu zdołał zbudować. Ben Reilly po prostu sobie jest, błąka się tu i tam, serwuje nam całą masę smutnych refleksji, raz i drugi się z kimś tam ponaparza, ale poziom zaintrygowania, jaki budzi nie zbliża się w żadnym wypadku do takiego choćby Bane'a, który w Knightfallu sam w sobie stanowił dla mnie wystarczający powód, by sięgać po kolejne tomy. Tymczasem tutaj nie dzieje się właściwie nic szczególnie ciekawego, fabuła rzec by można, dryfuje sobie w bliżej nieokreślonym kierunku, brak jej wyraźnego punktu zaczepienia, konkretnego celu, czy też czegokolwiek, co by sprawiło, że chciałbym sięgnąć po kolejny tom.

Dość dobrze wypada natomiast szata graficzna — obowiązki rysowników pełnią przeważnie doskonale nam już znani Mark Bagley, Sal Buscema i Tom Lyle, oraz prezentujący solidny poziom Steven Butler i Bob McLeod, nieco w tyle pozostaje w moim odczucie Liam Sharp (ale i on jako tako daje radę, choć Gwen Stacy w jego wykonaniu to zdecydowanie „nie to”).
Na zakończenie dostajemy pokaźny zestaw materiałów dodatkowych, na który składa się artykuł o projektach kostiumu Scarlet Spidera (wraz z szeregiem szkiców), wywiad z redaktorem Marvela Howardem Mackiem, rysownikami (Sal Buscema, Steven Butler) czy scenarzystami (J.D de Matteis, Terry Kavanagh), a także galeria łotrów i szereg artykułów poświęconych postaciom i kulisom powstawania przełomowej (przynajmniej w zamierzeniu) sagi. Tak więc samo wydanie prezentuje się całkiem atrakcyjnie, z pewnością bardziej niż zawarta w nim historia. Do tłumaczenia autorstwa Marka Starosty nie mam zarzutów.
„Saga klonów” (a właściwie jej początek), plasuje się bliżej dolnych rejonów wśród dotychczasowych tomów serii, a wizja sięgania po szereg kolejnych tomów, by dobrnąć do końca tej historii, budzi dziwnie znajome odczucia. Przypomina mi ona bowiem tę rezygnację i zwątpienie, których doświadczałem w latach 90., czytając na tzw. stronach klubowych zapowiedzi ciągnących się latami, niekończących się historii. Stały się one jedną z przyczyn, dla których dałem sobie spokój z komiksami superbohaterskimi gdzieś w tak w okolicach wczesnego liceum, by wrócić do nich dopiero po dwudziestu latach przerwy. I obawiam się, że w tym właśnie miejscu, przynajmniej w odniesieniu do Spider-Mana, historia się powtarza.
„Amazing Spider-Man. Epic Collection: Saga klonów” zawiera fragmenty zeszytów Web of Spider-Man #114-116, Amazing Spider-Man #391 i #393, Spider-Man 48-50 i Spectacular Spider-Man #215-216 oraz zeszyty „Web of Spider-Man” #117-119, Amazing Spider-Man #394-396, Spider-Man #51-53, Spectacular Spider-Man #217-219 oraz Spider-man Unlimited #7.
Oceny końcowe komiksu „Amazing Spider-Man. Epic Collection: Saga klonów”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

|
Scenariusz |
Terry Kavanagh, J.M. DeMatteis, Howard Mackie, Tom De Falco, Tom Lyle, Todd Dezago, Tom Breevoort, Mike Kanterovich, Stephen Vrattos |
|
Rysunki |
Mark Bagley, Steven Butler, Tom Lyle, Sal Buscema, Liam Sharp, Phil Gosier, Bob McLeod, Ron Lim |
|
Przekład |
Marek Starosta |
|
Oprawa |
twarda |
|
Liczba stron |
456 |
|
Druk |
kolor |
|
Format |
170x260 mm |
|
Wydawnictwo oryginału |
Marvel Comics |
|
Data premiery |
26.03.2025 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
Zdj. Egmont / Marvel