„Ostatni pojedynek” – recenzja filmu. Prawda czy wyzwanie?

15 października na ekrany polskich kin zawita „Ostatni pojedynek”, najnowszy film Ridleya Scotta, w którym twórca „Gladiatora” opowiada o ostatnim w historii Francji pojedynku sądowym uchodzącym w średniowieczu za idealny sposób rozstrzygnięcia sporu i udowodnienia winy lub niewinności. Jak wypada oparta na faktach produkcja, w której ponownie na planie spotkali się Matt Damon i Ben Affleck oraz partnerujący im Adam Driver oraz Jodie Comer? Sprawdźcie naszą recenzję.

Najnowszym filmem Ridley Scott wraca jak nigdy wcześniej do swoich pełnometrażowych korzeni. Zanim brytyjski reżyser zanurzył się w lodowatą otchłań kosmosu w „Obcym” i zabrał nas do skąpanego w blasku neonów dystopijnego Los Angeles w „Łowcy androidów”, wszedł na salony światowego kina „Pojedynkiem” z 1977 roku, za który odebrał nagrodę dla najlepszego debiutu na festiwalu w Cannes. Po przeszło czterech dekadach wypełnionych wieloma kinowymi hitami twórca „Legendy” ponownie wraca na francuską ziemię, aby przedstawić widzom kolejny honorowy pojedynek.

Pod wieloma względami „Ostatni pojedynek” przypomina debiutancki film Ridleya Scotta bazujący na opowiadaniu Josepha Conrada. Bohaterami obydwu produkcji są walczący w imię zhańbionego honoru żołnierze francuskiej armii, ich konflikt śledzimy na przestrzeni kilku, a nawet kilkunastu lat i rozgrywających się w tle kolejnych konfliktów militarnych. Tym razem jednak z napoleońskiej Francji cofamy się do XIV wieku i rządów Karola VI. Głównymi uczestnikami opowieści są Jean de Carrouges (Matt Damon) i Jacques Le Gris (Adam Driver), średniowieczni giermkowie, którzy od lat wspólnie tułają się po polach bitew w imię króla i umacniają swoją męską przyjaźń. Jean de Carrouges, jako przedstawiciel uznanego rodu, liczył na objęcie stanowiska po swoim ojcu, jednak na drodze do jego kariery stanął nie kto inny jak właśnie Le Gris niemający, co prawda, za sobą tak uznanego nazwiska, ale potrafiący zdobyć zaufanie Pierre'a d'Alencona (Ben Affleck), feudalnego pana i kuzyna króla, który uczynił go swoją prawą ręką i skarbnikiem, a niedługo potem obdarował ziemią, którą w posagu obiecano jego dawnemu przyjacielowi. Podczas gdy Carrouges wzmacniał swoją pozycję, uczestnicząc w kolejnych wojennych wyprawach, Le Gris zyskiwał coraz większe wpływy, działając na dworze Pierre'a d'Alencona. Ostatecznym punktem zapalnym zatargu starych kompanów, który doprowadził do tytułowego ostatniego pojedynku, stała się żona Jeana de Carrougesa (w tej roli Jodie Comer) – kobieta oskarżyła Le Grisa o gwałt.

Szczegółową relację rozciągającego się na lata konfliktu widz ma okazję poznać aż trzykrotnie, jednak za każdym razem śledzimy ją z perspektywy innego bohatera. Pierwszeństwo w opowiedzeniu swojej wersji historii otrzymuje de Carrouges. Gdy spoglądamy na bohatera jego własnymi oczami, widzimy go jako honorowego, wiernego sługę króla, który musi znosić niesprawiedliwość i chciwość wszystkich wokół. Carrouges uważa się również za dobrego męża darzącego swoją żonę odpowiednim szacunkiem i miłością. Gdy do głosu dochodzi Jacques Le Gris, okazuje się, że pamięta on niektóre sytuacje i zachowania swojego druha zupełnie inaczej, co stawia obydwu giermków w niejednoznacznym świetle. Najważniejszym elementem opowieści Le Grisa jest jednak pierwsze spojrzenie na sam gwałt, który jego zdaniem nie był niczym więcej jak „stosunkiem, przy którym Marguerite opierała się nie bardziej, niż na damę przystało”, i zamierza bronić swojej wersji nawet za cenę życia. W tym momencie Scott dobitnie wykłada widzowi sedno swojego filmu – próbę przedstawienia tego, jak w XIV wieku mężczyźni patrzyli na kobiety, ich rolę w społeczeństwie oraz sam gwałt, który traktowany był nie jako krzywda wyrządzona kobiecie, a ujma na honorze jej męża. Narracja nabiera pod tym względem rozpędu, kiedy mamy w końcu okazję poznać punkt widzenia samej Marguerite. Szybko okazuje się, że bohaterka nie tylko zupełnie inaczej zapamiętała samą napaść, która okazała się niczym innym jak bestialskim aktem przemocy, ale także postawę swojego męża – Marguerite uważa, że jej rola sprowadzana jest przez Carrougesa niemalże do poziomu przedmiotu mającego służyć jedynie do zaspokajania mężczyzny i zapewnienia dziedzica rodu, podczas gdy ona (w swoim mniemaniu) przewyższa go pod każdym możliwym względem – jest inteligentniejsza, zdecydowanie bardziej oczytana i o niebo lepiej sprawdza się w roli zarządcy majątku.

ostatni pojedynej jodie comer

Jeśli oczekujecie od „Ostatniego pojedynku” klimatu rodem z kryminału, w którym nie mamy pewności, jak doszło do zbrodni, a reżyser rozrzuca nam w czasie akcji okruchy poszlak i czasami stara się nawet mylić tropy, to w filmie od twórcy „Obcego” tego nie znajdziecie. Mimo że film Scotta przedstawia nam trzy różne wersje historii, to tak naprawdę nie ma w nim miejsca na tajemnicę lub większe niejasności. Reżyser roztacza swoją narrację wokół napaści seksualnej, która – pomijając drobne szczegóły i jej interpretację – przedstawiona została bez żadnych niedomówień i nie budzi w widzach żadnych wątpliwości, które można mieć po sięgnięciu do historycznych źródeł opisujących historię Marguerite – w ich obliczu nie jesteśmy bowiem w stanie jednoznacznie orzec, co wydarzyło się pomiędzy żoną Jeana de Carrougesa a Jakiem Le Grisem.

W drugiej połowie „Ostatni pojedynek” nabiera wyraźnie feministycznego wydźwięku i próbuje sprzeciwiać się przedmiotowemu traktowaniu kobiet, ale nie trudno oprzeć się wrażeniu, że robi to, idąc po linii najmniejszego oporu. Mimo tak długiego metrażu (152 minuty) filmowi zabrakło czasu na rozwinięcie wątków innych bohaterek – teściowej Marguerite, która od lat żyje w świecie opanowanym przez mężczyzn i ponosi tego konsekwencje, oraz bliskiej przyjaciółki Marguerite, której bez wątpienia nie moglibyśmy zarzucić kobiecej solidarności. Scenariusz nie zamierza jednak koncentrować się na ich dylematach i całą uwagę skupia na Marguerite mającej siłę, aby stanąć do walki o swoją godność i sprawiedliwość. Jednak i w jej wypadku daje się odczuć brak odpowiedniego podbudowania charakteru, abyśmy mogli dowiedzieć się, co sprawiło, że to właśnie ona była w stanie przeciwstawić się wszechobecnemu patriarchatowi.

Za brak głębi w postaci głównej bohaterki możemy winić poniekąd też samą Jodie Comer, która przez większość filmu stawia na dosyć oszczędne aktorstwo. Swoje umiejętności gwiazda „Obsesji Eve” pokazuje nieco mocniej dopiero w kilku późniejszych scenach, takich jak chociażby ta poniżej.

Aktorsko najlepiej z całej obsady wypada Matt Damon świetnie odnajdujący się w roli rycerza, który we własnym mniemaniu jest wzorem średniowiecznych cnót, a inni widzą go jako nieudacznika niepotrafiącego kontrolować swoich emocji. Adam Driver w swojej kreacji nie wznosi się natomiast ponad przeciętną poprawność i stanowi ostatecznie wyłącznie tło dla Damona. Na uwagę zasługuje natomiast drugoplanowa kreacja Bena Afflecka – aktor świetnie bawi się, grając Pierre'a d'Alencona, feudalnego pana tonącego w hektolitrach wina i przebierającego w kolejnych dziewkach.

W przypadku „Ostatniego pojedynku” nie można narzekać także na oprawę wizualną. Ridley Scott ponownie sprawdził się jako twórca potrafiący przenieść nas do poprzednich epok i tym razem zrobił to na jeszcze wyższym poziomie – zachwycają zarówno krajobrazy średniowiecznej Francji, jak i zamkowe wnętrza oraz kostiumy. Zadowoleni będą także fani krwawych walk i chociaż w całym filmie znajdziemy tylko kilka sekwencji starć, to każde z nich stawia na brutalność i rozmach. Każda walka nakręcona jest też wyjątkowo klarownie i bez zbędnych cięć. Ozdobą filmu jest natomiast finałowy pojedynek, który osoby nieznające historii Jeana de Carrougesa i Jacquesa Le Grisa będzie trzymał w napięciu od początku aż do końca.

Ostatni pojedynek” to sprawnie zrealizowane widowisko, w którym Ridley Scott ponownie próbuje podnieść temat próżnej agresji oraz wypaczonego honoru, za którym nierzadko stoi tak naprawdę chęć do ciągłego toczenia konfliktu i zyskiwania władzy zarówno w ujęciu indywidualnym – reprezentowanym przez głównych bohaterów – jak i ogólnym, który tym razem reprezentują ścierające się armie Francuzów i Anglików. Najnowszym filmem reżyser nie zyska raczej takiego uznania jak „Pojedynkiem” z 1977 roku, bowiem trudno dostrzec w nowym dziele sir Ridleya przynajmniej cześć artystycznego zacięcia, którym oczarował publikę przeszło cztery dekady temu. Znakiem czasu i tego, jak od lat 70. ubiegłego wieku zmieniło się kino, pozostanie jednak to, że w „Ostatnim pojedynku”, w przeciwieństwie do swojego reżyserskiego debiutu, Scott znacznie więcej miejsca w opowiadanej historii poświęca kobiecym kwestiom.

Ocena filmu „Ostatni pojedynek”: 3+/6

zdj. 20th Century Fox